Agnieszka Gajowniczek: Kiedy dachowaliśmy prosiłam tylko Boga, żeby pozwolił mi żyć

Czytaj dalej
Torun Zewnetrzny

Agnieszka Gajowniczek: Kiedy dachowaliśmy prosiłam tylko Boga, żeby pozwolił mi żyć

Torun Zewnetrzny

Cieszy się ze swoich małych zwycięstw: że wraca jej czucie w nogach, że może ruszać miednicą, że potrafi już sama utrzymać się na wózku inwalidzkim. Marzy o tym, by stanąć na nogi i zrobić choćby kilka kroków, koniecznie w objęciach męża. - Godzę się z tym, że już nigdy nie będę chodzić. Ale to nie oznacza, że nie mam się już o to starać - mówi Agnieszka Gajowniczek, funkcjonariuszka Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej, która przeżyła dramatyczny wypadek.

Od lutego ubiegłego roku w domu była zaledwie przez kilka dni - w przerwie między szpitalem a rehabilitacją. Ma uszkodzony kręgosłup, od pasa w dół jest sparaliżowana, jeździ na wózku inwalidzkim. Mimo to Agnieszka Gajowniczek nie uskarża się. Przeciwnie. Cieszy się, że żyje. Bo jeszcze 14 miesięcy temu nie było to takie oczywiste.

Felerny powrót ze szkolenia

8 lutego 2016 roku funkcjonariusze podlaskiej Straży Granicznej zapamiętają na długo. Przed południem pogranicznicy z Szudziałowa land roverem wracali ze szkolenia w Białymstoku. Niedaleko Sokołdy na trasie Supraśl-Krynki auto wpadło w poślizg i dachowało. Przód samochodu był zupełnie zmiażdżony. Niewiarygodne, że wszyscy, którzy nim jechali przeżyli. Agnieszka Gajowniczek - jedna z dziewięcioosobowej załogi - właśnie za to jest najbardziej wdzięczna.

- Kiedy dachowaliśmy prosiłam tylko Boga, żeby pozwolił mi żyć. Na resztę, co by się nie działo, ja się godzę - opowiada strażniczka . - Nie wszystko pamiętam, ale od razu wiedziałam, że mam złamany kręgosłup. Próbując się wydostać z samochodu zrzuciłam ze swojego barku nogę. Okazało się, że moją własną. Nie czułam jej. Już wiedziałam, że nie będzie dobrze i dlaczego. Kolega pomógł mi wydobyć telefon. Zadzwoniłam do męża: „Andrzej, mieliśmy wypadek. Nie czuję nóg”. Dla mnie priorytetem było żeby dowiedział się pierwszy.

Śmigłowcem przetransportowano ją do szpitala. Badania, szybka decyzja o operacji. Pielęgniarka uprzedziła, że musi rozciąć jej ubranie.

- Rozłożyłam ręce i poprosiłam tylko, by uważała na to, by nie zniszczyć ważnej rzeczy, którą miałam w kieszeni na piersi. To moja legitymacja służbowa - mówi ze wzruszeniem funkcjonariuszka.

Płakała tylko raz

Po operacji lekarze uprzedzili męża pani Agnieszki, że do rana może nie przeżyć. Ona jednak się nie poddała. Kiedy wybudziła się ze śpiączki, mąż czuwał u jej stóp.

- Miał łzy w oczach, nie mógł z siebie tego wydusić. Trzy razy zaczynał „Czy ty wiesz...” Dokończyłam za niego „...że nie będę chodzić? Tak, wiem”. Wtedy się rozpłakał - wspomina Agnieszka Gajowniczek.

Jej taki kryzys zdarzył się tylko raz. Trzy miesiące po wypadku, gdy była już w Konstancinie na rehabilitacji. Przez ten czas leżała niemal bez ruchu. Rehabilitanci nieznacznie ćwiczyli jej nogi. Mięśnie brzucha i miednicy nie pracowały, więc nie mogła nawet usiedzieć samodzielnie na wózku inwalidzkim.

- Mąż był załamany. Widziałam, jak bardzo go to boli, przeżywał, że tak wiele pracy musi włożyć w to, bym była samodzielna. Kiedy odjechał do domu, coś we mnie pękło. Uświadomiłam sobie, że będę dla niego ciężarem. Płakałam cały dzień - przyznaje pani Agnieszka.

Od czasu wypadku był to pierwszy i jak na razie jedyny tak kryzysowy moment.

- Przyrzekłam sobie, że już nigdy nie będę nad tym rozpaczać i zdobędę jak najwyższy pułap samodzielności, by nie być obciążeniem. Dla nikogo - mówi dzielnie strażniczka.

Cieszy ją sztywna rzepka

Aktualnie Agnieszka Gajowniczek leczy się w Wojskowym Szpitalu Uzdrowiskowo-Rehabilitacyjnym w Busku-Zdroju. Codzienna rehabilitacja przynosi efekty. Coś, co dla zdrowego człowieka wydaje się oczywistością, dla niej jest wielkim wyzwaniem i prawdziwym zwycięstwem nad chorobą. Cieszy się z tego, że odzyskuje czucie w nogach - choćby powierzchowne, że powoli odbudowują się uszkodzone nerwy, że potrafi już poruszać miednicą i mięśniami brzucha, które jeszcze niedawno były niemal w zaniku. Dzięki temu samodzielnie, bez niczyjej pomocy, jest w stanie przesiąść się z łóżka na wózek.

- No i rzepka kolanowa jest coraz sztywniejsza! Mogę nią już poruszać! Minimalnie, ale zawsze - cieszy się jak dziecko 40-latka.

Pragnienia osoby, która jeździ na wózku inwalidzkim są proste i piękne zarazem. Pani Agnieszka marzy o tym, by zrobić choć kilka kroków. Koniecznie w objęciach męża.

- Jeśli to się nie wydarzy, to trudno, jestem z tym pogodzona. Ale dążę do tego z całego serca. I cieszę się, że jeszcze żyję - mówi wprost. - Jestem osobą bardzo wierzącą, wydaje mi się, że ten spokój idzie od Boga. Nigdy nie zastanawiałam się dlaczego to przytrafiło się właśnie mnie. Wiem że gdybym zaczęła o tym myśleć, to sama sobie zrobiłabym krzywdę. Już nic gorszego nie może mnie spotkać. Jeżdżę na wózku, jestem z dala od rodziny, wśród obcych. Teraz tylko trzeba skupić się na tym, by w miarę możliwości poprawić swoje aktualne położenie. Nie rozpamiętuję tego, co się stało. Nie mam żalu ani do ludzi, ani do losu. To tylko zżerałoby mnie od środka i co by to dało? Tak widocznie miało być.

Czy chciałaby ofnąć czas?

- Nie - odpowiada po chwili. - Ten wypadek nauczył mnie czegoś ważnego: miłości do drugiego człowieka, czas upływa bardzo szybko, a życie jest tylko chwilą. Dlatego trzeba dbać o jego jakość.

Zawsze była bardzo aktywna. Pani Agnieszka była ochroniarzem. Służbę w Straży Granicznej rozpoczęła dziewięć lat temu. Najpierw pracowała w placówce w Michałowie, później przeniosła się do Szudziałowa. Podkreśla, że w tym zawodzie odnalazła siebie i swoje powołanie.

- To moje życie - mówi bez wahania strażniczka. - Najważniejsza jest praca na granicy, kontakt z ludźmi, poznawanie tych, którzy mieszkają przy granicy i tego, jak podchodzą do munduru. Najpierw zamknięci, powoli zaczynają się otwierać, są serdeczni, pomocni. Zawsze chciałam być z ludźmi, żeby czuli, że mogą nam zaufać. Mundur owszem jest po to, żeby mieć autorytet, ale żeby ten autorytet wpływał na ludzi pozytywnie. Z całego serca chciałabym wrócić do tej pracy na każdych warunkach. Tak, by to moje powołanie nie skończyło się od tak, przez jakiś wypadek.

Kto sieje zbiera plon obfity

Agnieszka Gajowniczek to nietypowy funkcjonariusz. Nie jest bezduszną służbistką, która ogranicza się tylko do przestrzegania przepisów i poleceń. Gdy pracowała w Michałowie zaczęła działalność charytatywnie. Przez Bank Żywności rozdysponowywała dary dla potrzebujących. Dyrektorka Zespołu Szkół w Michałowie Dorota Burak przejęła tę inicjatywę i do dziś ją kontynuuje. W Szudziałowie Agnieszka zaczęła prowadzić zajęcia w szkole, na których przekonywała uczniów, że na potrzebujących nie wolno patrzeć stereotypowo. O jej społecznikowskim zacięciu przekonali się także jej przełożeni.

- Bardzo szybko zyskała sympatię mieszkańców. Niektórym przywoziła zakupy, innym leki. Wszyscy do niej lgnęli, szczególnie dzieci. W czasie pierwszej świątecznej zbiórki zgromadzili 200 kg żywności dla potrzebujących. Dzięki łańcuszkowi ludzi dobrej woli trafiła do tych, którym trudno przyznać się do trudnej sytuacji materialnej - opisuje podpułkownik Mirosław Podgajecki, komendant placówki Straży Granicznej w Szudziałowie. - Takie zbiórki organizowała przez kilka lat. W tym roku to się nie udało. Zabrakło Agnieszki.

To , co bezinteresownie wypracowała sobie przez lata, teraz do niej wraca. Mieszkańcy Michałowa przekazali jej darowiznę na leczenie. Znajomi do niej dzwonią, dopytują o zdrowie, postępy w rehabilitacji, samopoczucie. Zapewniają też, że się za nią modlą.

- Miesiąc przed wypadkiem miałam jakieś dziwne przeczucie. Mówiłam do męża: Gdybym umarła, pamiętaj nie chce żadnych wieńców na grobie - wyznaje pani Agnieszka. - Po operacji, gdy wybudziłam się ze śpiączki to pomyślałam sobie: a kim ty jesteś? Kto będzie o tobie pamiętał? Czy są ludzie, którzy będą chcieli mnie odwiedzić?

O tym, że jest ważna dla innych przekonała się dość szybko. Po wypadku, na oddziale ortopedycznym dziennie odwiedzało ją po 30-40 osób. Do Buska-Zdroju z odwiedzinami pojechała nawet specjalna delegacja podlaskich funkcjonariuszy. Regularnie ją tam odwiedzają.

- Wcześniej myślałam, że jestem taką małą gałązką na dużym drzewie, która rośnie gdzieś tam na czubku i znaczy niewiele. Ale po doświadczeniu z wypadkiem uświadomiłam sobie, że jestem pniem, który daje też coś innym - przyznaje strażniczka.

Kosztowne leczenie

40-latka zaraża swoim optymizmem, wiarą w siebie i ludzi dookoła, nadzieją na lepsze życie. Uśmiech nie schodzi z jej twarzy. Nie narzeka, za to dzielnie walczy o siebie. Nie wstydzi się także sesji u psychologa, co szczerze doradza też innym. Podkreśla, że ludzie za mało ze sobą rozmawiają i nie doceniają się nawzajem. A to, jej zdaniem, daje równowagę.

- Dla mnie szklanka zawsze jest do połowy pełna. Trzeba do niej dolewać, żeby było więcej. Tego nauczył mnie mój mąż. Trzeba stawiać sobie cele i do nich dążyć. Kiedy jest pochmurno i deszczowo czujemy się smętnie, zaś gdy jest słonecznie to od razu mamy więcej energii i lepsze samopoczucie. To ważne, żeby nie pozwolić sobie na tę gorszą pogodę. Wtedy ma się więcej zapału, czasu, chęci i siły. Organizm sam napędza się tym wszystkim pozytywnym - przekonuje pograniczniczka.

Do domu, do Białegostoku przyjedzie pod koniec kwietnia. Znów tylko na kilka dni. Już na początku maja planuje wyjechać na rehabilitację do Kierszka niedaleko Warszawy. Tam czeka ją leczenie na egzoszkielecie - innowacyjnym urządzeniu, które pomaga na nowo uczyć się chodzić. Próba z aparaturą poszła wyśmienicie. Zazwyczaj przy pierwszym podejściu pacjenci wytrzymują 15-20 minut. Pani Agnieszka chodziła z nim 43 minuty.

- W ogóle nie byłam zmęczona - mówi dumnie niezłomna pacjentka.

W tym urządzeniu pokłada dużą nadzieję. Problem tylko w tym, że na to leczenie potrzebne są bajońskie sumy.

Połączy nas granica. W operze

Pani Agnieszka mówi, że ma szczęście do ludzi. I nie sposób nie przyznać jej racji. W leczeniu bardzo wspierają ją także znajomi z pracy. Funkcjonariusze Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej założyli Stowarzyszenie „Łączy nas granica”. Bardzo aktywnie włączyli się w pomoc swoim kolegom, którzy ucierpieli w wypadku. Sześciu funkcjonariuszy wyszło z niego niemal bez szwanku i dawno wróciło do pracy. Jednak troje odniosło poważne obrażenia i do dziś nie wróciło do pełnej sprawności Oprócz Agnieszki Gajowniczek to także dwaj młodzi mężczyźni - Karol Żuk i Daniel Fiłończuk.

Dla nich stowarzyszenie i komendant Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej organizuje 25 maja o godz. 17 specjalny koncert charytatywny w najbardziej reprezentacyjnej instytucji naszego regionu - Operze i Filharmonii Podlaskiej. Na scenie wystąpi znakomity chór Sound’n’Grace, który specjalizuje się w muzyce gospel, soul, R&B i funk. Koncert da także chór dziecięcy OiFP, którym dyryguje Ewa Rafałko. Zaplanowano też spektakl muzyczny „Prosimy nie wyrywać foteli, czyli krótka historia muzyki rozrywkowej” w reżyserii Jakuba Szydłowskiego. Między poszczególnymi częściami tego koncertu odbędzie się licytacja wartościowych przedmiotów. Wydarzenie to poprowadzą znani białostoczanie Szymon Hołownia i Magdalena Gołaszewska. Właśnie dziś rusza sprzedaż biletów-cegiełek. Kosztują 50 zł i można je kupić w kasie opery. Całkowity dochód ze sprzedaży biletów oraz licytacji zostanie przeznaczony na leczenie funkcjonariuszy. - Dla mnie to bardzo ważne, że nasi koledzy z pracy i przełożeni nie zapomnieli o nas. Bardzo się w to angażują i poświęcają swój prywatny czas. Nigdy nie miałam poczucia, że zostałam z tym sama - mówi z wdzięcznością Agnieszka Gajowniczek. - To daje ogromną motywację do tego żeby walczyć i nie zamykać się w sobie. Bardzo się cieszę, że są tacy, którzy chcą nam pomóc. Nie mam z tym problemu i chcę dać sobie pomóc. Lubię, jak otaczają mnie ludzie. Może dlatego, że sama ich lubię.

Na pytanie czy czuje się szczęśliwa, szczerze odpowiada, że w będąc w szpitalu trudno wykrzesać z siebie takie emocje. Ale ona to potrafi. - Mam wspaniałą rodzinę, której wiele zawdzięczam. Mam też w sobie szacunek i dobre nastawienie do drugiego człowieka. Staram się nie widzieć w nim wad, a same pozytywne cechy, które należy wykorzystywać. Nie ma co czekać aż ktoś przyjdzie nas przeprosić, tylko samemu wyciągnąć rękę. Jeśli się nie uda, trudno. Ważne, żeby samemu zawsze wychodzić naprzeciw drugiej osobie. To mi daje moc do tego żeby walczyć - puentuje Agnieszka Gajowniczek.

Koncert charytatywny w operze odbędzie się pod patronatem „Kuriera Porannego”.

Torun Zewnetrzny

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.