Nepalczycy i Sara. Serce w piecu. Tak spełniają się marzenia!

Czytaj dalej
Fot. Jacek Smarz
Małgorzata Oberlan

Nepalczycy i Sara. Serce w piecu. Tak spełniają się marzenia!

Małgorzata Oberlan

„Żar Tandoori” - mała restauracja na starówce. Niedawno przeszła „Kuchenne rewolucje” i przeżywa oblężenie. Lokal prowadzi dwóch Nepalczyków z pomocą Polki Sary. Jak to się stało, że stworzyli biznes akurat w Polsce?

Dziś „Żar Tandoorii” ma ruch przez cały tydzień. Kilka małych stolików wciąż jest zajętych, bo goście chcą spróbować tajskich i indyjskich potraw, rozreklamowanych przez telewizyjny program. Ale jeszcze dwa miesiące temu „Masala Twist’, bo tak nazywał się ten toruński lokal przy ul. Małe Garbary przed metamorfozą, najczęściej świecił pustkami. Nepalczycy tracili wiarę w to, że zainwestowane pieniądze kiedykolwiek im się zwrócą.

Kontynent spełnienia marzeń

Prajwal i Ram są po trzydziestce. Dla obu cudzoziemców Europa i Polska miały stać się miejscami spełnienia marzeń. Prajwal pochodzi z nepalskiego Biratnagar, a Ram -z Gumi. Pierwszy z Nepalczyków przyjechał do Warszawy dziesięć lat tamu, na studia. Kończył kierunek biznesowy i już pracował w gastronomii, bo jakoś przecież musiał się utrzymać. To właśnie w stolicy poznał Rama, który w Polsce pojawił się 8 lat temu. Ściągnął go do nas kolega, pomagając załatwić wizę i pierwszą pracę.
Gotowanie to pasja Rama i zajęcie, które zaczął zarobkowo praktykować już jako szesnastolatek. Najpierw w Nepalu, potem przez kilka lat w Dubaju. W Polsce był szefem kuchni jednej ze stołecznych restauracji przez kilka lat. Dla obu obcokrajowców marzeniem było poprowadzenie czegoś własnego.

- Taka szansa pojawiła się, gdy trafili w Internecie na ofertę sprzedaży lokalu przy ul. Małe Garbary - mówi Sara, kelnerka, tłumaczka i dobry duch „Żaru Tandoorii’.

Lokal nie był drogi, a lokalizacja - wyśmienita. Nepalczycy sprawdzili, że to ścisłe centrum zabytkowego Torunia, tłumnie odwiedzane przez turystów. Spodobało im się także samo miasto, szczególnie starówka i bulwary nad Wisłą. Zainwestowali w restaurację z wiarą, że dobra kuchnia sama się obroni. Pieniędzy na wykończenie wystroju już im nie wystarczyło.

Polka z romską duszą

Restauracja Nepalczyków zaczęła działać pod nazwą „Masala Twist”. Podawano tutaj dania tajskie i indyjskie, przygotowywane w ciasnej kuchni, oddzielonej od reszty lokalu ścianką działową. Warszawskie doświadczenia z klientami podpowiadały nepalskim kucharzom, by zrezygnować z oryginalnej ostrości dań, dodając im słodyczy. Nie szczędzili też w kuchni barwników. Trochę dlatego, by sprostać stereotypowym wyobrażeniom Polaków na temat tajskich i indyjskich potraw. A trochę z powodu zwykłej wygody…

Dwudziestoletnia Sara trafiła tutaj najpierw jako klientka. To rezolutna miłośniczka kuchni i Orientu. Ma romskie korzenie. Coś jej w duszy gra takiego, że od dziecka ciągnie ja w kierunku Dalekiego Wschodu. Zawodowo natomiast to już wykwalifikowany pracownik gastronomii, absolwentka technikum gastronomicznego w Zespole Szkół CKU w podto-ruńskim Gronowie.
- Pierwszy raz przyszłam do „Masali Twist” przypadkiem, w towarzystwie młodszego brata. Ot, chcieliśmy coś zjeść po prostu. Pamiętam, że wtedy posmakowaliśmy chlebka roti i dania mango. Były pyszne i zostaliśmy stałymi klientami restauracji - wspomina Sara. - Potem tak się wszystko ułożyło, że ta niewielka restauracja stała się moim miejscem pracy.

Polka od dziecka interesowała się kulturą Indii i Nepalu. Zaczęło się od filmów Bollywood. Potem była nauka orientalnego tańca. Wreszcie przyszedł czas na zgłębianie tajników orientalnej kuchni. Fascynacja egzotycznymi daniami u Sary była tak duża, że jako uczennica technikum gastronomicznego prowadziła już z tego zakresu warsztaty dla innych.

Na pomoc Magda Gessler

W „Masali Twist’ rezolutna dziewczyna szybko objęła kilka ról jednocześnie. Po pierwsze, była i jest kelnerką. Po drugie, zajmuje się tym, czym w innych lokalach zajmują się mena-dżerowie. Załatwia ogrom różnych spraw, służąc przy okazji jako tłumacz, w mowie i piśmie. Prajwal i Ram, mimo lat spędzonych nad Wisłą, wciąż jeszcze mają kłopot z językiem polskim.

To właśnie Sara wpadła na pomysł, by zgłosić restaurację do „Kuchennych rewolucji”. Przekonała do tego konceptu nepalskich właścicieli. Od początku zdawała sobie sprawę z tego, co lokal może zyskać, a co stracić. - Każdy odcinek tego programu ma swoją dramaturgię. Dość przewidywalną - podkreśla dwudziestolatka, mając na myśli konieczność wystawienia się na ostrą krytykę Magdy Gessler, odsłonienie swoich emocji i wreszcie - dostosowanie się do wskazówek telewizyjnej gwiazdy.

I rzeczywiście. Najpierw podczas „Kuchennych rewolucji” sympatycznie nie było. Cała Polska miała okazję obejrzeć, jak słynna restauratorka brzydzi się sztucznych barwników czy kuchennego brudu, a nawet grozi wstrzymaniem rewolucji, jeśli nie ujrzy porządku.

Magda Gessler wytknęła też kucharzom - i o tym mówiła po powrocie do lokalu - zbyt dużą ilość cukru w potrawach. Uznała też, że ponad 30 złotych za niezbyt duże porcje mięsa z pieca tandoori to gruba przesada.
- Do wszystkich zaleceń pani Magdy Gessler się zastosowaliśmy. I będziemy konsekwentni - podkreśla Sara. - Niczego nie żałujemy. Jesteśmy zadowoleni z tego, że wzięliśmy udział w programie. Zainteresowanie klientów przyjmujemy z radością. Jak widać po pełnej sali, wytknięte nam w programie błędy nie odstraszyły ich. I niech tak zostanie! Mamy ambicję trzymać poziom.

A serce jest w piecu tandoori

I tak jest faktycznie. „Żar Tandoori’ ma obecnie naprawdę wielu klientów. Z pewnością działa „efekt Magdy Gessler”, czyli chęć sprawdzenia, jak smakują potrawy prawie spod ręki znanej restauratorki. Ale nie tylko.

W karcie lokalu kuszą naprawdę smaczne dania kuchni tajskiej i indyjskiej, w cenach nieodbiegających od starówkowej normy. Produkty są świeże, a proces przygotowywania dań każdy może śledzić zza stołu. Tak, jak nakazała gwiazda „Kuchennych rewolucji”, odsunięto ściankę działową i otwarto kuchnię. Sercem restauracji jest tradycyjny piec tandoori, praktycznie cały czas gorący.
Opinie klientów? Rozmaite, choć na facebooku przeważają te entuzjastyczne. „Jagnięcina - petarda! Bardzo dobrze doprawiona, mięso rozpływa się w ustach. Pierożki samosa, ser domowej roboty w panierce z ciecierzycy - również przepyszne. Odwiedzimy nie raz”- pisze Sandra.
„Rewelacyjne curry, pad thai i kurczak tikka masala” - chwali Paweł i nazywa lokal najlepszym z kuchnią tajską w Toruniu.
Teraz już Nepalczykom i Sarze chodzi o to, by w 2019 roku tak zadowolonych gości było więcej. Właśnie zaczynają spełniać się ich marzenia...

Małgorzata Oberlan

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.