Paweł Stachnik

Flota II RP była mała, ale w miarę nowoczesna

Mariusz Borowiak, historyk Polskiej Marynarki Wojennej, autor kilkudziesięciu książek na ten temat. Fot. Fot. Paweł Stachnik Mariusz Borowiak, historyk Polskiej Marynarki Wojennej, autor kilkudziesięciu książek na ten temat.
Paweł Stachnik

Polska Marynarka Wojenna zapisała piękną kartę podczas II wojny światowej. Nasza dzisiejsza flota jest mocno przestarzała. Rozmowa z Mariuszem Borowiakiem, historykiem.

- Jaki potencjał miała Polska Marynarka Wojenna w momencie wybuchu II wojny światowej? Czy była liczącą się flotą na Bałtyku?

- PMW była czwartą flotą na Bałtyku po marynarkach niemieckiej, radzieckiej i szwedzkiej. Mieliśmy pięć okrętów podwodnych, cztery niszczyciele, dwie kanonierki, sześć minowców, jeden stawiacz min i mniejsze jednostki pomocnicze. Większość tych okrętów powstało pod koniec lat 20. i w latach 30., a więc nie były stare. Trzeba pamiętać, że Polska miała wtedy dwie floty: na Bałtyku i na Polesiu (Flotyllę Pińską). A zatem środki, jakimi dysponowała marynarka musiały być dzielone.

- Polska flota wojenna przygotowywana była do konfliktu ze Związkiem Radzieckim i miała stawić czoło sowieckiej Flocie Bałtyckiej. Jaki był tu stosunek sił?

- Nasza marynarka rzeczywiście przygotowywana była do przyszłej wojny z ZSRR i pod tym kątem ją budowano. Mieliśmy zatem podwodne stawiacze min oraz duży stawiacz nawodny - ORP „Gryf”. Mógł on podejść pod radzieckie wybrzeże i postawić tam blisko 600 min. Taka miała być strategia wojny morskiej z ZSRR - defensywna, polegająca na minowaniu morza i obronie własnego wybrzeża. Sowiecka Flota Bałtycka była liczna i miała duże jednostki: pancerniki, krążowniki, niszczyciele. W bezpośrednim starciu nie mielibyśmy z nią szans.

- A jaki był plan operacyjny PMW na wypadek wojny z Niemcami?

- Po dojściu Hitlera do władzy niemiecka marynarka zaczęła się szybko rozbudowywać. Pojawiły się nowe pancerniki, krążowniki, niszczyciele, U-Booty. Jej przewaga była miażdżąca. Dowództwo PMW zdawało sobie z tego sprawę, więc plan działania na wypadek wojny miał charakter zachowawczy. Najnowocześniejsze niszczyciele postanowiono wysłać do Wielkiej Brytanii, a reszta floty miała bronić wybrzeża i starać się zadać Kriegsmarine jak największe straty. W praktyce po wybuchu wojny miano realizować dwie operacje. W ramach operacji „Rurka” ORP „Gryf” miał postawić dużą zagrodę minową we wschodniej części Zatoki Gdańskiej. Nie udało się to, bo dowódca, kpt. mar. Wiktor Łomidze, kazał wyrzucić nieuzbrojone miny do morza… Z kolei w ramach „Worka” nasze okręty podwodne miały postawić gwiaździstą zagrodę minową wokół Półwyspu Helskiego.

- Czy krytyczna ocena dokonań PMW w kampanii wrześniowej jest słuszna? Nie udało się zatopić żadnej większej niemieckiej jednostki ani zadać Niemcom znaczących strat.

- Efekty rzeczywiście były dość skromne. Okręty podwodne postawiły zagrodę z 50 min, na których w październiku zatonął niemiecki trałowiec, w grudniu niemiecki kuter rybacki, a 1940 r. trawler. To właściwie wszystko. Biorąc jednak uwagę ogromną przewagę Niemców na Bałtyku, za sukces można przyjąć, że nasze okręty podwodne nie zostały zatopione i udało im się uciec do Szwecji i Wielkiej Brytanii. Straciliśmy za to niszczyciel „Wicher” i „Gryfa” oraz mniejsze okręty.

- W dalszych latach II wojny światowej PMW została odbudowana w Wielkiej Brytanii. Jaki był wtedy jej potencjał?

- Dla Brytyjczyków flota była ważna, więc chętnie przekazywali nam okręty do obsadzenia. W ten sposób pod naszą banderą znalazły się m.in. dwa krążowniki, sześć niszczycieli, trzy okręty podwodne, dwa patrolowce, 10 ścigaczy oraz trałowce i ścigacze okrętów podwodnych. Były nawet plany obsadzenia pancernika, ale zabrakło na to marynarzy. PMW w Wielkiej Brytanii borykała się z tym samym problemem, co całe Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie - niedoborem ludzi.

- A jak oceniać dokonania PMW w II wojnie światowej? Czy rzeczywiście były tak znaczące, jak zwykło się pisać?

- Nasza flota nie była duża, ale bardzo ruchliwa. Polskie okręty brały udział w prawie wszystkich ważniejszych operacjach morskich aliantów na Atlantyku i Morzu Śródziemnym. Przydzielano je do ważnych zadań. Uczestniczyły w konwojach arktycznych, kampanii norweskiej, ewakuacji z Francji, Bitwie o Atlantyk, operacjach desantowych pod Dieppe, w Afryce Północnej, na Sycylii i w Normandii. Nie mamy jakichś spektakularnych osiągnięć czy zatopień. Owszem, niszczyciele zatopiły dwa U-Booty, zestrzeliły parę samolotów, a ORP „Piorun” stoczył walkę artyleryjską z „Bismarckiem”. Dobrze zapisały się okręty podwodne „Sokół” i „Dzik” na Morzu Śródziemnym. Ale całokształtu działań na pewno nie mamy się co wstydzić. Nie mieliśmy też zbyt wysokich strat, biorąc pod uwagę skalę i czas działania naszych jednostek podczas wojny.

- A jaki jest dzisiejszy stan Polskiej Marynarki Wojennej?

- Mamy na stanie około 50 jednostek bojowych. Wśród nich dwie fregaty, korwetę, okręty patrolowe, małe okręty rakietowe, niszczyciele, trałowce, pięć okrętów podwodnych. Niestety, ich średni wiek to 40 lat. Przykład: nasza duma, ORP „Orzeł”, służy od 1986 r., a więc ma 31 lat. Przy dzisiejszym rozwoju techniki wojskowej to bardzo dużo. Cztery pozostałe okręty podwodne typu Kobben zbudowano w latach 60., mają więc po 50 lat! Gdyby odnieść to do stanu przedwojennego, to porównanie wypada na korzyść II RP. Wtedy marynarka była mniejsza, ale bardziej nowoczesna. „Orzeł” i „Sęp” należały do najnowocześniejszych na świecie, niszczyciele „Błyskawica” i „Grom” traktowane były przez Niemców jako małe krążowniki, a stawiacz min „Gryf” był jednym z największych okrętów tej klasy w Europie.

WIDEO: Co Ty wiesz o Krakowie - odcinek 22

Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto

Paweł Stachnik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.