Apetyt na Schleswiga-Holsteina. Czy szczątki trafią do Polski?

Czytaj dalej
Fot. mat. prasowe
Robert Gębuś

Apetyt na Schleswiga-Holsteina. Czy szczątki trafią do Polski?

Robert Gębuś

Wrak pancernika leży w wodach Estonii. Entuzjaści historii chcieliby, by jego szczątki w 80-lecie rozpoczęcia wojny stanęły na Westerplatte.

Pancernik Schleswig-Holstein spoczywa w wodach Estonii, na mieliźnie Neugrund, w pobliżu wyspy Osmussaar, u wejścia do Zatoki Fińskiej. Leży jak ryba na patelni. W samym centrum płaskowyżu wyrytego przez meteor przed milionami lat i zalanego przez wody Bałtyku. We wrześniu 2008 roku Aleksander Ostasz z ekipą nurków dociera tam z ekspedycją na łodzi Nitrox. Badają wrak. O ekspedycji jest głośno, wszak celem jest okręt - symbol wybuchu II wojny światowej. Namiary na okręt przekazał im Jacek Żebrowski, publicysta i pasjonat historii. To on zdobył od Estończyków dane na temat pozycji wraku.

Zdjęcia z ekspedycji pokazują, jak płetwonurkowie lawirują pomiędzy zardzewiałym złomem. Tyle zostało po dumnym pancerniku: kupa żelastwa i desek zawładnięta przez małże i wodorosty. Woda dość mętna, widoczność na kilka metrów, silne prądy utrudniają nurkowanie. Wokół rozrzucone rosyjskie niewybuchy, pociski, fragmenty kadłuba. Widać charakterystyczne elementy okrętu, rufę, ster, magazyn amunicji, wieżyczki, elementy mechanizmu kotwicznego, pozostałości dziobowej wieży armatniej. Dno usiane jest plątaniną kabli, rzucają się w oczy resztki pokładu. Okręt leży płytko, kilkanaście metrów pod powierzchnią, poszatkowany na blaszane plastry i rozrzucony po podwodnym płaskowyżu. Do niedawna wystawał jeszcze z wody. Truchło słynnego drapieżcy w kompletnej poniewierce. -Wrak jest mocno rozbity i w niektórych miejscach przypomina rozrzuconą talię pogiętych kart z tą różnicą, że karty te to kilkunastocentymetrowej grubości pancerne płyty - opowiada szef wyprawy Aleksander Ostasz, dziś dyrektor Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu.

Dziś podwodnych skarbów nikt tam nie szuka. To nie Titanic, nikt na razie nie nakręci o nim i jego wrogach filmu. A szkoda, bo ta kupa złomu na dnie Bałtyku ma swoją krwawą historię polowania i myśliwych, którzy do dziś jeszcze uważają, że rachunki nie są do końca wyrównane. Nie każdy wie, że Schleswig-Holstein zatopili alianci dzięki planom dostarczonym przez członków Tajnego Hufca Harcerzy w Gdyni. To ich trofeum.

- Nasz wywiad z THH polował na niego przez całą wojnę i przyczynił się do jego wyeliminowania. Chcielibyśmy, żeby ten drań, który jest symbolem napaści na Polskę i ostatecznie został za to ukarany, stanął na Westerplatte, które ostrzeliwał - uważa Paweł Kudzia, były korespondent wojenny, organizator spotkań „Story z History”. - Coś z niego zostało pod Tallinem. Byłoby pięknie, gdyby w 80 rocznicę wybuchu II wojny światowej szczątki tego okrętu stanęły na Westerplatte.

Science-fiction? Niekoniecznie.

- Jeśli chodzi o wydobycie fragmentów wraku S-H, to jest to jak najbardziej do zrobienia - uważa Aleksander Ostasz. -Nosiłem się z tym zamiarem już wcześniej, w zasadzie było wszystko przygotowane, czekaliśmy na uzyskanie zgody Estonii. Niestety, Estończycy bardzo usztywnili swoje stanowisko.

Myśliwi

Z Pawłem Kudzią i ppłk. Leszkiem Tanasiem, synem Zygmunta Tanasia, „Przebiegłego Rysia”, członka THH, spotykam się w Lęborku przy okazji wykładów „Tajemnice Westerplatte”. Tanaś w 1975 roku brał udział w pierwszej polskiej ekspedycji na Antarktydę. Instruktor GROM, członek niezliczonych misji ratowniczych na całym świecie. Z Kudzią spotkali się na Sri Lance. Przypadek sprawił, że wspólnie postanowili przypominać o historii THH. - Leszek w Sri Lance udzielał pomocy jako strażak, ja byłem tam jako dyrektor polskiej akcji humanitarnej - wspomina Paweł Kudzia. - Co ciekawe: dopiero na Sri Lance, po tsunami, dowiedziałem się od niego o Tajnym Hufcu Harcerzy! Kiedy zapytałem Leszka: skąd się biorą tacy jak on ludzie, którzy potrafią pomagać i jednocześnie są „specjalsami”, odpowiedział, że ma to po ojcu.

- Jestem dumny, że mój ojciec, „Przebiegły Ryś”, był najmłodszym drużynowym THH w Gdyni - dodaje Leszek Tanaś. - Musimy przy tym wszystkim pamiętać, że mówimy o chłopcach, dziewczętach nastoletnich, którzy działali nie w Generalnej Guberni, tylko na terenach wchłoniętych przez Rzeszę. Tam było o wiele trudniej działać w konspiracji

„Przelotny Ptak”, „Twarde Serce”, „Barczysty Lew”, „Przebiegły Ryś”, „Gwiżdżący Kos”, ,,Czujny Bizon”... to nie bohaterowie powieści Karola Maya. Realni harcerze-żołnierze. Założony 15 listopada w 1939 r. z inicjatywy Witolda Nickiego, ps. Morski Orzeł, Tajny Hufiec Harcerzy to fenomen. Zrzeszał dzieci i młodzież. Stan liczebny się zmieniał. Powstał bez inspiracji z zewnątrz, paliwem działania była chęć ratowania Gdyni, ojczyzny, walka z okupantem. Hufiec prowadził działalność dywersyjną, wywiadowczą i kontrwywiadowczą. Sprawności zdobywali na polu walki. Przysięgali na honor, wierność Bogu i Ojczyźnie. I na sztandar z Zawiszy Czarnego, jednostki zajętej przez Niemców w 1939 roku, z którego THH wykradł banderę.

- Ci ludzie o indiańskich pseudonimach ocalili Gdynię dwa razy - podkreśla Kudzia. - W sierpniu członek hufca, Józef Wawrzyńczyk, wykradł z gabinetu komendanta Kriegsmarine tajne plany bazy wojennej w Gdyni. Te plany zostały następnie, co ciekawe, ostemplowane pieczątką THH i wysłane na Zachód. Na ich podstawie alianci w grudniu 1944 roku dokonali precyzyjnego nalotu i zbombardowali port w Gdyni. Baza niemieckiej marynarki wojennej niemal przestała istnieć. Drugi raz harcerze uratowali Gdynię, kiedy podczas akcji B-2 przekazali nacierającym Rosjanom mapy z naniesionymi przez THH niemieckimi stanowiskami obronnymi. Dzięki temu Rosjanie nie niszczyli całego miasta. Ocalała ludność cywilna.

Leszek Tanaś dodaje: - Badaliśmy źródła, które mówiły o planach tych ludzi. Wartość tych informacji była ogromna. Stacjonował w tym porcie również wybudowany jedyny lotniskowiec Graf Zeppelin, łodzie podwodne i pancernik Schleswig- Holstein. Te plany zostały wykradzione przez Wawrzyńczyka, drużynowego THH. Pozwoliły aliantom na bardzo precyzyjny nalot na Gotenhafen, z 18 na 19 grudnia 1944 r. Wtedy to m.in. został zatopiony Schleswig-Holstein.

W akcji B-2, która dla ocalenia Gdyni miała kluczowe znaczenie, plany przez linię frontu przeniosła harcerka Tajnego Hufca.

- Jeden z najlepszych fotografików Powstania Warszawskiego, por. Joachim Jachimczyk, zorganizował akcję, która polegała na naniesieniu wszystkich umocnień Gotenhafen (nadana przez Niemców nazwa Gdyni) i przeniesieniu tych planów przez front do nacierającej Armii Czerwonej. Trzy bardzo dokładne mapy, w jakim miejscu znajdują się uzbrojeni Niemcy, zostały przeniesione przez front, m. in. przez druhnę Mieczysławę Pobłocką, która przyniosła w plecaku plany. Zostały one przekazane Rosjanom. Dzięki nim plany ataku Rosjan na Gdynię zostały skorygowane.

Plecak Mirosławy Pobłockiej z podwójnym dnem można dzisiaj oglądać w Muzeum Miasta Gdyni. Ale apetyty pasjonatów historii są znacznie większe.- Istnieje mapa, którą THH przekazało wówczas do Londynu, i mapa, którą przekazali do Moskwy. My mamy mapę roboczą. Chcielibyśmy, by trafiły do nas oryginały - mówi Paweł Kudzia.

No i przynajmniej kawałek „kata” z Westerplatte, Schleswiga-Holsteina.

Drapieżnik

17 grudnia 1906 roku na wodowany w Germania Werft w Kilonii pancernik patrzył cesarz Wilhelm II. Pierwsze szlify zdobywał w I wojnie światowej, a po jej zakończeniu został przebudowany na okręt szkolny.

Jednak w 1939 roku 130-metrowy pancernik był dobrze uzbrojony. Straszył 11-metrowymi działami 280 mm, ciężkimi działami 150 mm, był wyposażony w działa przeciwlotnicze, karabiny... Dobrze uzbrojony jak na oficjalnie pokojowy cel wizyty w Gdańsku. Marynarze niemieccy mieli złożyć w Wolnym Mieście kwiaty na grobach swoich kolegów z zatopionego w 1914 roku krążownika Magdeburg.

1 września o 4.48 Schleswig-Holstein otwiera ogień w kierunku polskiej placówki na Westerplatte i rozpoczyna w ten sposób II wojnę światową. 3 września pociski z pancernika Schleswig-Holstein padają na inne punkty oporu - Gdynię, Oksywie i Hel. - Są ofiary cywilne - opowiada Kudzia.

W jednym z pojedynków artyleryjskich bateria Laskowskiego na Helu trafia okręt. Ranny drapieżnik kryje się za zasłoną dymną i ucieka. Później bierze udział w kampanii w Europie. W grudniu 1944 stacjonuje w Gdyni.

W nocy z 18 na 19 grudnia, dzień po 38 urodzinach pancernika, na okręt spadają bomby. Nie tonie całkowicie, osiada na dnie basenu portowego. Dobijają go ładunkami wybuchowymi wycofujący się Niemcy. Wrak wykorzystują Rosjanie. W 1947 roku łatają go, holują do Tallina i tam robią z niego cel do ćwiczeń. W tej roli groźny pancernik spędził ostatnie kilka lat życia.

Warto pamiętać, kto, jak i dlaczego rozpoczął wojnę

Pomysł z wyciągnięciem wraku Schleswiga nie jest nowy. - Już w 1946 r. grupa związanych z kulturą osób, w tym pisarka Ewa Szelburg-Zarembina, zwrócili się z apelem do marszałka Michała Roli-Żymierskiego o wydobycie pancernika i wystawienie go przy Westerplatte - mówi Paweł Kudzia. - Miał upamiętnić wybuch II wojny światowej, ale ostatecznie rękę na okręcie położyli Rosjanie. Byłoby wspaniale, gdyby testament Ewy Szelburg-Zarembiny został spełniony.

Aleksander Ostasz, dyrektor Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu, nie widzi technicznych problemów. Podkreśla, że jest sprzęt, są ludzie, którzy mogliby tego dokonać, i głęboki sens całej akcji.

- Są miejsca takie jak rufa, gdzie można odnaleźć dawną wielkość okrętu. Kawałki drewnianego pokładu, ster, resztki uzbrojenia oraz walające się wkoło wyposażenie okrętu, które można by wydobyć i wyeksponować - uważa Aleksander Ostasz. - Należy światu przypominać, kiedy, gdzie i jak naprawdę rozpoczęła się II wojna. Tak, aby ten koszmar nigdy więcej się nie powtórzył. Warto też pamiętać, że echa zdradzieckich salw pancernika Schleswig-Holstein na Westerplatte brzmią do dziś. W ich wyniku nie tylko miliony osób straciły życie, mienie i dach nad głową, zmianom uległy również granice wielu państw. Wiele krajów, tak jak i Polska, straciło również na wiele lat swoją suwerenność. Niektóre narody do dziś odczuwają jeszcze skutki tamtych wydarzeń.

Zostawcie tam Schleswiga,nie wyciągajcie go!

Pozornie wydobycie kawałków blaszanego złomu z estońskiej płycizny wydaje się prostą akcją. Jednak szanse na to, że Schleswig-Holstein na 80-lecie wybuchu II wojny światowej wróci na Westerplatte, choćby w małym kawałku, są nikłe. Żeby w ogóle dyskutować o wydobyciu Schleswiga-Holsteina, trzeba się dogadać z Estończykami. Wrak spoczywa na ich wodach terytorialnych.

- Odnośnie możliwości wydobycia fragmentu wymienionego pancernika należy się kontaktować z państwem, na którego obszarze wód terytorialnych zalega wrak okrętu - informuje Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. - Pragniemy także zauważyć, że kwestie formalne w perspektywie badania podwodnego dziedzictwa kulturowego, postrzegane często właśnie jako „problemy”, są regulowane prawodawstwem zarówno na poziomie unijnym, europejskim, jak również każdego państwa, które posiada zasoby morskie. Podstawą zatem do dalszych rozważań na temat zasadności podniesienia z dna okrętu jest uzyskanie stanowiska Republiki Estońskiej. Jednocześnie resort przyznaje, że technicznych przeszkód, które by uniemożliwiły wydobycie wraku, rzeczywiście nie ma. Nie ma też jednak planów, by objąć nad taką inicjatywą pieczę.

- Na chwilę obecną resort kultury, w perspektywie przygotowywania obchodów stulecia odzyskania przez Polskę niepodległości, nie ma bezpośredniej możliwości zaangażowania się w przedstawioną inicjatywę. Sugerujemy natomiast jej przedstawienie dyrekcjom nadmorskich muzeów, które wydają się chyba najbardziej właściwe do tego typu przedsięwzięcia, a także jako miejsce potencjalnej ekspozycji - informuje Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

- To abstrakcyjny pomysł. Wrak nie leży w naszych wodach. To wymaga odpowiednich zezwoleń i byłoby to kosztownym przedsięwzięciem - słyszymy w Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku.

Zapewne, chociaż wiadomo, że w naszej historii są rzeczy droższe od pieniędzy.

Robert Gębuś

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.