Szymon Kozica

I śmieszno, i straszno. Tak kneblował PRL

Reżyser Krzysztof Zanussi to jeden z 21 rozmówców Błażeja Torańskiego. Fot. PAWEŁ ŁACHETA/POLSKA PRESS Reżyser Krzysztof Zanussi to jeden z 21 rozmówców Błażeja Torańskiego.
Szymon Kozica

– Nie pamiętam cenzury obyczajowej poza wypowiedziami żony Władysława Gomułki, która tępiła biust Kaliny Jędrusik w telewizji – mówi Krzysztof Zanussi w książce „Knebel. Cenzura w PRL-u”

Książka Błażeja Torańskiego to zapis 21 rozmów. O cenzurze w czasach PRL-u opowiadają między innymi: reżyser Krzysztof Zanussi, satyryk Jan Pietrzak, poeci Adam Zagajewski i Ernest Bryll, redaktor Marcin Wolski, seksuolog Zbigniew Lew-Starowicz, kompozytor Jan Kanty Pawluśkiewicz, dziennikarz Janusz Rolicki, piosenkarz Andrzej Rosiewicz, ksiądz Ireneusz Skubiś, były cenzor Eugeniusz Kaniok. Przepytywany cenzor rzecz jasna wije się jak piskorz. Ksiądz pamięta, jak kuria wydawała kalendarz liturgiczny, gdzie 6 lutego przypadało wspomnienie o świętym Tytusie, a łacińskie sancti Titi cenzura utożsamiła z Josipem Broz Tito... Niejeden czytelnik uśmiechnie się i westchnie sobie przy lekturze „Knebla”. Ktoś pomyśli o przeżyciu pokoleniowym, które kształtuje świadomość, ale i odciska piętno na człowieku. Jeszcze inny wśród aparatczyków odkryje znane nazwisko. A dla dziennikarza może to być lekcja, jak przygotować się do wywiadu. Publikujemy fragment rozmowy, którą Błażej Torański przeprowadził z Krzysztofem Zanussim.

Błażej Torański: Powiem wprost: nie był Pan bolesną ofiarą cenzury.
Krzysztof Zanussi: Nie mogę się porównywać z cierpieniami kolegów, z tym, co spotkało Ryszarda Bugajskiego z „Przesłuchaniem” czy Andrzeja Żuławskiego z „Na srebrnym globie”. To były ciosy, po których człowiek z trudnością się podnosił. Doświadczyłem od władzy – nie zawsze były to decyzje cenzury – tylko pewnych niepowodzeń. Coś mi wycięli, coś zakazali. Nie warto tego nawet nazywać krzywdami.

Pana bohaterów charakteryzuje margines niedopowiedzenia, nastrój dominuje nad akcją. Napięcie dramaturgiczne wynika ze zderzenia racji psychologicznych czy moralnych. Może cenzorzy zwyczajnie Pana filmów nie rozumieli?
To jest jedno z naiwnych przekonań, bo cenzorzy rozumieli je świetnie. Byli w miarę bystrzy, nie przypominali głupiego carskiego cenzora, którego dawało się wykołować. Tyle tylko, że często byli to konformiści, którym należało podpowiedzieć, jak powinni się bronić w razie ewentualnych zarzutów ze strony przełożonych. Mając
– mówiąc nieładnie – „dupochron”, puszczali scenariusze i filmy. Pamiętam, jak udzieliłem wywiadu Zdzisławowi Pietra-sikowi do „Radaru”. Spytał mnie prowokacyjnie, czy naprawdę wiem, jak się w Polsce żyje, skoro tyle czasu spędzam za granicą. Odpowiedziałem: „Myślę, że wiem lepiej, jak Polska żyje, niż ci, którzy oglądają ją tylko z okiem mercedesów”. Byłem pewien, że cenzura to wytnie, ale zostało wydrukowane. Zadzwoniłem więc do Pie-trasika: „Jak to przeszło bez problemu?”. Powiedział, że oczywiście były problemy, zatrzymali, ale akurat wtedy Gierek kupił swej nomenklaturze peugeoty w miejsce mercedesów, bo miał słabość do Francji. Pan Pietrasik wyjaśnił cenzorowi, że mam na myśli „badylarzy i innych dorobkiewiczów”, bo oni jeździli mercedesami. „Skoro tak, to może zostać” – usłyszał. Przecież cenzor doskonale wiedział, że to jest bujda, ale znalazł dla siebie „dupochron”.

Debiut telewizyjny – „Twarzą w twarz” (1967) – trafił na dwa lata na półki. Premierę miał w sierpniu 1969 roku. Co się nie spodobało cenzorom?
Wszystko, bo to była historia jakiegoś człowieka, który ucieka przed milicją. Nakręciłem wprawdzie ten obraz na rok przed wydarzeniami Marca 1968 roku, ale już po nich wiadomo było, kto uciekał i przed kim (śmiech). Film stał się kompletnie niecenzuralny. Jego kolaudacja w 1967 roku przebiegła wręcz entuzjastycznie. Chwalił mnie sam Włodzimierz Sokorski, wtedy przewodniczący Komitetu do spraw Radia i Telewizji, i podsumował: „Trafił nam się dobry reżyser, ale film nie pójdzie”. Dał do zrozumienia, że film kieruje na półki, bo jego przekaz coś znaczy, jest aktualny. Zapytałem naiwnie: „Jakie wobec tego mam składać kolejne propozycje?”. Odpowiedział dowcipnie: „Takie, które nikogo nie obchodzą”.

Sokorski był cyniczny. Ale Pan też żartuje, mówiąc: „Za każdym razem, gdy cenzura nie usuwała niczego z mojego filmu, odnosiłem wrażenie, że nie powiedziałem w nim wystarczająco dużo”.
To działało i w drugą stronę. Bycie ofiarą cenzury, poza wypadkami na zakręcie, było dowodem taktycznego błędu, bo zarówno cenzorzy, jak i my – reżyserzy – znaliśmy reguły. Podkładanie głowy pod topór było niemądre, warto było natomiast próbować, do jakich granic pozwolą nam dojść.

Wyczuwał Pan granice?
Zawsze starałem się w tym zorientować. Już na etapie zatwierdzania scenariusza miałem sygnały, gdzie są punkty zapalne.

(...) grał Pan z cenzurą i z władzą? Kieślowski w filmie Krzysztofa Magowskiego „Tren na śmierć cenzora” mówi: „Próbowaliśmy grać z cenzurą przy ciągłej obawie, że coś stracimy i potem już nic nie będzie można”.
Oczywiście, że grałem, ale nie tak genialnie jak Wajda, który parę razy nakręcił sceny specjalnie, żeby cenzura je wycięła. Wyrzucając największe szpice, cenzorzy nie dostrzegali, że reszta jest równie spiczasta. W „Niewinnych czarodziejach” bohaterowie nad ranem chodzą po cmentarzu i zmieniają na nagrobkach tabliczki z akowskich na Bataliony Chłopskie, a pijani grabarze wrzeszczą: „Kradną nam nasze groby”. Cenzor krzyczał: „Jak można coś podobnego nakręcić”.

„Cwał” (1995) chciał Pan zrealizować ćwierć wieku wcześniej, ale był Pan pewien, że peerelowska cenzura nie zgodzi się na film o jawnie antykomunistycznym przesłaniu. Skąd Pan o tym wiedział?
Wiedziałem, że to nie przejdzie, już po napisaniu piątej sceny. Nie da się tej historii opowiedzieć bez śmiechu, a cenzor nie zgodzi się, aby ktoś się z ustroju śmiał. Zresztą ludzie reagowali śmiechem także po latach.

Cenzura PRL wpisywała się w system przemocy, ucisku, historię hańby. Andrzej Wajda powiedział, że była sługą armii, milicji, partii politycznej. Czy jej rola sprowadzała się wyłącznie do kneblowania prawdy?
Przede wszystkim. Nie pamiętam cenzury obyczajowej poza wypowiedziami żony Władysława Gomułki, która tępiła biust Kaliny Jędrusik w telewizji. O innych nie słyszałem.

Cenzura zabijała nie tylko słowa, także ludzi. Jan Łomnicki uważa, że miała swój udział w przedwczesnej śmierci Stanisława Barei, bo żył w ustawicznym stresie z powodu kaleczenia mu filmów.
Przewróciło się kilka karier. Na przykład Marka Piwowskiego, który był niesłychanie utalentowany i mógł stać się polskim Woody Allenem, gdyby „Rejs” nie został tak okrojony. Twórca komediowy, anarchiczny z ducha, musiał poczuć presję cenzury mocno. Kolejny film zrobił po wielu latach i szalenie ostrożnie. A po takim sukcesie, jaki odniósł „Rejs”, w normalnym kraju realizowałby kolejne filmy. Zapewne miał poczucie, że drugi raz już tak się nie uda.
Da się obliczyć straty? Jak wiele talentów, scenariuszy, filmów, energii, odwagi zostało połamanych, bezpowrotnie zdeptanych?
Nie. Powiem więcej: trzeba cenzurę pochwalić.

Pochwalić? Za zbrodnie na słowie?
Gierek miał pomysł, aby cenzurę zlikwidować, ale środowisko filmowe głośno opowiadało się za tym, aby pozostało, jak jest. Nie chcieliśmy tego, co było w NRD, na Węgrzech czy w Czechosłowacji, gdzie cenzura była zintegrowana z procesem produkcyjnym. To było dużo gorsze, niebezpieczniejsze, bo cenzorami byli redaktorzy naczelni.

Jak Pan tłumaczy tak nikłe – ledwie draśnięcia – ingerencje cenzury w Pana scenariusze i filmy? W porównaniu do rzezi, jaką przeszli inni twórcy, np. Bareja w „Misiu” czy Królikiewicz, Bugajski, Żuławski, Kutz, Wajda, Kieślowski. Nie wspominając o dokumentalistach, jak Łoziński.
Co do tego, dlaczego mnie cenzurowano rzadziej niż niektórych kolegów, może pan sam sobie odpowiedzieć, porównując tematy naszych filmów. W wypadku Kieślowskiego nasze doświadczenia były porównywalne.

Pan nie był w PZPR i zaprzecza współpracy z SB, nie przypisuje sobie pseudonimu „Aktor”, ale może ONI mieli w tej kwestii odmienny punkt widzenia?
To pytanie graniczy z niegodziwością. Zadaje mi pan pytanie po części obraźliwe, ale odpowiem w dobrej woli, ufając, że szuka pan prawdy, nie sensacji. Ma pan dostęp, podobnie jak ja, do materiałów IPN i musi pan wiedzieć, że nie złożono mi nigdy propozycji współpracy i po dwóch latach, kiedy byłem w szkole filmowej, przestano mnie nagabywać. Ubecy piszą o tym wyraźnie, a IPN orzekł, że żadnym TW nie byłem. Z faktu, że założono mi teczkę, nic więcej nie wynika. Co mówiłem ubekom, jest przez nich dość bezładnie zanotowane. Więcej może pan przeczytać w mojej książce „Strategia życia, czyli jak zjeść ciastko i je mieć”.

Szymon Kozica

Z „Gazetą Lubuską” jestem związany od lipca 2000 roku - wtedy przyszedłem na praktyki do Działu Sportowego. Pracuję w redakcji w Zielonej Górze. Interesuję się sportem, ze szczególnym uwzględnieniem lekkiej atletyki i żużla, a także tym, co dzieje się w Zielonej Górze. Uwielbiam żywe lekcje historii, czyli wspomnienia Czytelników pochodzących z Kresów i nie tylko z Kresów. Czas wolny chętnie spędzam z książką w ręku. Moim ulubionym autorem jest Gabriel García Márquez, który o sobie mówił tak: „W gruncie rzeczy nie jestem ani nie będę nikim więcej niż jednym z szesnaściorga dzieci telegrafisty z Aracataki”.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.