Grzegorz Kupczyk o pasjach, nie tylko rockowych, i wczesnym „debiucie” z No To Co

Czytaj dalej
Fot. Dawid Parus
Marek Zaradniak

Grzegorz Kupczyk o pasjach, nie tylko rockowych, i wczesnym „debiucie” z No To Co

Marek Zaradniak

Rozmawiamy z Grzegorzem Kupczykiem, poznańskim wokalistą i kompozytorem, liderem grupy Ceti, z okazji jego 60. urodzin.

W piątek w klubie Blue Note odbędzie się koncert z okazji Twoich 60. urodzin, które minęły 20 listopada. Ile lat jesteś już na estradzie?
Profesjonalnie od 1981 roku.

A wcześniej? Kiedy był debiut?
Pierwszy raz stanąłem na scenie, gdy miałem 7 lat. To było w Międzyzdrojach.

Co to było?
Jakaś zabawa. Uciekłem mamie z ośrodka wczasowego. Pamiętam, że byliśmy na Kawczej Górze. Grał tam chyba zespół No To Co. Wparowałem na scenę i zaśpiewałem z nimi „Te opolskie dziouchy”. Wszyscy świetnie się bawili. Mama była w totalnej panice, ale mnie w końcu znalazła. Potem w szkole podstawowej założyłem pierwszy zespół wokalny. To było na zakończenie podstawówki, a chodziłem do Szkoły Podstawowej nr 33. Zaprzyjaźniony ze szkołą był klub Zakładów Tytoniowych, który potem nazywał się Klubem Na Piętrze. Dziś niestety już go nie ma. Tam po raz pierwszy i ostatni zaśpiewaliśmy publicznie. To był zespół a la Partita. Dwie dziewczyny i trzech chłopaków. Pamiętam, że śpiewaliśmy piosenkę „Kocha się raz”. Potem były różne przygody z muzyką. Jeden zespół, drugi zespół. Grałem na weselach. Robiliśmy wtedy wszystko, aby grać gdziekolwiek. Byliśmy na wakacjach i grał jakiś zespół do zabawy, to robiliśmy wszystko, aby tylko z nimi wystąpić. Pamiętam, że jeśli załapałem się gdzieś na wesele, byłem niewiarygodnie dumny. A do tego jeszcze zarabiałem jakieś pieniądze. To było coś niesamowitego. W momencie gdy zaczęło się profesjonalne granie, wesela się skończyły.

Od czego zaczął się Twój estradowy profesjonalizm?

Mój profesjonalny przedpokój to był w 1980 roku zespół Kredyt, a pełen profesjonalizm to zespół Turbo. Wystartowaliśmy 12 grudnia 1981 roku. Na drugi dzień wprowadzono stan wojenny.

Grupa Turbo kojarzy się przede wszystkim z przebojem „Dorosłe dzieci”. Śpiewałeś go wielokrotnie. Nie znudziło się?

Był taki moment, że miałem tego utworu powyżej dziurek w nosie, bo „Dorosłe dzieci” były sukcesem, ale i przekleństwem Turbo. Ten zespół zawsze będzie identyfikowany z „Dorosłymi dziećmi”. Natomiast od jakiegoś czasu, kiedy być może odpocząłem od tego utworu, postanowiliśmy go grać z zespołem Ceti i przyznam, że reakcja publiczności jest fenomenalna. Dlatego „Dorosłe dzieci” ponownie wróciły do moich łask.

Jak długo śpiewałeś z Turbo?

Od 1981 do 1988. Potem była przerwa, bo Turbo przestało istnieć i chyba w 1995 zeszliśmy się ponownie i graliśmy razem do roku 2007.

Co działo się, gdy po raz pierwszy rozstałeś się z Turbo?
Już było Ceti. Miało się bardzo dobrze. Mieliśmy pierwsze przeboje. Piosenka „Na progu serca” gościła na radiowych listach przebojów, a „Epitafium” trafiło na Telewizyjną Listę Przebojów.

Dlaczego założyłeś grupę Ceti?

Jako odskocznię od Turbo. Byłem zmęczony tym, co się działo. Męczyła mnie ciągła pogoń za eksperymentem, gonienie za modą, ciągła przepychanka, że musi być jeszcze mocniej i jeszcze mocniej. Ciągle się coś zmieniało. Miałem tego dosyć. Chciałem odpocząć. Założyłem z Marią Wietrzykowską, którą znałem z wydziału wokalnego szkoły muzycznej im. Chopina, zespół Ceti. To pierwotnie miała być odskocznia, ale stało się, jak się stało.

Czy to znaczy, że w grupie Ceti nie ma miejsca na eksperymenty?

Pozwoliliśmy sobie na eksperyment tylko raz. Na płycie „W imię prawa”. To bardzo fajny krążek. Powtórzyła się historia z czasów, gdy Turbo nagrało płytę „Epidemia”. Płyta zbyt techniczna, zbyt industrialna powodowała, że owszem pozyskaliśmy innych fanów, ale nasi stali sympatycy jakby stracili do nas zaufanie. Ja byłem wtedy zafascynowany trochę inną muzyką i dlatego poszło w tym kierunku. Szybko się jednak pozbieraliśmy i następna płyta „Demony czasu” pokazała, że zespół jest hard i heavy. Wszystko poszło w dobrym kierunku.

Czujesz się bardziej rockmanem czy metalowcem?

Stanowczo bardziej rockmanem.

Co to znaczy być rockmanem?

Uważam, że muzyka hardrockowa daje większe spectrum możliwości. Gdy prześledzimy działalność zespołów stricte hardrockowych to stwierdzimy, że jest tam miejsce i na bluesa, na country i na folk. Natomiast heavy metal jest trochę muzyką zamkniętą. Wszystko musi być tak, a nie inaczej. Gitary muszą iść tak, a nie inaczej. A wystarczy posłuchać Led Zeppelin, Black Sabbath czy Deep Purple, a przekonamy się, jakie piękne ballady te grupy stworzyły i jak ci muzycy pozwolili sobie na granie typowo irlandzkie albo prezentowanie bluesa. Dlatego uważam, że muzyka hardrockowa jest bardziej otwarta. Lubię różną muzykę. W związku z tym bardziej odnajduję się w hard rocku niż w heavy metalu. Aczkolwiek, jak widać, ostatnie poczynania Ceti są bardziej heavymetalowe niż hardrockowe, co oczywiście nie przeszkadza mi, aby robić jeszcze inne rzeczy.

Wspomniałeś Led Zeppelin i inne zespoły. Kto z wielkich ludzi rocka inspirował Cię lub inspiruje?

Z polskich wykonawców na pewno Czesław Niemen. Jako młodemu chłopakowi podobał mi się i nadal podoba zespół Test. Do dziś uwielbiam zespół SBB w jego oryginalnym składzie z Jurkiem Piotrowskim na perkusji. Jestem przeszczęśliwy, że Jurek wrócił do zespołu. A z zachodnich kapel to stanowczo Led Zeppelin jest dla mnie numerem jeden. Dalej Deep Purple i Black Sabbath. Uwielbiam patrzeć na nich. Obserwować ich, chłonąć tę surówkę, którą oni mają. To dla mnie niezwykle prawdziwe granie.

Wspomniałeś Czesława Niemena. A zachodni wokaliści?

Robert Plant, Coverdale, Ian Gillian. Bardzo lubiłem słuchać Davida Byrona z Uriah Heep. Podoba mi się wokalista Bostonu.

Nie korciło Cię, aby przygotować cały program złożony z coverów Czesława Niemena, tak jak to zrobili Zalewski, Soyka czy inni artyści?

Oczywiście. Nawet raz pozwoliłem sobie na wykonanie z Januszem Musielakiem „Ptaszka”, ale to jest takie trochę porywanie się z motyką na słońce. Nazywanie się bogiem jest niewłaściwe. Nie powinno się pewnych rzeczy dotykać. Nikt z nas Niemenowi nie dorówna. Owszem, można to zrobić z szacunku, z miłości do jego muzyki, ale wtedy jest to bardzo ryzykowne. Ja nie odważyłbym się. Marzyłem o tym. Chciałem nawet zagrać utwór „Com uczynił” ale jakoś nie wiem, czy mi brakuje odwagi, czy chcę świętość zostawić nietkniętą.

Było Turbo. Jest Ceti, ale zupełnie niedawno, gdy ogłoszono, że Budka Suflera kończy działalność, grałeś z Tomaszem Zeliszewskim w zespole Wieko. Czy nadal grasz?

To była największa pomyłka artystyczna w moim życiu. Niektórzy z tych muzyków mają stanowczo przerośnięte ego. Żyją w pełnej nieświadomości. W bliższym zetknięciu król staje się nagi. A szczególnie Tomasz Zeliszewski. Wszyscy jesteśmy przekonani o jego wielkości, a to najgorszy perkusista, z jakim w życiu grałem i najbardziej niesympatyczny człowiek. Wytrzymałem z zespołem Wieko rok. Po trzech koncertach i zarejestrowaniu albumu dałem sobie spokój.

Zarejestrowaliście album?

Tak. Nazywa się „Błękitny dym”. Źle się sprzedawał. To była muzyka, którą mi narzucono. Nie pozwolono mi na swoje interpretacje, a muzycy grali po prostu kwadratowo. Myśleli, że polecą na fali Budki Suflera, a tak się nie da. Skoro jeden zespół grał biesiadnego rocka, drugi już nie powinien tego robić. Kiedy zaproszono mnie do współpracy, liczyłem na to, że dostanę dużo wolnej przestrzeni i będę mógł pokazać różne rzeczy, ale muzycy nie chcieli się na to zdecydować i skończyło się tragicznie. Czas Budki Suflera przeminął. Ci panowie robią różne rzeczy, ale obawiam się, że nawet powrót Budki Suflera byłby błędem. Pewne rzeczy przemijają. To wszystko szło na fali „Takiego tanga”. To był rock biesiadny, a czasy tak doskonałych płyt jak „Cień wielkiej góry”, „Przechodniem byłem między wami” czy „Ona przyszła prosto z chmur” bezpowrotnie minęły. I dobrze by było, aby niektórzy muzycy nie tylko z Budki Suflera zorientowali się, że czasem warto zainwestować w przyszłość i zatrudniać młodych muzyków, którzy dadzą większego kopa i pokażą, jak ten świat wygląda z drugiej strony. Ja zrobiłem tak w Ceti. Mam dwóch bardzo młodych muzyków i przyznaję, że mimo iż uważam się za człowieka, który potrafi iść do przodu, to gdy do naszego zespołu trafili Bartek Sadura i Tomek Targosz, zespół zmienił się kompletnie. To tak jakby przetoczono nową krew. Połączenie doświadczenia z młodością dało kapitalne rezultaty. Niestety, większość muzyków nie potrafi w ten sposób podejść do sprawy.

Masz bogatą dyskografię. Która z płyt była dla Ciebie najważniejsza?

Najważniejszą płytą na pewno była „Dorosłe dzieci”. Z prostej przyczyny. Była moją pierwszą płytą i pokazała, że istnieje taki Grzegorz Kupczyk, który śpiewa tak a nie inaczej. To spowodowało, że mogłem nagrywać kolejne płyty i otworzyły się przede mną drzwi światka profesjonalnego. Dzięki pierwszej płycie Turbo mogłem też założyć zespół Ceti i występować z innymi wykonawcami.

Jak będzie wyglądał Twój urodzinowy koncert? Jakich muzyków zaprosiłeś?

Zaprosiłem muzyków, z którymi pracowałem i których najbardziej cenię. Nie wszyscy mogli przyjść i nie dla wszystkich na scenie znalazło by się miejsce. Będą Wojtek Hoffmann, Robert „Litza” Friedrich, Piotrek Mańkowski, Beata Polak. Będą Grzesiu Kotyłło i Daniel Abramowicz, TWISTER, czyli zespół Tipsy Train. Zagrają zespoły Ceti i Soulride z Wielkiej Brytanii złożony z Polaków. To ukłon w ich stronę, ponieważ bardzo sprawnie zorganizowali nam trasę po Wielkiej Brytanii. Będzie grająca rock and rolla grupa Styxx z Katowic. Pojawi się Arek „Wiśnia” Cudowski, mój uczeń, którego nazywam konsultantem, bardzo zdolny wokalista.

Muzyka z pewnością nie wypełnia Ci całego życia. Co robisz, gdy nie grasz, masz jakąś pasję?

Fotografuję. Uwielbiam chodzić z aparatem i podglądać coś ukrytego w przyrodzie. Motyle, ptaki, kwiaty. Coś, na co inni nie zwracają uwagi. Kompletnie nie oglądam telewizji.

Wyrzuciłeś telewizor?

Nie, ale służy mi do oglądania filmów, które sam wybieram. Nie znoszę narzucania. Nie oglądam telewizji od początku czerwca. To, co się dzieje aktualnie w telewizji, to kompletna porażka.

Czy jako poznaniak masz w Poznaniu swoje ulubione miejsca?

Jestem dumny z tego, że jestem poznaniakiem. Dużo rzeczy wiąże się z dzieciństwem. Kocham park Sołacki, gdzie chodziłem z ojcem i Stare Miasto, a szczególnie ulicę Ratajczaka, gdzie się wychowałem. Bardzo lubię miejsce, gdzie aktualnie mieszkam - okolice City Parku. Lubię park Wilsona, który wielu poznaniaków nazywa parkiem Kasprzaka. Dużo czasu spędzam na Arenie, czyli w parku Kasprowicza. Mam swoje fyrtle.

60. urodziny Grzegorza Kupczyka, Blue Note, Poznań, (ul. Kościuszki 79), 7 grudnia, godzina 17.40, wejście od godziny 17, bilety: 40-50 zł

Marek Zaradniak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.