Białostoczanki odnalazły się w Anglii. I teraz razem kręcą biznes
Młode, zdolne i przebojowe dziewczyny pierwszy raz wyjechały do Londynu kilkanaście lat temu. Ze słyszenia znały się już w Białymstoku, ale nigdy nie spotkały się w Polsce. Na Wyspach rozkręciły wspólny interes. Zaczęły od darmowych porad prawnych dla rodaków
- Słyszałyśmy o sobie same dobre rzeczy, ale każda zajmowała się swoim życiem - opowiada Sylwia Guminus. - Los nie dał nam okazji, żeby spotkać się w Białymstoku - dodaje Paulina Kosior.
Sylwia skończyła filologię angielską. Po licencjacie stwierdziła, że nie ma większego sensu studiować tego samego na drugim stopniu. A z drugiej strony chciała iść w kierunku biznesu.
- Do tego mnie zawsze jakoś ciągnęło - opowiada. I dlatego zaczęła szukać czegoś innego. Ale już w Anglii.
- Najpierw zależało mi, żeby szybko skończyć nowy kierunek - wspomina Sylwia. - To miały być jednoroczne studia.
Chciała znaleźć coś, co da jej i wiedzę, i doświadczenie. I tak z planowanych jednorocznych studiów, Sylwia rozpoczęła trzy lata nauki. - To była prawdziwa szkoła życia - wspomina.
W międzyczasie pracowała jako nauczycielka, pomoc menedżerska związana z modą czy tłumaczka. To ostatnie wymagało przyjazdów do Polski. I wtedy poznała swojego męża, który stał się inspiracją do założenia firmy.
Bała się krwi, więc została prawnikiem
Paulina od zawsze chciała pomagać ludziom. Jej rodzice z kolei marzyli, by poszła w ich ślady i została lekarzem. - Ale mnie interesowało zupełnie coś innego. A może najlepszym wytłumaczeniem jest to, że po prostu bałam się krwi - śmieje się prawniczka. - Ewentualnie w grę wchodziła jeszcze weterynaria. Ale ostatecznie skończyło się na pomocy prawnej.
Paulina pierwszy raz wyjechała do Anglii po pierwszym roku studiów.
- To dlatego, że chciałam poznać tajniki prawa angielskiego - opowiada.
Na Wyspach początkowo pracowała w firmie windykacyjnej. A to pomogło jej w założeniu własnej kancelarii w Białymstoku i nawiązaniu stałej współpracy z firmą Sylwii.
Dziewczyny trafiły na siebie jednak dopiero na emigracji. Obie kontaktowały się w sprawach zawodowych z jednym przedsiębiorstwem. - Na początku to były tylko relacje zawodowe, a potem się zaprzyjaźniłyśmy - relacjonuje Paulina.
I tak od spotkania do spotkania, od słowa do słowa, powoli wykluwał się pomysł założenia własnej działalności. - Obserwowałyśmy ludzi wokół siebie - mówi Paulina.
Rozwód scementował ich przyjaźń
A oprócz tego w grę wchodziły jeszcze sprawy osobiste. - Moje pierwsze małżeństwo zakończyło się fiaskiem. Musiałam się rozwieść w Anglii - wspomina Sylwia. - I wtedy zaczęły się schody. Cała ta papierologia, pisanie pism do sądu, stawianie się w odpowiednim urzędzie. To był koszmar. We wszystkim pomagała mi Paulina i dlatego mogę śmiało powiedzieć, że przeszłyśmy przez rozwód razem.
W międzyczasie Sylwia zajęła się sprawami ojca, który prowadził firmę budowlaną. - On też zawsze miał kłopoty z pozwoleniami, które trzeba załatwić z urzędami - mówi Sylwia. - Irytowało go to, że nie ma w Anglii miejsca, gdzie może załatwić wszystko od ręki.
Kobiety nadal pracowały w różnych firmach, ale często zdarzało się, że pomagały innym osobom w podobnych sytuacjach.
- Ludzie dzwonili do nas i prosili, żeby sprawdzić czy wezwanie do zapłaty faktycznie jest konieczne albo czy powinni wykonać przelew, którym straszy ich były pracodawca - streszcza Sylwia. - Zaczęłyśmy rozglądać się wokół siebie i czytać potrzeby ludzi. Z perspektywy mogę powiedzieć, że to był klucz do sukcesu - dodaje Paulina.
Chodziło o przyziemne sprawy, z którymi borykają się obcokrajowcy nieznający prawa państwa, w którym żyją. Paulina miała już spore doświadczenie w poradach prawnych.
- W pierwszej firmie, w której pracowałam w Anglii zajmowałam się głównie windykacją - mówi. - To częsty problem Polaków, którzy nieświadomie podpisują umowę z landlordami (osoby wynajmujące mieszkania, ich właściciele - przyp. red). A ci, bardzo często na tym bazują - przyznaje prawniczka. I dodaje, że czasem wystarczy zwrócić uwagę na jeden zapis w umowie, który powoduje, że landlord nie może mieć wobec lokatora żadnych roszczeń.
Chciały pomagać rodakom za granicą
Kobiety usiadły przy kawie i zaczęły rozmawiać o założeniu firmy. Po burzy mózgów wiedziały, że chcą ułatwić rodakom życie w zakresie prawa poza krajem.
- I tak pomagałyśmy ludziom, bo to był nasz cel. To cudowne uczucie wiedzieć, że można zmienić czyjeś życie na lepsze. Potem przyszła pora, żeby zacząć na tym zarabiać pieniądze - mówi Sylwia. - Ale wcześniej pytałyśmy też znajomych czy w ogóle takie miejsce jest potrzebne. I czy skorzystaliby z porad prawnych, gdyby taka firma rzeczywiście istniała.
- Przyjaciele zastanawiali się tylko, dlaczego nikt wcześniej na to nie wpadł. I jednogłośnie odpowiedzieli, że to genialny pomysł - opowiada Sylwia. - Bo oczywiście w Anglii są kancelarie. Ale żadna z nich nie prowadzi obsługi online w języku polskim. I nie zajmuje się zatrudnieniem od początku do końca - wyjaśnia Paulina.
Dziewczyny teraz doradzają pracownikom szeregowym, ale też właścicielom firm.
- Prowadzimy kompleksową obsługę dla Polaków, którzy chcą pracować w Anglii, a jeszcze są w Polsce. Pomagamy im też na miejscu - tłumaczy Sylwia.
Bo nie wszyscy na przykład budowlańcy znają prawo budowlane od podszewki.
- Często jest tak, że pracodawcy wymagają ukończenia kursu BHP przed zatrudnieniem. I nawet o tym nie mówią - wyjaśnia Paulina. - Ostatnio w firmach, które zatrudniają Polaków pojawiają się kontrole. Pracownicy są proszeni o streszczenie umowy, którą się podpisało. Jeśli Polak zawarł umowę w języku angielskim i nie potrafi skleić w tym języku trzech zdań, zapłaci za to i pracodawca, i sam pracownik. Inaczej jest, jeśli umowa była podpisana w języku polskim. A my takie właśnie przygotowujemy.
Działają również w Polsce
Dziewczyny działają też na terenie Polski. - Jesteśmy w stanie obsłużyć klienta, który mieszka w Wielkiej Brytanii, a dostał właśnie spadek w Białymstoku. Nie musi tu specjalnie przylatywać - dodaje Paulina.
Ale to nie koniec. W kontekście Brexitu wspólniczki liczą na jeszcze lepszą sytuację firmy. - Nastroje są nieciekawe i trochę nacjonalistyczne, szczególnie w mniejszych miastach. Ale to nie zmienia faktu, że Polacy będą musieli jeszcze bardziej podnosić swoje kwalifikacje - mówi Sylwia.
Białostoczanki planują też ekspansję na inne rynki europejskie. Chcą w ciągu trzech lat dotrzeć do rynków większości stolic.