Agnieszka Siewiereniuk

Łukaszenka nie ma wyjścia. Musi grać w grę Putina

Łukaszenka nie ma wyjścia. Musi grać w grę Putina Fot. Flickr.com/ Just Click's With A Camera
Agnieszka Siewiereniuk

Naciski na białoruskiego dyktatora na włączenie się w wojnę, trwały praktycznie od pierwszego dnia bandyckiej napaści Rosji na Ukrainę. Łukaszenka długo lawirował i nie dawał się wciągać w tę wojnę, choć Rosję w tym zbrodniczym działaniu wspierał logistycznie. W końcu pękł. Bo już zapowiedział uruchomienie białorusko-rosyjskiego zgrupowania wojsk, którego podstawą będzie armia Białorusi.

Czy Łukaszenka miał lub ma jakieś inne wyjście? Miał. Ale na początku. Tuż przed wybuchem wojny, albo na samym jej początku. Teraz został postawiony pod ścianą i wyjścia innego już nie ma. Scenariusz do obecnych wydarzeń został napisany na Kremlu i białoruskiemu dyktatorowi nie zostało już nic oprócz włączenia się do gry, której planszę przygotował Władimir Putin i który wyłącznie ustala warunki tej gry. Kroku w tył baćka nie może zrobić, bo to by oznaczało jego koniec, jako białoruskiego dyktatora, albo jako dyktatora i człowieka jednocześnie.

Warto przypomnieć, jak wyglądały początki tego, co doprowadziło do sytuacji obecnej. Po pierwsze Aleksandr Łukaszenka był winny przysługę Putinowi, który pomógł mu stłumić protesty społeczne po sfałszowanych przez niego wyborach. Dlatego białoruski dyktator udostępnił tereny Białorusi na tak zwane manewry wojskowe, które odbywały się w ubiegłym roku jesienią. Dziś wszyscy wiedzą, że były to po prostu przygotowania do napaści na Ukrainę.

W Polsce opozycja wyśmiewała wprowadzenie stanu wyjątkowego na terenach przygranicznych z Białorusią, gdzie odpowiednio wcześniej obydwaj dyktatorzy zadbali o to, aby oczy mediów i społeczeństwa skierowane były na los tak zwanych uchodźców, którymi byli de facto ściągnięci specjalnie dla destabilizacji sytuacji w naszym kraju i odwrócenia uwagi od tego co się działo na Białorusi – nielegalni migranci. Częściowo plan się powiódł dzięki pożytecznym idiotom i tym, którzy ulegli propagandzie białoruskiej i rosyjskiej.

Kiedy stało się jasne, że atak hybrydowy na Polskę nie przyniósł efektów, bo Polska, podobnie jak sąsiadujące z Białorusią kraje, zaczęła wzmacniać ochronę na granicy państwowej, można było skupić się na obserwacji innych poczynań na Białorusi. Kiedy stało się jasne, że Rosja na pewno zaatakuje Ukrainę, to w dalszym ciągu nie wiadomo było, jak w tej sytuacji zachowa się Białoruś.

Okazało się, że Białoruś do wojny oficjalnie nie przystąpiła, ale za to udostępniła swoją infrastrukturę i część terenów przygranicznych dla wojsk rosyjskich, skąd przeprowadzony został atak na północno – zachodnią część Ukrainy. I szybko okazało się, że Białorusini nie tylko są przeciwni uczestnictwu w tej wojnie, bo nawet podjęli się akcji dywersyjnych rozwalając tory kolejowe, mosty, czy drogi, którymi miała docierać broń lub zaopatrzenie wojsk rosyjskich, ale jeszcze chwycili za broń. Na Ukrainie.

Stała się więc jeszcze jedna rzecz, której chyba Łukaszenka się nie spodziewał. Białorusini, wielu Białorusinów, włączyło się aktywnie do wojny. Tyle tylko, że po stronie Ukrainy. Został nawet utworzony białoruski batalion ochotniczy im. Kastusia Kalinouskiego. Sformowany został bardzo szybko i tak samo szybko rósł w siłę.

Oprócz tego wielu Białorusinów dołączyło do innych ochotników zza granicy, którzy zgłosili się do walk przeciwko okupantowi rosyjskiemu. Ilu dziś Białorusinów walczy z Rosjanami na wszystkich frontach wojennych? Tego nie wiadomo, ale wiadomo, że cały czas dołączają kolejni mężczyźni. A co ważniejsze, nie kryją tego, że jak tylko skończą z rosyjskim bandytą, wrócą do swojej ojczyzny rozprawić się z białoruskim bandytą.

Łukaszenka o tym wie. I prawdopodobnie ma jakieś bliższe dane o liczbie Białorusinów będących pod bronią na Ukrainie. To z pewnością spędza mu sen z powiek i wydaje się, że to ten właśnie fakt zdecydował ostatecznie o tym, że postanowił włączyć się już niejako do wojny, pozwalając na uruchomienie białorusko-rosyjskiego zgrupowania wojsk, którego podstawą będzie armia Białorusi. To bowiem zapowiedział publicznie. Tylko, że od tej pory Łukaszenka będzie już musiał robić wszystko, co każde mu Władimir Putin. W przeciwnym razie, będzie po nim.

Bo do tej pory na Białorusi tylko Łukaszenka miał pod swoją kontrolą ludzi z bronią. Miał OMON, miał wojsko, specnaz, straż graniczną. I wszyscy byli sowicie nagradzani, dlatego wykonywali wszelkie rozkazy i polecenia. Teraz broń w ręce dostało wielu Białorusinów, którzy jeszcze dziś są na Ukrainie. Ale przecież wrócą. Z bronią. I będą najlepiej przeszkolonymi ludźmi na Białorusi, ponieważ wrócą ci, którzy przeżyją w najtrudniejszych warunkach bojowych, w sytuacji rzeczywistej, a nie poligonowej czy ćwiczebnej. Jeśli w ramach wzajemnej pomocy, na podobnej zasadzie pomogą im ukraińscy ochotnicy, Łukaszenka będzie mógł wyłącznie odliczać godziny swojego życia, a najdalej dni, bo o tygodniach w takiej sytuacji nawet nie ma co marzyć.

Dziś Łukaszenka ma za sobą Putina i jego wojska. W razie sytuacji awaryjnej, będzie miał kogo prosić o pomoc i tę pomoc na pewno otrzyma. Ale w zamian za to, będzie musiał robić wszystko to, czego życzy sobie Putin. Upadek Putina, oznaczać też będzie upadek Łukaszenki, bo wtedy wojska rosyjskie mu nie pomogą. Zatem w interesie białoruskiego dyktatora jest udzielenie pomocy Putinowi, aby ten utrzymał się u władzy na Kremlu jak najdłużej. Bo każdy dzień władzy Putina na Kremlu, to każdy dzień władzy Łukaszenki w Mińsku. Baćka zatem zalazł się w sytuacji bez wyjścia. Musi grać w grę Putina.

Agnieszka Siewiereniuk

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.