Kajtek Czyżewski: Nie ma co się bać. Trzeba się pakować [ZDJĘCIA]

Czytaj dalej
Fot. Archiwum prywatne
Bartosz Wacławski

Kajtek Czyżewski: Nie ma co się bać. Trzeba się pakować [ZDJĘCIA]

Bartosz Wacławski

Kajtek, nie masz kasy, nie masz pracy, nie masz dziewczyny, nic cię nie trzyma... - wspomina Kajtek Czyżewski, białostoczanin. I właśnie nad Tamizą uznał, że może zacząć podróżować.

Kurier Poranny: 233 metry. Widziałem na filmie jak lecisz w dół z wieży w Makau. Dostałem zawału. Ty chyba nie?

Kajtek Czyżewski: No nie. Ja w sumie od dziecka lubię tę adrenalinę. Najpierw było harcerstwo.

Nie żartuj, harcerze nie skaczą na bungee…

Na bungee nie, ale wspinają się na drzewa, zjazdy tyrolskie, jakieś huśtawki. Później trochę starsi byliśmy, to jeździliśmy z jakichś budynków pozjeżdżać. A potem to ewoluowało w skoki. Tutaj koło Białegostoku, Sokole, taki mostek jest, niewielki, 11 metrów. A potem to już do Warszawy potrafiłem pojechać, żeby na bungee poskakać. A potem to już obowiązkowe Stańczyki, z wiaduktów kolejowych…

A teraz już Ci tego mało. Jeździsz po świecie, żeby skoczyć.

Mniej więcej…

Po co?

Pokazać ludziom, że się da. Że są fajne miejsca na świecie, że można spełniać swoje marzenia. Bo ja te marzenia spełniam. Od dziecka lubiłem adrenalinę, ona zawsze jest wokół mnie. Plus podróże. To jest dodatkowa zabawa. Bo w Polsce, w Głogowie, mamy komin - 222 metry. Zaledwie 11 metrów niżej niż w Makau, ale tam jest drugi koniec świata. A ja chciałem skoczyć właśnie tam. Bo przecież mogę wszystko.

No jasne. Znaczy jesteś bogaty, że stać Cię na podróż do Chin i skok z jednego z najwyższych punktów na świecie... Gdybym miał pieniądze, też bym pewnie pojechał.

No właśnie nie. Chciałem pokazać, że można pojechać bez wielkich pieniędzy. Że pieniądze nie powinny nas ograniczać…

No to ile tam w tych Chinach wydałeś?

Byłem trzy miesiące, poszło jakieś sześć tysięcy złotych. Z wizami, szczepieniami, jedzeniem, noclegami…

Ale te sześć tysięcy też trzeba mieć…

Owszem. Ale można je zdobyć. Na Facebooku zrobiłem akcję. Zacząłem zbierać pieniądze na mój wymarzony skok wśród znajomych i przyjaciół. I ludzie wpłacali pieniądze. W zamian wysyłałem im pocztówki z różnych krajów: Turcji, Rosji, Mongolii, Chin. I uzbierałem. To prawie 2 tysiące złotych. Wszystkim dziękuję bardzo raz jeszcze.

No dobra. Skoczyłeś z 233 metrów na bungee. Co teraz?

Jest sporo takich rzeczy. Ale na razie nie mam celu, może RPA, może wrócę do Chin, bo tam powstaje ponad 260-metrowe bungee. I przyznam po cichu, że teraz to chcę też do tego Głogowa. Bo tam jest dream jump…

To nie skaczesz na linie?

To ciekawsze. Bungee jest trochę nudne. Skaczesz góra-dół i tyle. A tamten skok to 8 sekund takiego swobodnego spadania jest. Nie czujesz lin, one napinają się dopiero po chwili. Zwyczajnie lecisz, nic cię nie trzyma. Jesteś wolny. Chcę zrobić tam salto…

Jasne. Polecisz, jeszcze z jakąś akrobacją, znów wrzucisz to na Facebooka… Tak sobie myślę, że Twoja mama umrze na zawał…

Nie, ona przyzwyczajona jest. Wiadomo, boi się, jak każdy rodzic o swojego dzieciaka, ale ona wie, że zawsze z głową to wszystko robię. Ona od dzieciństwa ma zagwarantowaną zabawę ze mną...

Tak?

Kiedyś w Hiszpanii pod Madrytem podczas fiesty była poranna gonitwa byków. Wskoczyłem w sandałach i czerwonej koszuli hawajskiej do tych byków i uciekałem... Wtedy mogłaby dostać zawału. Teraz się przyzwyczaiła...

Także do Twoich podróży? Ile to już krajów odwiedziłeś?

Czekaj, policzę... Na razie 29.

Ile masz lat?

23.

Pierwsza podróż?

Skończyłem te osiemnaście lat. Chciałem zrobić mamie niespodziankę i ją odwiedzić. Ona mieszka we Francji, więc wyruszyłem w drogę. Najpierw z kumplem samochodem, ale on musiał wracać z Holandii, dostał wezwanie. Zostałem na autostradzie sam. Bez pieniędzy, bez języka, bez mapy, bez GPS-u. Dosłownie bez niczego. Ale sobie poradziłem. Trzy dni to trwało, ale się udało. I się spodobało. Wjechałem do Brukseli, Paryża. Bez problemu. Tak się zaczęło.

Z czego się utrzymujesz?

Kombinuję, nie mam stałej pracy. To tu dorobię, to tam dorobię i uzbieram na kolejny wyjazd. Czasem wezmę ze sobą papieroski i sprzedam. Pokombinuję…

W Chinach puszczałeś bańki...

Cztery godziny i 200 złotych zarobku... Nieźle.

Tam to dużo pieniędzy.

Mógłbym tak zarabiać na życie, tylko czasu było mi szkoda. Miałem wizę na miesiąc, a tyle do zobaczenia...

Miesiąc to mało?

I dużo, i mało. Mało, bo jest tyle rzeczy, które chce się zrobić, spróbować, poczuć. A dużo, bo jednak te podróże są męczące. Chodzisz z tym plecakiem codziennie, 20 kilo na plecach. Czasem 20-30 kilometrów dziennie. W deszczu, nawet przez kilka dni. Śpisz w namiocie przeważnie, często u kogoś na podłodze. Czasami uda się jakiś hostel wyrwać po taniości, ale to ostateczność. Raczej taki autostop po domach... A człowiek i tak jest niedospany, niedojedzony, czasem niedomyty. Jak wtedy, gdy byłem na pustyni Gobi. Piasek był wszędzie. Cokolwiek się nie jadło, czuło się piasek w zębach, to zgrzytanie. Wtedy chce się wracać...

To taki autostop po domach... A człowiek i tak jest niedospany, niedojedzony, czasem niedomyty

Po ostatniej podróży do Chin też wracałeś z ulgą?

Nie do końca. Bo tu jednak jest zimno, trzeba autobusami miejskimi jeździć, wąchać smrody... Więc zaraz zaczynam tęsknić. Bo podczas podróży się wyłączam, telefon przestaje dzwonić co 10 minut, przestają mi dupę zawracać. Czuję się wolny. Mogę robić co chcę. A chcę pokazać, że tak może żyć każdy. To jest celem tego projektu Wielka Autostopa.

Co to Wielka Autostopa?

Kiedyś pojechałem do Anglii. Miałem w Białymstoku firmę, ale ją zamknąłem. Zacząłem szukać szczęścia za granicą. Pojechaliśmy tam z dziewczyną. Wkrótce się rozeszliśmy, a ja siedziałem w tym Londynie i zastanawiałem się, co dalej. Siedziałem nad Tamizą, naprzeciwko ten Big Ben cały, Westminster, a ja tak myślę: „Kajtek, nie masz kasy, nie masz pracy, nie masz dziewczyny, nic cię nie trzyma dosłownie, możesz zacząć jeździć. Przecież się nie boisz”. Założyłem więc na Facebooku fanpage’a. I postanowiłem, że będę podróżował, ale przy okazji wszystkim pokażę, że nie ma się czego bać. Że skoro taki zwykły chłopak z Antoniuka, bez języków, bez pieniędzy może, to wszyscy mogą. Nie ma co się bać. Trzeba się pakować.

Przygotować się jednak trzeba.

Jasne, zawsze trzeba. Zebrać trochę kasy, poczytać, sprawdzić, zaszczepić się. Trzeba się przygotować też na niespodziewane wypadki. W Mongolii zablokowało mi kartę. I przez kilka dni nie mogłem pobrać pieniędzy, gotówka się skończyła. Trzeba zacząć wtedy kombinować. Tak się urodził pomysł z bańkami. Z tego wniosek, że wszystko da się przeżyć. I że wszystko jest w zasięgu ręki.

Każdy może podróżować jak Ty?

Jasne. Wystarczy mieć trochę odwagi. I duży plecak. Bo z małymi to rzadko zabierają na stopa. Z dużym plecakiem wygląda się jak turysta. Nawet ja, dość spory gość z łysą głową, a już z dużym plecakiem wyglądam mniej groźnie.

Nie gadaj, bywa przecież czasem niebezpiecznie?

Powiem tylko, że byłem w Stambule, gdy był ten nieudany zamach. Słyszałem strzały. Działo się...

Może Ty nie masz instynktu samozachowawczego? Może nie nauczyli Cię w szkole?

Najwyraźniej. Skończyłem piętnastą podstawówkę i gimnazjum nr 10. Potem z edukacją miałem już pod górkę. Było technikum, z którego mnie wyrzucili, potem mleczak, tam mnie... a jak - wyrzucili. Potem były jeszcze szczury... No i tam też nie zdałem. I stwierdziłem, że to chyba nie dla mnie. Za to uznałem, że podróże już dla mnie są. Już wtedy jeździłem stopem, ale po okolicy. Bakcyla połknąłem.

Ale do zagranicznych podróży potrzebny jest język. Chociaż angielski...

Ja mam w nosie czy ktoś mnie rozumie, czy nie. I mam tę pewność w sobie, że dogadam się mimo wszystko. Jestem świadomy, że znam słabo angielski, troszeczkę mówię po francusku, troszeczkę po rusku. Tak bardziej „Kali jeść, Kali pić”. Ale to wystarczy. Najważniejsze to się nie bać. I mieć w nosie, co ktoś pomyśli. Dlatego nie rozumiem tych, którzy się wstydzą mówić w obcych językach skoro je znają. Ja, prosty chłopak bez matury daję radę, to wy nie dacie? I jeszcze jedno - to święta prawda z tymi podróżami, że one kształcą. Bo ja te języki poznałem dopiero jeżdżąc. Więc każdy - nawet taki facet, który do szkoły miał pod górkę, jak ja - może sobie poradzić.

Podróżowanie to jedno. Ale skakanie to drugie. Po co to robisz?

Dla radości. Mam wtedy te kilka chwil, by zapomnieć o całym świecie. Przez te kilka sekund w Makau myślałem o tych wszystkich ludziach, którzy pomogli mi spełnić marzenie. W sumie bezinteresownie. Świat jest całkiem fajnym miejscem.

Fajnym dla 23-letniego faceta, który nie ma żadnych zobowiązań. Jeszcze dużo przed Tobą. Masz jeszcze jakieś marzenie?

U mnie marzenie jest chwilowe. Bo zaraz jak się pojawi przeradza się w cel. I zaczynam wtedy knuć, co zrobić, by ten cel osiągnąć. A potem znów zaczynam marzyć. Znów na chwilę. A między podróżami chcę pokazywać ludziom, że można właśnie tak realizować marzenia.

Jak to pokazujesz?

Teraz idę do stowarzyszenia osób niepełnosprawnych. Pokażę zdjęcia, poopowiadam. Potem idę do swojej starej podstawówki. W Siedlcach spotkam się z trudną młodzieżą. Może tam komuś podpowiem, jak można zmienić swoje życie i robić to co się lubi?

Jesteś bohaterem?

Nie, myślę, że nie. Po prostu jestem zwykłym chłopakiem, który sobie podróżuje. I robi to co chce.

Kim jest Kajtek Czyżewski

Jak sam o sobie mówi - chłopak z Antoniuka. Białostoczanin z urodzenia. Wzrost 178 centymetrów, waga: „jakieś 90 kilogramów”. Od kilku lat podróżuje po świecie. Prowadzi fanpage’a na Facebooku Wielka Autostopa. Stronę polubiło już prawie 2,9 tys. internautów. - Na swoje wymarzone wyjazdy sam zarabiam - mówi Kajtek. - To tu zarobię, tam dorobię i już mam.

O ostatniej podróży Kajtka można będzie posłuchać już 28 października, w piątek o godzinie 18 w WIN Pizza Sports Bar przy ul. Waszyngtona 18 w Białymstoku

Bartosz Wacławski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.