Czy istnieje życie po Jerelu Blassingamie? Energa Czarni Słupsk muszą sobie radzić bez gwiazdy

Czytaj dalej
Fot. Fot. Łukasz Capar
Krzysztof Michalski

Czy istnieje życie po Jerelu Blassingamie? Energa Czarni Słupsk muszą sobie radzić bez gwiazdy

Krzysztof Michalski

Odejście Jerela Blassingame’a z drużyny Energa Czarni Słupsk to ogromny cios dla zespołu. Nie należy tego jednak traktować jako końca świata.

W trakcie naszego meczu w Szczecinie doszedłem do porozumienia z agentem Blassingame’a. Nie jest on już naszym zawodnikiem

te słowa wypowiedziane na konferencji prasowej przez Andrzeja Twardowskiego, prezesa Energi Czarnych, zakończyły pewną epokę w słupskim klubie. Przez ostatnie lata mówiąc o koszykówce w Słupsku od razu myślało się o Blassingamie. Był kimś znacznie więcej niż koszykarzem.

Po raz pierwszy w Czarnych pojawił się w 2010 roku. Był już wówczas graczem ukształtowanym, 29-letnim, mającym za sobą grę w siedmiu klubach europejskich z sześciu różnych lig. W Polsce z miejsca stał się gwiazdą. Punktował, asystował i dyrygował drużyną, doprowadzając ją do brązowego medalu. Sezon 2011/12 „J-Blass” spędził już w żółto-niebieskich barwach Asseco Prokomu Gdynia, ówczesnego ligowego hegemona. Z gdyńskim dream teamem sięgnął po mistrzostwo Polski, a w pamiętnej finałowej serii przeciwko Treflowi Sopot został wybrany MVP.

Trafił do Gdyni w schyłkowym okresie świetności klubu. Dziewiąty z rzędu tytuł był ostatnim, w następnym sezonie z klubu zniknął Ryszard Krauze z Prokomem. Kurek z pieniędzmi został zakręcony i zaczęła się rejterada najlepszych zawodników. Jednym z tych, którzy odeszli w trakcie rozgrywek, był Blassingame, który obrał kurs na Chorwację i wzmocnił Cibonę Zagrzeb.

Do Polski i do Słupska wrócił dokładnie 7 grudnia 2014 roku i na dobre rozpoczął budowę swojego pomnika, przyozdabiając go dwoma brązowymi medalami. Amerykański rozgrywający spędził więc w Czarnych trzy sezony, trzykrotnie stając na podium. Bez Blassingame’a w XXI wieku słupszczanie na „pudło” wskoczyli ledwie raz.

Ten sezon miał być wyjątkowy. Energa Czarni wyglądali na wyjątkowo silnych i zapowiadali walkę o tytuł. Cała drużyna od początku co prawda grała w kratkę, ale „J-Blass” zachwycał. Wydawało się, że w wieku 35 lat osiągnął życiową formę. W pierwszych pięciu spotkaniach notował średnio 19,2 punktów oraz 7,6 asyst. Potem przyszedł jednak nieszczęsny mecz z PGE Turowem Zgorzelec, w którym zdobył dwa „oczka”, a za uderzenie Mateusza Kostrzewskiego został ukarany jednym meczem dyskwalifikacji. Do tego doszły konflikty z trenerem Robertsem Stelmahersem i problemy osobiste, które ostatecznie zaważyły na tym, że Amerykanin poprzez swojego agenta wypowiedział umowę klubowi. Przedwczoraj odejście Blassingame’a zostało ogłoszone oficjalnie.

Jego strata to cios dla Energi Czarnych. Jak na warunki PLK jest to zawodnik wybitny. Potrafiący kreować grę, zdobywać ważne punkty, brać na siebie odpowiedzialność w ciężkich momentach, a do tego charyzmatyczny, swoją pewnością siebie będący w stanie przytłoczyć rywali. Bez niego koloryt straci cała liga. Paradoksalnie jednak Czarni na jego odejściu mogą... skorzystać.

Do tej pory wszyscy grając przeciwko słupszczanom wiedzieli, że kluczem do wygranej jest zatrzymanie filigranowej „jedynki”. W dodatku Blassingame, mówiąc oględnie, nie należał do przodowników pracy w defensywie. Bez niego „Czarne Pantery” mogą grać koszykówkę bardziej zróżnicowaną w ataku i lepiej zorganizowaną w obronie. A następca już się znalazł. Jest nim Chavaughn Lewis, który prezentuje się wyśmienicie.

Istnieje zatem życie bez Blassingame’a. Jeśli ktoś nie wierzy, to niech przypomni sobie jak Czarni, grając bez swojej gwiazdy, rozgromili 68:51 mistrza Polski, Stelmet Zielona Góra.


Krzysztof Michalski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.