Mariusz Szczygieł: Trzeba lubić ludzi i nie mieć poczucia obciachu

Czytaj dalej
Bogna Skarul

Mariusz Szczygieł: Trzeba lubić ludzi i nie mieć poczucia obciachu

Bogna Skarul

Rozmowa z Mariuszem Szczygłem, dziennikarzem, reportażystą, pisarzem.

Czytając na pana temat, zaskoczyły mnie dwa tematy, o których nie mówi Pan wprost, ale często przewijają się w wypowiedziach. To śmierć i mieszkanie. Zacznijmy od śmierci. Boi się Pan jej?
Nie. W życiu! Mogę żyć i mogę nie żyć i obu tych rzeczy się nie boję. Rzeczywiście, bardzo dużo mówię o śmierci. Choćby jak podpisuję książki czytelnikom, to zawsze wpisuję datę i uczulam ich na to, że jest to ważne.

Dlaczego to jest ważne?
Bo jak jutro bym umarł, to ta osoba, która ma przeze mnie podpisaną książkę, będzie miała jakąś przyjemność. Niektórzy od razu łapią ten humor. Niektórzy nie. Taka jedna starsza pani to się nawet popłakała. Spytała - jak to? A ja na to, że będzie mogła później się się chwalić, że podpisałem jej książkę na dzień przed śmiercią. Ja sobie właśnie w ten sposób tę śmierć oswajam.

To jednak się pan jej boi?
Już teraz nie. Mam ją oswojoną, ale lecę siłą przyzwyczajenia. Poważnie, to chcę być do niej przygotowany. Niedawno byłem w Orońsku, w parku rzeźby, była tam piękna rzeźba. Była tak wspaniała, że koledze od razu powiedziałem, że chciałbym Od razu w tym Orońsku poprosiłem, aby w 2051 roku taki pomnik mi wystawili.

Skąd ta data 2051 rok?
Kiedyś przerobiłem test w internecie „Czy chcesz znać datę swojej śmierci”. Musiałem odpowiedzieć na mnóstwo pytań. Było ich ze dwieście, bardzo szczegółowe.

Czego dotyczyły?
Mojego życia, albo pytania jakimi liniami lotniczymi latam, jakie mam nałogi (nie mam żadnych). Odpowiedziałem na wszystkie. Zajęło mi to 45 minut. A później pojawiła się informacja, że jak chcę poznać datę swojej śmierci, to mam wysłać SMS-a. Koszt tego SMS-a to 30 zł, ale już z Vatem (!).

I wysłał pan?
Jak już tyle czasu poświęciłem na odpowiedzi na te pytania to wysłałem. Co to jest te 30 zł wobec takiej wiedzy? Wyszło mi, że umrę 18 stycznia 2051 roku.

To właściwie fajna perspektywa. Sporo czasu.
Rzeczywiście fajna. W ogóle uważam, że ludzie powinni wiedzieć, kiedy umrą. Wtedy więcej by zrobili dobrych rzeczy. Wiem to po sobie.

????
Kilka lat temu dostałem wyniki z rezonansu swojego kręgosłupa. I tam były jakieś straszne rzeczy. Potworne. Jakieś guzy, jakieś zwyrodnienia. Jak to zobaczyłem, to już wiedziałem, że natychmiast muszę iść do lekarza. Nie mogę czekać na wizytę ani minuty dłużej. Nawet cztery dni to byłoby za długo. Natychmiast muszę wiedzieć, co to jest. Koleżanka załatwiła mi wizytę u swojej siostry neurolog. Pojechałem do przychodni na Saską Kępę. Ale musiałem poczekać 20 minut, aby z gabinetu lekarki wyszedł pacjent. Przez te 20 minut, już wiedząc, że mam nowotwór kręgosłupa, którego przecież nie przeżyję, zrobiłem sobie plan co zrobię jak będę żył dwa miesiące, trzy miesiące, pół roku...

I co było w tym planie?
Tam była taka jedna rzecz intymna, o jakiej nie mogę powiedzieć. Druga była o tym, że muszę kupić mieszkanie chrześniakowi, który wyszedł z więzienia. Trzecie, aby pojechać na dłużej do Nowego Jorku.

I co?
Niczego nie spełniłem, bo żyję!

A co wyszło z badania?
Lekarka powiedziała, że te moje guzy, to ma każdy człowiek i to od urodzenia. Więc całe to moje marzenie o śmierci prysło.

To nie były przecież marzenia o śmierci.
Żartuję sobie (śmiech). Ja sobie czasem przeflancowuję słowa. Na przykład mówię: myślę z czułością o śmierci. Bo chcę myśleć o śmierci z czułością. Ona jest tak samo dobra jak życie.

A nie przeraża pana?
Nie. Jest nieunikniona. Ona mnie nie przeraża, ona mi wręcz pozwala dobrze żyć. Kiedy zorientowałem się, że nie jestem nieśmiertelny, a było to po czterdziestce, to pomyślałem sobie, że to jest fantastyczna rzecz, bo można sobie polepszyć jakość życia. Teraz każdy tekst, jaki piszę, to piszę go tak, jakby miał być to ostatni tekst w moim życiu. Muszę te notatkę, nawet maleńką, napisać dobrze, albo bardzo dobrze (oczywiście na ten moment), bo jakbym umarł, to będzie ta ostatnia rzecz, która będzie dobrze o mnie świadczyła. Poza tym nie mogę być pokłócony z przysłowiową panią Krystyną, bo jak umrę, to zostanie ta kłótnia? Muszę mieć wszystkie sprawy pozałatwiane.

Ale przecież tak się nie da.
A ja tak właśnie żyję.

Jak długo piszę pan tę perfekcyjną ostatnią notatkę?
Różnie. Zależy od dnia. Ostatnio napisałem książkę. Wyjdzie za miesiąc. Nazywa się „Nie ma”. Jest o „nie ma”, o życiu z „nie ma”.

Ale co to jest „nie ma”?
Właśnie. Wszyscy mnie o to pytają. „Nie ma” to jest pewna wartość. Niektórzy pytają - „nie ma” to jest o stracie? Ależ nie, w życiu, tam nie ma ani jednego słowa o stracie. To może o braku? W życiu. Tam nie ma żadnego słowa „brak”. W obu tych słowach „strata” i „brak” jest jakiś smutek, jakaś nostalgia, coś przygnębiającego. A ja przecież piszę o „nie ma”. I dlatego pilnuję się aby w tej książce używać tylko „nie ma”.

To właściwie, o czym będzie ta książka?
To będzie książka o bardzo różnych „nie ma” - nie ma kogoś, nie ma czegoś, nie ma jakiegoś uczucia, nie ma słowa, nie ma pamięci, nie ma widelców do sera, nie ma klamek, nie ma penisa, nie ma miłości, nie ma właściwego koloru, nie ma też optymizmu. A na końcu jest o tym, że nie ma „nie ma”.

To są historie z bardzo dobrym zakończeniem?
Tak.

Może bajki?
Nie, to nie są bajki. To są reportaże. Non- ficion. Wszystkie historie o jakich piszę są prawdziwe. Jakbym zmyślał to książka byłaby o wiele ciekawsza.

To dlaczego pisze pan reportaże?
Aby sobie pomóc. Bo nie umiem zmyślać. Uwielbiam pisać reportaże. Bardzo lubię pisać. Dla mnie pisanie jest jak oddychanie. Nie można nie oddychać. To jest podstawowa potrzeba życiowa. Od roku mam konto na Instagramie. Napisałem 821 postów. Co najmniej dwa i pół albo trzy zamieszczam dziennie. A wszystko to duże teksty, to nie są tylko zdjęcia. To są całe historyjki.

Skąd te historyjki?
Z życia. Z podróży, z pociągu, z wizyty w Orońsku chociażby.

Pisze pan na komputerze?
Nie, na telefonie.

To niewygodnie. Bardzo małe są klawisze.
Nie zauważyłem.

To trzeba mieć wyobraźnię?
Nie. Trzeba lubić ludzi, być spostrzegawczym, nie mieć poczucia obciachu.

Lubi pan ludzi?
Tak. Do każdego podejdę i z każdym zagadam. Mam apetyt na ludzi, mimo tego że codziennie parę razy myślę o śmierci, a nie raz na tydzień. To, że się pogodziłem z tą śmiercią, to odetchnąłem wewnętrznie. Przez to jestem pozytywnie nastawiony do ludzi. Dlatego ich tak lubię. Nie ma we mnie napięcia.

To pana sposób na życie?
Tak. Zgadzam się z tym. Codziennie rozmawiam z osobami, których nie znam. Dowiem się o nich wszystkiego, nawet ich numer Peselu. Jestem jak Renata Beger - nie mam w sobie poczucia obciachu.

Jak pan to robi?
Potrafię iść z kimś równo po ulicy i zacząć z nim rozmawiać. Nie mówię, przepraszam, czy ja mogę zadać pytanie. Niczego takiego nie ma. Od razu zaczynam z nimi rozmawiać, jakby to był mój kuzyn albo siostra cioteczna. Nie zadaję obcym ludziom żadnych pytań, tylko od razu mówię. Trochę jak chory psychicznie się zachowuję. Ale zauważyłem, że to się bardzo podoba. Chyba to jest wyuczone, bo jestem jedynakiem i mama niechętnie wypuszczała mnie na podwórko, nie grałem z chłopakami w piłkę i tak starałem sobie znaleźć metodę na świat, żeby z każdym się dogadać.

A co z tym pana mieszkaniem?
Nie bardzo rozumiem.

Jest dla pana ważne?
Bardzo! Zawsze marzyłem, żeby mieć swoje mieszkanie, żadnego wynajmowania. Przecież talk-show „Na każdy temat” zacząłem prowadzić, bo producent i reżyser Witold Orzechowski obiecał, że kupię sobie dzięki temu mieszkanie. Jak kupiłem sobie i rodzicom, to przestałem pracować w telewizji. A mieć swoje miejsce, to dla mnie jedna z największych wartości.

Dlaczego?
Uwielbiam być sam i czasem na jakiś okres oddzielić się od świata, z którym jestem w tak intensywnym kontakcie. I mieszkanie jest takim moim azylem. Kiedy projektowała je architektka, pani Ilona Śmiech, mówiłem: „Pani Ilono, musi być to taka przestrzeń, żebym mógł nie wychodzić z domu przez miesiąc i się nie nudził”. Zawsze chciałem mieć duży gabinet, oddzielony od reszty mieszkania. Tylko swój, gdzie mogę pracować do rana, z długim dwumetrowym biurkiem. A całe mieszkanie, żeby wyglądało jak mieszkanie w Nowym Jorku czy Berlinie, z rozmachem. Mam je już 12 lat, udało mi się to uzyskać równo, kiedy skończyłem czterdziestkę. Wyłącznie swoją pracą. To dla mnie duża satysfakcja, przecież przyjechałem do Warszawy z plecakiem, kiedy miałem 19 lat i pieniędzmi od mamy, których mi starczyło na dwa tygodnie.

Co stanie się z pana mieszkaniem po Pana śmierci?
Najdziwniejsze pytanie, jakie ktoś mi zadał w życiu! A odpowiedź banalna: jeszcze nie zdecydowałem.

Bogna Skarul

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.