Marek Zaradniak

Jerzy Grunwald wie: Koń trojański już jest w Europie Zachodniej

Jerzy Grunwald zagra w środę w Blue Note, pierwszy raz od półtora roku zobaczymy i posłuchamy go w Poznaniu Fot. archiwum Jerzego Grunwalda Jerzy Grunwald zagra w środę w Blue Note, pierwszy raz od półtora roku zobaczymy i posłuchamy go w Poznaniu
Marek Zaradniak

Jerzy Grunwald, polski wokalista i kompozytor mieszkający w Szwecji, opowiada o Poznaniu sprzed lat, sukcesach na Dalekim Wschodzie oraz imigrantach dawniej i dziś.

W środę zaśpiewa Pan w poznańskim klubie Blue Note. Dla Pana koncert ten będzie miał wymiar sentymentalny, wszak z Poznaniem był Pan związany w latach 70., będąc idolem ówczesnych nastolatków. Ale zawsze, kiedy kontaktowaliśmy się, mówił Pan, że marzy o koncercie w Poznaniu. Teraz marzenie się spełni?

Zgadza się. Nie będę ukrywał, że było to jakiś czas temu. Poznań właściwie był miastem, w którym rozpoczynałem profesjonalną karierę po odejściu z grupy No To Co. Poznań był wtedy moją główną bazą, głównym przystankiem. Tu robiliśmy próby, tu łapałem drugi oddech po odejściu z zespołu. Mieszkałem przez długi czas w tym mieście i bardzo mile wspominam tamte lata. Teraz wystąpię po raz pierwszy tutaj jako Jerzy Grunwald, nie licząc pomnikowego koncertu z No To Co w poznańskiej Arenie półtora roku temu. Bardzo się z tego cieszę i mam nadzieję, że moi fani jeszcze pamiętają moją skromną osobę i moją twórczość. Serdecznie zapraszam na mój koncert. Poznań darzę ogromną sympatią, bo mam co wspominać.

Jaki Poznań Pan pamięta?

W tamtych latach mieszkaliśmy z zespołem En Face często w hotelu Merkury, ale także nieopodal placu Wolności w hotelu Bazar. Długo mieszkałem kiedyś też na Winogradach. Tam m.in. z Ryszardem Poznakowskim robiliśmy próby. Niestety, nie pamiętam, jak nazywało się to osiedle. Było to dawno, więc tym bardziej z przyjemnością powrócę, aby powspominać i przypomnieć moją muzykę tym, którzy chcą jeszcze mnie słuchać.

A potem wyjechał Pan do Szwecji, gdzie działa Pan do dzisiaj?

Nie. Po drodze w 1973 roku były Stany Zjednoczone. Początkowo Nowy Jork, a potem Los Angeles, gdzie poznałem swoją żonę, Szwedkę i tak znalazłem się w Skandynawii, gdzie mieszkam do dzisiaj.

Zadomowił się Pan tam. Ale też chętnie przyjeżdżał do Polski m.in. jako promotor szwedzkich zespołów country...

Szukając pomysłu na siebie, pracowałem jako promotor szwedzkich artystów muzyki country. Był to fajny okres przejściowy w moim życiu artystycznym i ogromne wyzwanie. Znając branżę w Szwecji, zacząłem śpiewać, występować z tamtejszymi muzykami. Skończyło się to koncertem na festiwalu w Sopocie i sporadycznymi koncertami w Polsce. I tak jest do dzisiaj. Pracuję, tworzę, choć nie na dużą skalę i cieszę się, że w Poznaniu mogę zagrać koncert akustyczny. Będzie to mój pierwszy taki koncert. Zagram sporo muzyki kalifornijskiej z lat 80. i 90., która miała też przełożenie na moją twórczość polską i angielskojęzyczną.

Kilka lat temu nagrał Pan płytę „So Much To Say”, która odniosła spory sukces na Dalekim Wschodzie. Jak to się stało, że trafił Pan na tamten kraniec świata?

Kiedyś promotor duńskiego zespołu Michael Learns To Rock Oli Poulsen namówił mnie na zrobienie płyty właśnie na rynek azjatycki. Było to po tym, gdy sukcesy w Malezji, w Hongkongu, w Singapurze i Tajlandii odniosła grupa Michael Learns To Rock. Najpierw zrobiliśmy kilka utworów demo, ale okazało się, że nie jest to ciekawa propozycja. Odczekaliśmy kolejne pół roku i z kolegą ze Szwecji napisaliśmy kolejne piosenki. Po przymiarce udało nam się z 80 utworów wybrać 12, które weszły na płytę. Brzmi to może nieskromnie, ale odniosła ona wielki sukces w Japonii, a także w Singapurze, Hongkongu, Malezji, na Tajwanie i Filipinach. Sprzedałem 217 tysięcy egzemplarzy tego albumu. Do dziś cztery piosenki z tego krążka można usłyszeć, latając samolotami Japońskich Linii Lotniczych JAL obok Whitney Houston, Christophera Crossa, Michaela Mc Donalda czy grup To To i The Eagles. Do dla mnie ogromne wyróżnienie.

Kiedy spotkaliśmy się w Poznaniu półtora roku temu po wspomnianym koncercie grupy No To Co, mówił Pan, że przygotowuje nową płytę. Miała być ona gotowa wiosna 2016.

Zgadza się. Jednym z utworów, które miały znaleźć się na tym krążku, miał być mój duet z Natalie Cole. Niestety, Natalie Cole zmarła 31 grudnia 2015 roku i pewne plany zostały odłożone na rok 2017. Do końca tego roku zamierzam tę płytę zrobić. Mam wspaniałego promotora, jednego z czołowych pianistów amerykańskich Davida Garfielda, ale współproducentem będzie także działający w Los Angeles pianista i aranżer David Foster. David Garfield to zarazem szef zespołu Natalie Cole i George’a Bensona. Przyjaźnimy się od lat. Zrobiliśmy razem wiele wspólnych projektów, w tym m.in. z saksofonistą Eri-ciem Marienthalem. Jest propozycja, aby duet zamiast z Natalie Cole nagrać z Anitą Baker. Mam nadzieję, że tym razem nie będzie żadnych przeszkód i wszystko uda się zrealizować. Mamy repertuar, mamy fajne piosenki. Napisaliśmy kilkadziesiąt utworów, z których wybierzemy najlepsze. Właście to one już są częściowo wybrane. Czekamy teraz na opinię wytwórni i jeśli wszystko dobrze pójdzie, dokonamy ostatecznych nagrań.

Więc płyta ukaże się pewnie w przyszłym roku?

Tak. Wiosną przyszłego roku. To ważne, bo kontrakt z Japończykami na trzy płyty zobowiązuje mnie do oddania materiału najpóźniej do końca tego roku. To będzie już druga moja płyta na rynku japońskim.

Ale w międzyczasie dostałem też od Pana płytę zespołu Puton Rock. Co to było i czy ta grupa nadal funkcjonuje?

Tę płytę stworzyliśmy z moimi przyjaciółmi z Januszem Hryniewiczem, Tadziem Putonem, Józkiem Skrzekiem. To wspaniali muzycy, którzy kochają melodykę lat 80. Zaprosili mnie do uczestnictwa w tym projekcie i pomocy w aranżowaniu. Dwa lub trzy utwory z tego krążka całkowicie przearanżowane znajdą się na mojej japońskiej płycie. Sama koncepcja i melodyka będzie częściowo zapożyczona z płyty Puton Rock, którą darzę dużą sympatią. Był to dla mnie okres przejściowy po albumie „So Much To Say” , a dodam, że z Januszem Hryniewiczem przyjaźnię się od lat. Niestety, album ten nie miał w Polsce dużej promocji, ale ktoś, kto interesuje się taką muzyką i śledzi nasze losy, może nadal tę płytę odnaleźć. Żałuję jednak, że nie było jakiejś dużej kampanii promocyjnej. Dziś nie wystarczy napisać coś i zaśpiewać, bo głównym aspektem jest promocja mająca przełożenie na powodzenie płyty. Współcześnie zmieniła się lekko wrażliwość muzyczna nie tylko polskiego słuchacza. Główny nacisk kładzie się na produkcję, na show, na masowość, a lekko została zubożona wrażliwość na melodykę i teksty. Na dźwięki, które pamiętamy z lat 80. Ale takie są ogólne trendy światowe. Choć chciałbym się mylić. Mimo to, to co melodyjne, nadal się broni, czego przykładem sukcesy płyt Adele z bardzo piękną melodyką.

W ubiegłym roku pojawiła się także płyta „Na tych samych ulicach” z Pana archiwalnymi nagraniami koncertowymi...

Moje studyjne nagrania archiwalne wznowiły swego czasu Polskie Nagrania i ta płyta się dobrze rozeszła. Ale moje nagrania wydają także wydawcy niezależni. Wydawnictw z muzyką z lat 70. namnożyło się bardzo dużo i byłem szczerze mówiąc zaskoczony wydawaniem tej płyty i sam jej chyba nie mam. W tej sprawie nie jestem odosobniony, bo wielu polskich wykonawców z tamtych lat wie, że te płyty gdzieś się pojawiają i znikają.

Mieszka Pan w Szwecji od lat. Kiedyś był to raj, do którego emigrowali wszyscy, gdziekolwiek była jakaś zawierucha. Docierały tam pielgrzymki imigrantów. Teraz sytuacja się zmieniła. Nie jest już tak bezpiecznie?

Polityka zachodniej Europy zmusza własne społeczeństwa bez jakiegokolwiek referendum do przyjmowania kultury uchodźców, która dla mnie jest ogromnym zagrożeniem dla naszej cywilizacji. Uważam, że uchodźcom należy pomagać, ale absolutnie tylko z punktu widzenia humanitarnego.

Sam jestem uchodźcą. Potrzebowałem pomocy, ale jestem człowiekiem, który w danym kraju się integrował, uczył się języka, płacił podatki. Zachodni politycy doskonale o tym wiedzą, że zgotowali własnym społeczeństwom bardzo poważny problem poprzez wpuszczenie tych ludzi. Polityka imigracyjna wymknęła się spod kontroli. Jestem przeciwny procesowi ograniczania praw własnych obywateli na rzecz uchodźców, a tego jesteśmy świadkami. To jest dla mnie nie do zaakceptowania i wszędzie, gdzie mam okazję, mówię o tym. Uważam, że fanatyzm poprawności politycznej, z jakim mamy do czynienia na świecie, prowadzi wręcz do zagłady naszej cywilizacji i mówię to z pełną odpowiedzialnością. Koń trojański już jest w Europie Zachodniej. Po tym, co widzę w Szwecji, gdzie ogranicza się prawa i zaczęła się emigracja Szwedów i straciło się nad imigrantami kontrolę. Nie wolno o tym mówić, bo każda forma krytyki jest postrzegana jako przejaw rasizmu, homofobii czy ksenofobii. To bardzo niebezpieczne zjawisko, które zmusza nas, obywateli tego kraju, do tego, abyśmy się czuli gośćmi u siebie. Boimy się wyjść na ulice. Widzimy na ulicach żołnierzy z karabinami. Nie o takiej Europie marzyliśmy. Uważam, że to nie tylko błąd, ale kryminalne przestępstwo liberalno-lewicowych polityków europejskich, którzy wpuścili ludzi, którzy w życiu się nie zintegrują. Oni w myśl swobód demokratycznych, które daje im durna zachodnia Europa, narzucają po cichu swój porządek. To bardzo niebezpieczny proces. I uważam, że aktualny polski rząd postępuje bardzo rozsądnie, nie przyjmując uchodźców. Zanosi się na to, że przeprowadzę się ze Szwecji do Polski. Może za cenę skromniejszego życia, będę tu bezpieczniejszy.

Dziś już mieszka Pan w Szwecji i w Polsce?

Pomieszkuję też w Warszawie. Dziś w Szwecji mamy strajk policji. To bardzo ciekawe. Fanatyzm poprawności politycznej sięgnął tak daleko, że szef policji szwedzkiej wydał rozporządzenie nr 2931, które zobowiązuje policjantów do wyciszania wszelkich przestępstw popełnionych przez imigrantów i nienagłaśniania tych sytuacji. Chodzi więc o zamiatanie wszystkiego pod dywan. Dwóch policjantów się zbuntowało i zostali wyrzuceni z pracy. W ich obronie strajkują inni szwedzcy policjanci, ale i ludzie innych zawodów. To, co się dzieje z policją, jest dla mnie karygodne i absurdalne. Z tym trzeba walczyć. Nie chcę nikogo obrażać, ale uważam, że młodzi ludzie zaczadzeni i odmóżdżeni nie zdają sobie sprawy z sytuacji. A tymczasem widzę jak my, jako obywatele, czujemy się z dnia na dzień coraz bardziej ograniczani. Uważam, że politycy, którzy doprowadzili do tego, powinni stanąć przed trybunałem.

Jakie Pan widzi wyjście z sytuacji, skoro do Szwecji zawsze przyjeżdżali uchodźcy. Czy ci są inni?

To jest trudne. Uchodźcy choćby z byłem Jugosławii, którzy przyjechali w latach 70., oni się zintegrowali, płacili podatki, mówią po szwedzku, weszli w to społeczeństwo.

Islam jest religią, która toleruje wszystkie religie, jeśli jest w mniejszości. Jeśli jest w większości, tolerancja się kończy. Dlaczego znów mamy umierać za Europę tylko dlatego, że ma być kolorowa? Europa umiera i mam odwagę to powiedzieć. To jest proces nieodwracalny. Politycy stworzyli jedno z największych zagrożeń od drugiej wojny światowej.

Marek Zaradniak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.