Andrzej Lechowski

Pijacka gablota i Izba Wytrzeźwień

Rysunek z Gazety Białostockiej ilustrujący zapowiedź otwarcia Izby Wytrzeźwień. Warszawska 48 - pierwsza siedziba białostockiej Izby. Ze zbiorów Muzeum Rysunek z Gazety Białostockiej ilustrujący zapowiedź otwarcia Izby Wytrzeźwień. Warszawska 48 - pierwsza siedziba białostockiej Izby. Ze zbiorów Muzeum Podlaskiego w Białymstoku.
Andrzej Lechowski

Wracam do tematu białostockiego pijaństwa. Wojna była czasem niekontrolowa-nego spożycia alkoholu. Jednak po jej zakończeniu pijaństwo dochodziło już do dna. W 1957 roku została otwarta Izba Wytrzeźwień.

Pili wszyscy i wszędzie. Białostockie kroniki policyjne z lat 40. i 50. XX wieku pełne są komunikatów o pijackich wyczynach. Problem był już tak poważny, że zaczęto z całą surowością go tępić. Dodatkowym aspektem sprawy było przecież budowanie socjalistycznego państwa, które w swoim założeniu miało dawać ludziom szczęście i beztroskę, a tu taki pasztet - zamiast się cieszyć, obywatele upijają się. I jak tu pijacy mają budować socjalizm? Początkowo publikowano więc w prasie personalia (wraz z dokładnym adresem zamieszkania) zatrzymanych w mieście pijaków. O tym fakcie powiadamiane były ich zakłady pracy.

Nie przynosiło to żadnego efektu. Jesienią 1955 r. wystawiono przy kinie Pokój na Lipowej specjalną gablotę „w której umieszczano zdjęcia tych, którzy w stanie nietrzeźwym zakłócają spokój w mieście”. Czy to na skutek niechlujstwa czy może ogólnie panującej aprobaty pijaństwa „podpisy pod niektórymi zdjęciami są tak niewyraźne, że nie można nic odczytać”. Krytykowano też, że te bardziej czytelne zawierają prześladujący białostoczan błąd z użyciem „dla”. W gablocie pojawiały się bowiem podpisy, że obywatel taki a taki zatrzymany został „za ubliżanie dla funkcjonariusza MO”. Gablota wzbudzała „duże zainteresowanie u przechodniów”. Z pewnością miała charakter rozrywki towarzyskiej, sprowadzanej do radosnego stwierdzenia, że ktoś znajomy doczekał się fotosu przed kinem Pokój. Sława zapewniona. Tak więc pito dalej.

W 1957 r. postanowiono zadziałać subtelniej. Przy Rynku Kościuszki znajdował się nie cieszący się dobrą opinią bar Klubowy „zwany powszechnie w Białymstoku wykańczalnią”. Odbywały się w nim codziennie pijackie orgie. Białostockie Zakłady Gastronomiczne, które prowadziły ów bar, w ramach walki z pijaństwem postanowiły w ramach eksperymentu „przekształcić bar Klubowy na bar szwedzki”. Polegało to na transakcji wiązanej - zakup pięćdziesiątki lub setki wódki możliwy był tylko z „konsumpcją gorącego dania barowego lub garmażeryjnego”. Każda następna seta to i kolejne danie. „Już w pierwszym dniu po wprowadzeniu nowego zarządzenia stali bywalcy dawnej wykańczalni byli nieco zdziwieni. Rzeczywiście - za dużo jedzenia, a za mało picia”. Szybko jednak okazało się, że nakaz konsumpcji dotyczy tylko picia wódki. Wino szło bez zakąski. Znaleziono też sposób, aby wino podmieniać na wódkę. Czego to Polak i to w potrzebie nie wymyśli. Tak więc i eksperyment ze szwedzkim barem okazał się niewypałem. Sięgnięto więc po środek ostateczny.

W 1956 r. ustawowo wprowadzono w całej Polsce Izby Wytrzeźwień. W lutym 1957 r. ogłoszono w Gazecie Białostockiej - „Zamiast w rynsztoku … 15 kwietnia nastąpi prawdopodobnie uruchomienie izby wytrzeźwień. Personel składać się będzie z 3 felczerów, sprzątaczki i oczywiście … milicjanta”. Funkcjonowanie tej nieznanej w białostockiej rzeczywistości instytucji opisywano szczegółowo. „Każdy widocznie pijany zostanie przez milicję doprowadzony do takiej Izby Wytrzeźwień, tam badany jest przez lekarza, a następnie myty, strzyżony i golony - kładzie się spać. Tych którzy lubią sobie po pijanemu szumieć przywiązuje się do łóżka specjalnymi paskami”. Sielankowo wręcz brzmi opis dalszych poczynań personelu Izby. „W tym czasie, kiedy pijak błogo śpi, jego garderobą zajmuje się specjalna pracownica, która czyści ją i prasuje”. Jedyne co psuje ten idylliczny obrazek to rachunek wystawiony rano wyszykowanemu pensjonariuszowi. Samo spanie kosztować miało 90 złotych. Milicja za dowiezienie liczyła sobie 15 zł. Jeśli klient zażyczył sobie czyszczenia i prasowania ubrania oraz strzyżenia i golenia płacił kolejne 30 złotych. Najtańsze było mycie - zaledwie 2,5 zł. Jeśli delikwentowi trzeba było dać zastrzyk wytrzeźwiający, to leciało 15 zł. Razem więc pełny serwis kosztował 162,5 zł. Sporo. Pensjonariusze, którzy nie dysponowali gotówką, zobowiązani byli uiścić zapłatę w ciągu 7 dni.

Na siedzibę Izby przeznaczono budynek przy Warszawskiej 48, który wcześniej zajmowany był przez Prokuraturę Wojewódzką. Z zacięciem marketingowym informowano, że „5 pokojów Izby (gabinet lekarski, gabinet zabiegowy, pokój mężczyzn i pokój kobiet oraz tzw. oczyszczalnia) będą stały otworem przez całą dobę. W kwietniu okazało się, że otwarcia izby nie będzie. Brakowało pieniędzy na niezbędny remont. Nowy termin wyznaczono na maj, dodając że pod koniec tego miesiąca „pijacy będą mieli własny lokal”. Ale już na początku maja ogłoszono, że „z Izbą Wytrzeźwień nie tak różowo”. Trudności finansowe, skompletowanie sprzętu - to wszystko spowodowało kolejne przesunięcie terminu. Nowy wyznaczono na lipiec. Ale dopiero w październiku 1957 r. oznajmiono, że „już wkrótce hotel pijaków rozpocznie pracę”.

Tuż przed otwarciem trwały jeszcze ostatnie prace. Informowano, że „9 pokoi Izby przystosowuje się do potrzeb pijaków. Przystosowuje się, to znaczy instaluje się ochronne siatki na okna, wprawia się odpowiednio mocne drzwi i t. p.” Tak jak przybyło w tym długim remoncie pomieszczeń z 5 do 9, tak też zwiększył się personel. Oprócz kierownika na pijaków czekało 4 felczerów, 4 pielęgniarzy, 4 sprzątaczki, 4 pracowników administracyjnych no i dyżurny milicjant. Informowano też, że pensjonariusz izby przebywać w niej będzie minimum 8 godzin. „Po tym czasie, jeżeli dojdzie do siebie - zostanie wypuszczony. Najpierw jednak o wizycie w Izbie powiadomiona będzie rada zakładowa oraz poradnia przeciwalkoholowa”. Już pierwszy komunikat z Izby nadany 28 października dowodził, że personel zakładu będzie miał pełne ręce roboty. Pisano, że „Izba Wytrzeźwień, która została otwarta w Białymstoku kilka dni temu ma powodzenie. Tylko w ciągu wieczora z soboty na niedzielę odwiedziło ją przymusowo 21 zatrzymanych w mieście pijaków. Wytrzeźwieją, zapłacą słono za gościnę i może na drugi raz będą się wystrzegać odwiedzin w Izbie”. Jednak następnego dnia informowano o czymś całkiem odwrotnym. „42 klientów w ciągu pierwszych dwóch dni pracy miała Izba Wytrzeźwień. A więc popularność z miejsca. Kierownik tego zakładu ma już zamiar nawet powiększyć ilość łóżek, jako że ten hotel prawdopodobnie nie będzie deficytowy”.

Ale zdarzały się też sytuacje, które można zapisywać w annałach białostockiego opilstwa. W październikowe poniedziałkowe popołudnie 1957 r. do Izby zgłosił się sam „elegancko wyglądający, ale za to mocno pijany obywatel, który uprzejmie prosił o możliwość noclegu. Chciał nawet zapłacić z góry, tylko żeby żona i zakład pracy nic o tym nie wiedziały”. Personel stanął oniemiały, lecz szybko skonstatował, że taki klient który bez wrzasków i przekleństw daje się dobrowolnie obsłużyć i płaci to skarb. Zauważyli też „z zachowania tego pana, że pijaństwo nie należy do jego specjalności” i w związku z tym nie podano do publicznej wiadomości jego personaliów. Co elegancki ignorant w sprawach picia powiedział we wtorek swojej małżonce? Tego niestety też nie wiemy. Izba Wytrzeźwień problemu pijaństwa też nie zlikwidowała. W sobotnie wieczory, popularne imieniny czy na tradycyjnego śledzika Białystok miał potężnie w czubie.

Andrzej Lechowski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.