Królowe i królowie znad Buga. Dumni, władczy, naturalni

Czytaj dalej
Fot. Paweł Totoro Adamiec
Diana Krasowska

Królowe i królowie znad Buga. Dumni, władczy, naturalni

Diana Krasowska

Jeździł od wsi do wsi i namawiał starszych ludzi oraz dzieciaki na pozowanie do niezwykłych zdjęć. Tych, którzy się zgodzili, ubrał w korony z patyków i liści. - Zaprezentowali światu nie tylko swoje piękne twarze, ale pokazali, jak się żyje na uboczu świata - mówi fotograf Paweł Adamiec.

- Chodził pan po wsiach, leżących nad Bugiem, i namawiał starszych ludzi, osoby po 70-tym roku życia, na pozowanie do niezwykłych fotografi. Chętnie się zgadzali?

- Chodziliśmy z kolegą po kilku wsiach na Podlasiu i zaczepialiśmy siedzących na ławeczkach ludzi z pytaniem, czy zechcą mi pozować do zdjęć. Zapytaliśmy około 60 osób, a na udział w moich sesjach zdjęciowych zgodziło się 12. Były to osoby z trzech wsi koło Janowa Podlaskiego - Bubel Stary, Bubel Granna i Bubel Łukowiska. To osoby zupełnie przypadkowe.

- Jak reagowali na pana propozycję?

- Najczęściej oczywiście zdziwieniem i zapytaniem: „A po co mi te zdjęcia? Na grób?” W ten sposób myśli większość mieszkańców wsi. Temat śmierci wracał w zasadzie w każdej rozmowie, zarówno z tymi, którzy nie zgodzili się zostać moimi modelami, jak i tymi, którzy się zgodzili. Bo na wsi starość kojarzona jest właśnie z oczekiwaniem na śmierć. Śmierć odlicza czas trwania wsi, jest czymś naturalnym, oswojonym.

Prawie wszyscy mówili, że mają już gotowy garnitur, gotową trumnę, że mają już miejsce na cmentarzu, gdzie będą leżeć, że wiedzą z kim będą leżeć... Co więcej, niektórzy nawet dokładnie planują, kiedy ta śmierć nadejdzie. To było dla mnie niesamowite. Niesamowite, jak naturalnie się o tym na wsi rozmawia. Kiedy więc pytałem starsze panie, czy zgodzą się pozować do moich zdjęć, słyszałem: „No gdzież starej babie będziesz pan robił zdjęcia!” albo „Nie ma mowy, bo co ludzie pomyślą!”

Mieszkańcy wsi pozowali w swoich własnych ogródkach
Paweł Totoro Adamiec

Jedna z kobiet mi powiedziała, że się zgodzi się tylko pod warunkiem, że pozwolą jej na to dzieci. I przy mnie zadzwoniła do tych dzieci, które mieszkają za granicą, a one powiedziały: „Jeżeli chcesz brać udział, to bierz, projekt jest na pewno wartościowy, tylko powiedz, żeby ci głowy później nie przykleili do innego ciała”. Zapytała mnie więc, czy nic z tymi zdjęciami nie będzie robione i manipulowane, a ja obiecałem jej, że nie. Natomiast ci, którzy od razu zgodzili się pozować, mówili: „Ale inni będą się cieszyć, śmiać... A, niech się cieszą!” A jedna pani mi odpowiedziała, że weźmie udział w sesji tylko wtedy, jak zrobi to jej sąsiadka. I starsza młodszą namówiła: „Będziesz miała pamiątkę, przysłużysz się sztuce”. I tak obie zostały moimi modelkami.

- Ile lat miała najstarsza modelka?

- 94 lata! To była pani Antonina. Do pozowania do zdjęć namówiła ją wnuczka. Pani Antonina była bardzo rozmowna, wypytywała mnie o rośliny, z których zrobione były kostiumy, w których pozowała. Ciągle słyszałem: „A z czego to jest zrobione?, a jak to jest zrobione?” To bardzo ciepła i kontaktowa osoba! Zresztą, pozostałe osoby, które zgodziły się na udział w projekcie, też były bardzo otwarte. Zrozumiały, że chodzi mi o wprowadzenie sztuki w miejsca, w których jej wcześniej nie było i że to rodzaj aktywizacji starszych osób, żeby wstali z tych swoich przydomowych ławeczek...

- Na małych wsiach, bez względu na to, czy to wsie podlaskie, lubelskie czy podkarpackie, życie toczy się koło domu. Po zrobieniu obrządku ludzie właśnie na ławeczkach, przy płotach spotykają się i rozmawiają z sąsiadami.

- Tak, tam spędzanie czasu wolnego, a starzy ludzie mają go sporo, polega przede wszystkim na czekaniu. Tam się czeka na kolejne pory dnia, które są wyznaczane przez obowiązki. Magiczny czas jest właśnie między godz. 14 a 17, kiedy to wszyscy wychodzą i siedzą przed domami. Wtedy można wszystkich zastać, porozmawiać. Musieliśmy wpisać się w ten harmonogram i właśnie wtedy robiliśmy zdjęcia. To jest właściwość przestrzeni tych małych, odciętych od świata miejscowości. I szkoda, że jest ich coraz mniej, że tych ludzi jest coraz mniej.

Mieszkańcy wsi pozowali w swoich własnych ogródkach
Paweł Totoro Adamiec

- Podczas zdjęć rozmawialiście czy też sesje odbywały się w milczeniu?

- Rozmawialiśmy! Jak najbardziej! Moi bohaterowie opowiadali mi o swoich losach, opowiadali, co się u nich dzieje, czego im brakuje, trochę też narzekali na brak - nazwijmy to - jakichś programów aktywizacyjnych, na to, że świat zapomina o starszych osobach mieszkających na wsiach. Dopytywali mnie, jak to wygląda w mieście. Opowiadali mi też legendy związane z Podlasiem.

- Czy któraś z opowieści szczególnie zapadła panu w pamięć?

- Tak, opowieść pani Kazimiery, która wspominała o tragicznej śmierci kogoś ze swojej rodziny, ale nie mówiła, że ta osoba się utopiła, tylko że ją w wodę wciągnął... topielec. To taki trochę bajkowy świat, prawda?

- Bajkowy świat stworzył pan również na swoich zdjęciach. Ubrał pan swoich modeli i modelki w niezwykłe, iście królewskie stroje. Tyle że wykonane z... roślin.

- Stworzyłem swoistą dynastię królów - mieszkańcy wsi ubrani w korony z roślin. Sięgnąłem po rośliny, bo z wykształcenia jestem architektem krajobrazu. Tematykę przyrodniczą zawsze więc gdzieś przemycam. Chciałem, żeby te postacie były mocno związane z Podlasiem, a tutejsza przyroda to dla mnie ogromna wartość tej przestrzeni. Stroje powstawały w ekspresowym tempie. Wstawałem z samego rana, robiłem kilka kostiumów z materiałów zebranych na Podlasiu i już robiliśmy zdjęcia. Kostiumy robiłem z patyków, kwiatów suszonych i żywych, różnego rodzaju owoców. Były to proste stelaże, które nie wymagały przebierania się, tylko szły na wierzch, na ubranie. Chodziło o to, żeby za bardzo nie obciążać tych osób fizycznie. Wiele z nich jest już bowiem w złym stanie zdrowia, ma problemy z poruszaniem się. Jedna pani była niewidoma, ale bardzo otwarta i profesjonalnie się zachowująca. Pytała, czy dobrze patrzy, czy dobrze wygląda... Naprawdę, niezwykła osoba! Z kolei pewnien pan, który pozował mi do zdjęć, powiedział, że z chęcią by wszedł - na potrzeby tej sesji - do bagna. Był na tyle zdrowy i chętny do rożnych działań, że naprawdę by to zrobił, ale nie prosiłem go o to, bo nie chciałem, by jedno zdjęcie wyróżniało się z innych. Musiałbym wtedy też więcej wymagać od pozostałych, np. wchodzenia na drzewa. (śmiech). Przyjąłem taką konwencję, że wszyscy pozowali na siedząco - łatwiej wówczas wyłapać portret, a ważne było, żeby wszystkie zdjęcia były w jakiś sposób do siebie podobne. Zresztą, były one robione ogródkach tych mieszkańców, więc nawet nie musieli daleko chodzić.

Mieszkańcy wsi pozowali w swoich własnych ogródkach
Paweł Totoro Adamiec

- Jak wyglądała praca na planie zdjęciowym? Czy mówił pan, jak pozować, jak się zachowywać, czy też na zdjęciach pokazany jest naturalny wyraz twarzy?

- Chciałem zrobić paradokument. Niby to miało być prawdziwe, ale nie do końca. Miała to bowiem być dokumentacja czegoś, czego nie ma, pewnego bajkowego świata. Chciałem uzyskać wrażenie, że taka dynastia królów rządzących Podlasiem gdzieś istnieje... Nie wymagałem więc żadnej sztuczności, ustawiania się. Tu wszystko miało być mocno naturalne, więc większość tych osób tak, jak się ustawiła i jaki wyraz twarzy przyjęła, tak została sfotografowana. Praca była niezwykle przyjemna, wszystko szło bardzo naturalnie i dość szybko, wyglądało bardzo dobrze, więc nie wymagało żadnych powtórek. Zdjęcia same się broniły. Naturalność wychodziła sama z siebie. Najczęściej te osoby były bardzo kontaktowe, rozumiały mój zamysł i pytały nawet, jakie emocje mają temu towarzyszyć. Odpowiadałem: „Takie, jak się pan/pani czuje”.

- Po kilku miesiącach wrócił pan do tych samych wsi, by tym razem sfotografować dzieci. Młodsze pokolenie chętniej godziło się na pozowanie do zdjęć?

- Wydawało mi się, że przy dzieciach będzie łatwiej. Myślałem, że będzie więcej chętnych i łatwiej będzie do nich dotrzeć. Tu się bardzo pomyliłem, bo okazało się, że to było koszmarnie trudne w sensie logistycznym. Tych dzieci na wsiach jest bardzo mało. Trafiałem na wsie, gdzie mieszka 300 osób, a wśród nich tylko 2-3 dzieci... Miejscowi podpowiedzieli mi, że jeżeli chcę znaleźć dzieci czy rodziny z młodszym pokoleniem, to muszę patrzeć po ogródkach, co jest przy domu, czy stoją zabawki, czy jest huśtawka... I tak wsiedliśmy z kolegą na rowery i jeździliśmy od wsi do wsi obserwując, na którym podwórku leżą zabawki. W ten sposób znaleźliśmy dzieciaki.

Nie wszyscy jednak od początku byli chętni na pozowanie do zdjęć. Niektórzy dopiero, gdy zobaczyli inne sesje i jaka to fajna zabawa, zgłaszali się do wzięcia udziału w moim projekcie. I tak ze wstępnej czwórki zrobiło się 15 osób.

- W jakim wieku były dzieci?

- Najmłodszy był Marcin, miał około trzech latek. Bardzo się wstydził i szybko chciał ściągać roślinną koronę z głowy, bo coś go tam kłuło i mu przeszkadzało. Na szczęście rodzina mu kibicowała, więc na potrzeby zdjęć wytrzymał. Najstarsza dziewczynka miała 14 lat. Tłumaczyłem dzieciakom, jak pozować. Prosiłem, by byli dumni i władczy na tych zdjęciach, jak królowie. Dlatego też te dzieci się nie uśmiechały. I to bardzo często było potem zarzutem, że dzieci na zdjęciach są smutne, a ja musiałem tłumaczyć, że one nie są smutne, tylko poważne i dumne. Bo to są prawdziwi królowie Podlasia. Ludzie, którzy mieszkają na wsiach, w małych miejscowościach, którzy mieszkają blisko natury, powinni czuć się wygrani.

Diana Krasowska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.