Białostockie ślady w Kanale Andrzeja Wajdy
Leonard Borkowicz miał decydować, czy scenariusz Kanału zostanie zatwierdzony do realizacji. Drugi białostocki wątek filmu związany jest z postacią jego scenarzysty, Jerzym Stefanem Stawińskim.
Odchodzą w sposób nieunikniony wielcy Polacy. Wydaje się, że wraz z nimi odchodzi i nasz świat. Andrzej Wajda był jednym z twórców naszego sposobu patrzenia na Polskę i jej historię. Obowiązkiem intelektualnym, ba potrzebą myślącego Polaka było oglądanie i przeżywanie jego dzieł. Słusznie ustawia się Wajdę w rzędzie wielkich romantyków polskich. Obca była mu rozrywka, którą nieuniknienie jest kino. Nie szedł nigdy na sznurku gustów publiczności. To myśmy dawali uwieść się jego wizji.
Wiadomo, że Wajda był człowiekiem stąd, bo urodził się w Suwałkach. Chętnie wracał w te strony. Świadomie wybrał też do ekranizacji Pana Tadeusza suwalskie krajobrazy. Ale jego związki z Białymstokiem są mniej eksponowane, bo i aż tak osobiste nigdy nie były. Może nawet sam Mistrz nic o nich nie wiedział. Jednak są, pośrednie, ale jakże smakowite, a związane z bodaj najważniejszym jego dziełem z Kanałem. W jednej z rozmów wspominał Wajda, że gdy scenariusz Kanału był już gotowy, to został przedstawiony do oceny Komisji Centralnego Urzędu Kinematografii. Na jej czele stał szef urzędu Leonard Borkowicz, który miał stwierdzić, że pokazywanie przez półtorej godziny ludzi w kanałach będzie nie do zniesienia. Oznaczało to, że scenariusz w takiej postaci realizowany nie będzie. Po poprawkach rozpoczęto zdjęcia. Gdy film był już gotowy, to znowu w opowieści Wajdy pojawia się Borkowicz, który „wykazał się wtedy dużą odwagą. Pokazanie filmu za granicą [chodziło o wysłanie Kanału na Festiwal w Cannes w 1957 roku, gdzie nagrodzono go Srebrną Palmą A.L.] gdzie poddany został ocenie, której nie kontrolowała cenzura, to było duże ryzyko”.
No i właśnie Leonard Borkowicz jest jednym z białostockich bohaterów tej historii. To postać niezwykle ciekawa. Właściwie nazywał się Berkowicz. Urodził się w żydowskiej rodzinie w 1912 roku w Wiedniu. W niepodległej Polsce związał się z ruchem komunistycznym. W latach II wojny światowej był oficerem Armii Czerwonej, a następnie I Dywizji im. Tadeusza Kościuszki. Dosłużył się stopnia majora. W lipcu 1944 roku został pełnomocnikiem PKWN na województwo białostockie.
Do Białegostoku przyjechał z Chełma Lubelskiego 28 lipca 1944, wraz ze swoim zastępcą dr. Jerzym Sztachelskim. Ich zadaniem było stworzenie zalążków władzy administracyjnej w mieście i województwie. Obaj, pomimo swojej jednoznacznej misji politycznej, robili bardzo dobre wrażenie. Byli młodymi (Sztachelski rocznik 1911) przystojnymi mężczyznami.
Sztachelski górował wykształceniem, był lekarzem, a dodatkowym jego atutem były miejscowe koneksje rodzinne. Borkowicz miał ukończoną tylko średnią szkołę, ale nadrabiał ten brak ujmującym sposobem bycia i gawędziarskim talentem. W 2012 roku Katarzyna Rembacka, historyczka zajmująca się biografią Borkowicza w wywiadzie udzielonym z okazji 100 rocznicy jego urodzin mówiła o jego pobycie w Białymstoku. „Był tam przez 3 miesiące, w gorącym okresie, kiedy toczyły się walki pomiędzy przedstawicielami państwa podziemnego i nową władzą. Nie wiem, czy jest to dobra karta w jego życiu. Z pewnością Borkowicz jest w oczach władz partyjnych osobą godną zaufania”.
Sytuacja polityczna na przełomie lipca i sierpnia 1944 roku w Białymstoku była skomplikowana. W mieście rozpoczął urzędowanie związany z delegaturą rządu emigracyjnego prezydent Ryszard Gołębiowski. Aktywny był też delegat rządu londyńskiego Józef Przybyszewski, który objął funkcję wojewody. Borkowicz ze Sztachelskim podjęli z nimi rozmowy. Szybko okazało się, że była to jedynie próba zatuszowania ich prawdziwych zamiarów. Henryk Majecki pisał, że delegaci PKWN „wobec niepowodzeń pertraktacji w sprawie wzajemnego porozumienia się, przystąpili do likwidacji organów władzy rządu emigracyjnego. Przybyszewski i Gołębiowski zostali aresztowani”.
Aresztowali ich oczywiście Sowieci, którzy byli decydującym ośrodkiem władzy w mieście. Dla obydwóch zaczął się okres gehenny, która zniszczyła im życie. Przybyszewski został wywieziony do Moskwy. Do Polski powrócił w listopadzie 1947 roku. Natychmiast został aresztowany i osadzony w mokotowskim więzieniu. Na wolność wyszedł w 1949 roku. Gołębiowskiego uwięziono w Charkowie. Wrócił do Białegostoku w 1947 roku, ale aby uniknąć dalszych szykan przeniósł się do Szczecina, gdzie zmarł w 1968 roku. W tym czasie wojewodą szczecińskim był nie kto inny tylko Leonard Borkowicz.
Ale zanim to się stało, to wspomniane zaufanie władz i jednocześnie skuteczność działań Borkowicza w Białymstoku spowodowały, że w październiku 1944 roku zostaje mianowany zastępcą komendanta głównego Milicji Obywatelskiej. Jest nim do marca 1945 roku, kiedy to zostaje pełnomocnikiem rządu na Pomorzu Zachodnim, a następnie wojewodą szczecińskim. Wówczas też dały znać o sobie jego kulturalne ambicje. Udało mu się sprowadzić do Szczecina między innymi Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego W 1949 roku został ambasadorem w Pradze. Tu doszło do głośnego skandalu. Żoną Borkowicza była Halina Bukowiecka, którą posądzono o kontakty z niemieckimi oficerami w Grodnie. Borkowicz indagowany na ten temat przez bezpiekę pobił w Pradze jej funkcjonariusza. Zmuszony do zachowania pozorów, fikcyjnie rozstał się z żoną, która w 1956 roku wraz z synem wyemigrowała do Kanady. Cała ta sprawa spowodowała odsunięcie Borkowicza na boczny tor. W 1954 roku ulokowano go właśnie w Centralnym Urzędzie Kinematografii. Wówczas też zafascynował się przedstawicielami rodzącej się właśnie polskiej szkoły filmowej. Chyba nie tylko z racji zajmowanego stanowiska pojechał z Andrzejem Wajdą, Tadeuszem Janczarem i Teresą Iżewską do Cannes.
To zauroczenie filmem przyczyniło się do załamania jego i tak nadwątlonej kariery. Zgodził się w 1958 roku na realizację filmu Aleksandra Forda Ósmy dzień tygodnia. Film kręcony w koprodukcji z zachodnioniemiecką kinematografią został skrytykowany przez Władysława Gomułkę. Borkowicz został odwołany z urzędu. Dalsze jego losy są nie mniej burzliwe. Już jako starzejący się człowiek zaczął w latach 80. wchodzić w kręgi opozycyjne. Odczuwał jednak balast swojej przeszłości. W 1989 roku popełnił samobójstwo.
Drugi\m białostocki wątek Kanału związany jest z postacią jego scenarzysty Jerzym Stefanem Stawińskim. Uznawany jest za współtwórcę polskiej szkoły filmowej. Spod jego pióra wyszły scenariusze wybitnych polskich filmów, między innymi Eroiki, Krzyżaków czy niezapomnianego Zezowatego szczęścia. Ale tu też zanim to nastąpiło, to Stawiński dostał zamówienie na napisanie książki o białostockiej Akademii Medycznej. Pisał ją w listopadzie 1952 roku, przyjeżdżając z Warszawy do Białegostoku wielokrotnie. W kwietniu 1953 roku w wydawnictwie Iskry ukazała się powieść Herkulesy. Po latach czyta się ją z mieszanymi odczuciami, bo napisana jest wartkim językiem, jednak jest to typowy wytwór socrealistycznej prozy. Zainteresowanie budzi zaś jako białostocka ciekawostka historyczna.
Co zaś do samego filmu. Jego premiera odbyła się w Warszawie 20 kwietnia 1957 roku. Do Białegostoku Kanał trafił 30 kwietnia. Wyświetlano go w kinie Pokój. Co ciekawe to, że jednocześnie w kinie Ton prezentowana była La Strada Federico Felliniego. Kanał pokazywano na sześciu seansach dziennie. Dozwolony był od lat 14. Zszedł z programu kina 7 maja 1957 roku. W Gazecie Białostockiej nie ukazało się żadne omówienie tego wybitnego filmu.