Krzysztof Szubzda: Niebotyczne wariactwo

Czytaj dalej
Fot. sxc.hu
Krzysztof Szubzda

Krzysztof Szubzda: Niebotyczne wariactwo

Krzysztof Szubzda

Sikając pod wiatr - felieton Krzysztofa Szubzdy

Czytałem ostatnio, że szykujemy już 4 mln złotych na referendum, z którego dowiemy się, czy białostoczanie chcą mieć lotnisko czy nie. Żeby wyobrazić sobie tę kwotę, wpisałem do wyszukiwarki „4 miliony” i dowiedziałem się, że to jest dokładnie tyle, ilu Polaków nie myje zębów. A więc kwota przerażająca. Takie pieniądze można by zapłacić za odpowiedź na pytanie: „Co było pierwsze: jajko czy kura?”, ale nie za referendum, czy chcemy mieć lotnisko. To przecież żadna zagadka. Niech urząd marszałkowski przeleje mi na konto jeden procent tej kwoty, a ja podam prawidłowe wyniki referendum.

Przy okazji, znam też odpowiedź białostoczan na pytanie: Czy każdy mieszkaniec miasta powinien dostać porsche? Z przyjemnością podzielę się moją wiedzą, ale najpierw przelew.

A tak na serio, czy lotniskiem nie powinni zająć się specjaliści. Ja przyznaję, że się na tym nie znam i wołałbym się nie wypowiadać na ten temat w referendum. Mój sąsiad na przykład nie ma żadnej styczności z samolotami, oprócz tego, że czasem lotem koszący wraca z imprezy do domu. Trochę mnie niepokoi, że jego głos też zaważy na losach naszego lotniska. To z całą pewnością jest demokratyczne, ale chyba nie do końca sensowne. Wiem, że teraz jest tendencja, że wszyscy znają się na wszystkim i nieustannie o wszystkim decydują wysyłając SMS-y, ale trzeźwo oceniając sprawę, przytłaczająca większość z nas w kwestii lokalizacji lotnisk wie niewiele więcej, co ja i mój sąsiad. Oczywiście z całym szacunkiem: gdyby miasto stanęło kiedyś przed dylematem: „Dereniówka na wódce czy na spirytusie?”, to w takim referendum pan Jurek powinien wziąć udział. A w sprawie lotniska większość z nas powie pewnie „A co nam szkodzi, niechaj będzie”, jak darmo dają, to brać. Na tej zasadzie mój sąsiad stał się posiadaczem pendrive’a, z którym nie wie, co zrobić, ale - jak mówi - „mordy to-to nie drze, jeść nie prosi, a do tego się błyszczy, to co będę wyrzucał”.

Poza tym takie ogólne, zero-jedynkowe pytania rzadko mają sens. Którą odpowiedź mam zaznaczyć, jeśli na przykład chcę mieć lotnisko, ale bez polityków w radach nadzorczych? Bo boję się, że instytucje zwolnione od przynoszenia zysku zasiedlą specjaliści zwolnieni od starania się.

Nie chciałbym też, żeby główną funkcją lotniska było leczenie kompleksów białostoczan za cenę kilkunastomilionowych corocznych dotacji, bo nasze metropolitalne pretensje spełnia już kilka instytucji o długich nazwach i jeszcze dłuższych długach.

Chciałbym też wiedzieć, przed oddaniem głosu, czy poza dwoma lotami w tygodniu do Londynu i jednym do Brukseli, coś tam jeszcze w grafiku będzie. Czy to będzie sprawne lotnisko typu Gdańsk, kontrolowana porażka typu Lublin, czy kompletnie niekontrolowana porażka typu Zielona Góra.

Mało zachęcający jest też fakt, że władze już z góry uprzedziły, że wyniki referendum nie mają żadnego wiążącego znaczenia. Kartka z wynikami pójdzie do kosza razem z reklamami szybkich pożyczek. Naprawdę myślę, że powinniśmy jakoś sensowniej zagospodarować wart 4 miliony dokument. Na przykład Pani Jadwiga z Bojar na ulotkach z reklamami szybkich pożyczek stawia zimowe buty, żeby nie brudzić podłogi w wiatrołapie. To już jest bardziej sensowne. Można by też wypełnione karty referendalne pociąć na konfetti i obrzucić nim jakiegoś ważnego gościa, jeśli zechce nas odwiedzić mimo braku lotniska. Albo przekazać przedszkolu, żeby dzieci mogły na drugiej stronie rysować, a nawet składać z kartek samoloty, co będzie mentalnie przybliżać młode pokolenie do wizji samolotów w naszym mieście. A najlepiej byłoby tego referendum nie robić wcale.

Wszystko wskazuje jednak na to, że sprawa jest już nieodwracalna jak amputowanie nogi. Teraz można już tylko pogrążyć się w rozpaczy lub znaleźć jakieś pozytywy. W przypadku amputowanej nogi spada o połowę cena za masaże stóp i jedno kolano mniej kręci na starość przed deszczem. W przypadku referendum pozytywem jest możliwość wyrwania się z domu, jest też szansa, że się spotka po drodze sąsiada, który pewnie ma przy sobie dereniówkę i zanim zbudują lotnisko (lub nie) zawsze można spróbować troszeczkę odlecieć.

Skoro więc już tak głupio wyszło, że referendum będzie, to głupiej byłoby tylko na nie pójść.

Krzysztof Szubzda

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.