Grzegorz Żochowski

Gratka dla technofana

Gratka dla technofana
Grzegorz Żochowski

Felieton Grzegorza Żochowskiego

Kto jest entuzjastą nauki i techniki, nowoczesnych technologii, futurystycznego wzornictwa oraz literatury science-fiction... ale takim porządnym, nie żadnym ulizanym omnibusem, tylko głodną wiedzy bestią - może spróbować wedrzeć się do Parku Naukowo-Technologicznego w Białymstoku i poobcować z umiłowanymi dyscyplinami. Wedrzeć, bo wejścia strzegą pozbawieni poczucia humoru strażnicy, system zapór, zamków, szyfrów, alarmów i przebiegłych pułapek. Zabezpieczenia zafundowano jak w magazynie wyrobów gotowych w mennicy. Jedynie do skromnego bufetu przypadkowy przechodzień może czasem wejść bez użycia siły lub podstępu.

Razu pewnego myślałem, że skonam w samotności, bo wiedziony ciekawością przedostałem się na drugie bodaj piętro. Tak, tak - bez przepustek, kart identyfikacyjnych, po ominięciu Cerbera ze stróżówki. Niestety, sztuczki poznane z filmów akcji zawiodły, gdy na koniec przekradłem się do drugiej klatki schodowej - tej, w której drzwiach zamki jednak działały jak należy, i z przejmującym, dobywającym się z półpiętra wyżej „trzask” uwięziły mnie w pułapce. Bałem się, że zaraz zacznie padać deszcz, dach przeciekać, woda sączyć strugami po ścianach i w końcu utonę. Na szczęście zdarzyło się to w godzinach szczytu i już po niecałym kwadransie ktoś tamtędy przechodził i uwolnił mnie z opresji.

Bywałem niekiedy w tej, wartej blisko 160 mln zł (cena wciąż rośnie, bo miasto nieustannie dokłada) inwestycji i każdorazowo jestem pod wielkim wrażeniem. Surowe, betonowe mury klatek schodowych, sprawiające wrażenie porzuconych w tajemniczym pośpiechu przez ekipę budowlaną, wystrój niektórych przestrzeni, przywołujący estetykę znaną z filmów z Louisem de Funèsem, instalacja elektryczna, jakby odzyskana z bunkra w Osowcu - wszystko to blednie wobec niekwestionowanej perełki dekoratorstwa, inżynierii i zbytecznego luksusu, czyli elektrycznych koszy na śmieci. Mają one wbudowane akumulatory, czujniki, lampki i święci patronowie od dziwnych rozwiązań raczą jeszcze wiedzieć co. Spekuluje się, że w ich pobliżu nie wolno na głos poruszać ważnych, zwłaszcza nielegalnych kwestii, jeżeli nie chce się mieć z tego tytułu kłopotów.

Kosz po wykryciu ręki, nogi albo głowy w odległości mniejszej niż 10 cm samoczynnie otwiera klapkę. Tym samym jest gotowy do wrzutu. Nic poza otwieraniem i zamykaniem klapki raczej nie robi, a przynajmniej nie da się tego wydedukować po 10-minutowym testowaniu i próbie zrozumienia, dlaczego ktoś nie zastosował znanego z innych konstrukcji pedału, albo uchwytu do łatwego otwierania, albo najlepiej wiadra bez przykrywki.

Zapaleńcy techniki i futuryzmu, zachwyceni elektrycznym koszem, powinni wiedzieć, że są kimś wyjątkowym. Tak się składa, że badałem urządzenie w towarzystwie zawodowych innowatorów, ludzi, którzy na co dzień robią wynalazki, budują nieistniejące wcześniej maszyny i od niechcenia pchają narodową gospodarkę. I wiecie co? Tylko pukali się w głowy i nie żałowali docinek.

Skwituję krótko: albo są oni pozbawieni zrozumienia dla nowoczesności prostacy... albo wyczuli wyzuty z sensu techniczny blichtr, który nie wiem, czy nie ma przypadkiem symbolizować całej instytucji.

Grzegorz Żochowski

Dodaj pierwszy komentarz

Komentowanie artykułu dostępne jest tylko dla zalogowanych użytkowników, którzy mają do niego dostęp.
Zaloguj się

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2023 Polska Press Sp. z o.o.