Gość w dom, Bóg w dom, ale nie dzisiaj. I nie jutro

Czytaj dalej
Fot. Wojciech Wojtkielewicz
Przemysław Franczak

Gość w dom, Bóg w dom, ale nie dzisiaj. I nie jutro

Przemysław Franczak

Narodowe mechanizmy wyparcia działają chyba bez zarzutu. Mamy już swoją Lampedusę, bo choć tam bez wątpienia dzieją się rzeczy znacznie gorsze i na większą skalę, to jednak wzrok wszędzie odwraca się w ten sam sposób. Włoska wyspa daleko, ale w sumie Usnarz Górny dla większości z nas też nieblisko.

Niezależnie od politycznych powodów nieludzkich scen na polsko-białoruskiej granicy i oceny podjętych tam działań, w przyszłości do zapłacenia - o czym dziś nikt nie wspomina - zostaną społeczne koszty. Zaciągamy właśnie kredyt na poczet pogłębiającej się znieczulicy i mentalności grodzonego osiedla. Takie historie osadzają się w tkance jak substancje smoliste w płucach.

W Usnarzu wciąż trwa osobliwa wersja gry w cykora. W tej wyjściowej chodzi o wyścig dwóch samochodów w stronę przepaści, który kierowca wymięknie pierwszy i wyskoczy, ten przegrywa. Oryginalny pomysł oczywiście z „Buntownika bez powodu” wzięty, nawet pokazywałem ostatnio młodzieży, ale niespecjalnie chwyciło. Stare kino starzeje się za bardzo.

Proszę wybaczyć to swawolne, popkulturowe porównanie, ale my przecież śledzimy, nasłuchujemy tych wydarzeń, jak nie przymierzając jakiś relacji z igrzysk śmierci. Kto przetrwa? Ile ofiar? Którzy i czy w ogóle strażnicy się zlitują? Kto pierwszy pęknie? Kibicujemy. Pushback! Pushback! Przecież to określenie brzmi nawet jak sportowa zagrywka. Ludzki dramat zszedł na ostatni plan, jakby fakt, że scenariusz tej gry napisał Łukaszenka, odzierał tkwiących w potrzasku imigrantów z godności i prawa do życia. Umrą? Trudno. Tak zdegenerowany jest często język internetowych wywodów w tej sprawie. To nie czas na chrześcijańskie odruchy, takie dominuje przekonanie w chrześcijańskim (chyba jeszcze wciąż?) kraju, za chrześcijańskie odruchy i chęć działania jest hejt i kupa śmiechu. No ale raczej nie powinny nas w Polsce zaskakiwać takie paradoksy.

W wersji light - rzadko zresztą powtarzanej, bo po polsku mówi się coraz ostrzej i gwałtowniej - główny argument brzmi, że polską racją stanu jest tych kilkudziesięciu ludzi nie przyjąć. Nieważne jednak, czy zgadzamy się z nim, czy nie, przy wschodniej granicy umierają i umierać będą nie tylko ludzie, ale również - chcąc nie chcąc - wielkie polskie narracje. Tak, właśnie te o wyjątkowej ofiarności w ratowaniu innych oraz wyjątkowym umiłowaniu wartości. Gość w dom, Bóg w dom, ale jednak nie dzisiaj. I nie jutro.

I w mniejszym stopniu chodzi w tym wypadku o twardą politykę rządu na granicy, a bardziej o to, co jest jej pośrednim skutkiem - społeczne reakcje. Chłód bije z nich większy niż w nocy z lasu zza kolczastego ogrodzenia.

I ta zaraźliwa obojętność, obecna dziś przecież nie tylko u nas, ale w całej Europie. Trochę jak, zachowując wszelkie proporcje, u Miłosza - karuzela wciąż się kręci, gdy po drugiej stronie płotu właśnie komuś kończy się świat.

Przemysław Franczak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.