Niemoc podlaskich władz skaże nas na umieranie. Tu naprawdę musi ktoś w końcu podjąć męską decyzję, bo brakuje łóżek i neurologów

Czytaj dalej
Fot. Anatol Chomicz/archiwum
Tomasz Maleta

Niemoc podlaskich władz skaże nas na umieranie. Tu naprawdę musi ktoś w końcu podjąć męską decyzję, bo brakuje łóżek i neurologów

Tomasz Maleta

O dramatycznej sytuacji neurologii na Białostocczyźnie, inercji władz oraz o tym, co należy natychmiast zrobić, by mieszkańcy regionu mieli szansę na przeżycie udaru mówi profesor Alina Kułakowska, wojewódzki konsultant do spraw neurologii, zastępca kierownika kliniki neurologii Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku.

Rok temu, gdy zamykano do remontu oddział neurologii w Szpitalu Wojewódzkim w Białymstoku, biła pani na alarm, że drastycznie ograniczy to dostęp pacjentów do łóżek neurologicznych. Minęło dwanaście miesięcy, oddział przeszedł gruntowną modernizację i jest otwarty, a zapaść w neurologii jeszcze bardziej się pogłębia.
Tak, bo szpital wojewódzki nie chce wrócić do wyjściowej liczby łóżek na oddziale neurologii. Przed remontem w Śniadecji były 92 łóżka, a teraz chcą, by zostało tylko 46.

To o połowę mniej niż przed rozpoczęciem modernizacji. Dlaczego szpital nie chce wrócić do stanu pierwotnego?
Argumentuje to tym, że przed remontem na oddziale były sale wielołóżkowe. Teraz są dwuosobowe, maksymalnie czteroosobowe i wszystkie mają łazienki. W związku z tym nie mieści się tam tyle łóżek ile przed przebudową.

To chyba dobrze, że pacjenci mogą przebywać w lepszych warunkach. Chyba porównywalnych do tych, które są w szpitalu klinicznym.
Tak, ale tylko pod warunkiem, że zostaną przyjęci. Tymczasem mniej łóżek oznacza, że sytuacja pacjentów po udarach na Białostocczyźnie i ich szanse na leczenie rysują się dramatycznie. Paradoks polega na tym, że Wojewódzki Szpital Zespolony ma wiele innych pomieszczeń i mógłby się starać o powrót do liczby 92 łóżek, ale twierdzi, że potrzebuje dodatkowych funduszy. Choćby na zatrudnienie pielęgniarek, których zresztą w regionie i tak brakuje. Tymczasem podlaski oddział NFZ twierdzi, że nie ma możliwości przekazania dodatkowych środków, a przede wszystkim nie widzi powodu, by to robić. To usłyszałam we wtorek od jego dyrektora pana Macieja Olesińskiego.

A kontrakt Śniadecja ma na 92 czy 46 łóżek?
Obecnie nie ma kontraktów, a tzw. ryczałt. Szpital otrzymuje określoną kwotę na całą działalność. W momencie, gdy zredukował łóżka neurologiczne, to te pieniądze przeznaczył na jakąś inną działalność medyczną. Wypracowuje na niej ryczałt i koniec. Dyrekcja szpitala wojewódzkiego nie widzi zatem powodu, by cokolwiek zmieniać, bo jej się dobrze pracuje mając tylko 46 łóżek na neurologii. Z kolei dyrektor NFZ nie widzi problemu, bo on płaci ryczałt szpitalowi. Twierdzi przy tym, że skoro były tam 92 łóżka, to nadal powinno być tyle samo. I że nie ma narzędzi perswazji czy nacisku, by taką liczbę wyegzekwować. Trwamy tak w impasie, który odbija się bezpośrednio na pacjentach, których nie mamy gdzie przyjmować.

No właśnie. Dyrektor szpitala w Choroszczy zmniejszył w ostatnim czasie liczbę łóżek na oddziale neurologicznym o prawie połowę – z 57 do 30. Twierdzi, że nie ma kadry medycznej, by zapewnić właściwą opiekę. Większość zatrudnionych neurologów stanowią emeryci, a w ostatnim czasie stan personelu się uszczuplił z powodów naturalnych. Zmarło dwóch lekarzy. Nowych nie może zatrudnić, bo ich nie ma.
Zmniejszenie liczby łóżek w szpitalu w Choroszczy uważam za działanie logicznie. Mówię to jako konsultant wojewódzki w regionie, w którym od dawna brakuje łóżek neurologicznych i udarowych. Prawie 60- łóżkowy oddział, nieposiadający pododdziału udarowego z powodu braku zaplecza anestezjologicznego, borykający się z problemami kadrowymi, to nie był dobry pomysł. Mało praktyczny od strony medycznej i podobno całkowicie nielogiczny ekonomicznie. Rozumiem dyrekcję, że w takiej sytuacji zredukowała o prawie połowę liczbę łóżek. To daje szansę temu oddziałowi na dalsze funkcjonowanie. W obecnej organizacji jest w stanie się sprawdzić, a te 30 łóżek, które pozostały są bardzo potrzebne. Dlatego z niepokojem przyjmuję pojawiające się sygnały, że w pierwszym kwartale tego roku oddział w ogóle ma zostać zlikwidowany. Uważam to za zdecydowanie zły pomysł.

Ale dyrektor szpitala będzie na swoim stanowisku jeszcze do końca stycznia.
Z tego co wiem, te pogłoski o całkowitej likwidacji oddziału w Choroszczy to pokłosie negatywnego audytu urzędu marszałkowskiego z ubiegłego roku, który był prowadzony w oddziale 57-łóżkowym. Zapewne były nieprawidłowości, ale teraz, kiedy zmienił się kierownik oddziału - aktualnie kieruje nim dr Grażyna Mościcka-Sawicka - i kiedy zmniejszono liczbę łóżek, trzeba dać szansę temu oddziałowi. Znajdujące się tam 30 łóżek musi nadal bezwzględnie funkcjonować, dla dobra wszystkich mieszkańców Białostocczyzny.

Jak w takim razie zapełnić lukę powstałą po okrojeniu Choroszczy z 27 łóżek?
Przede wszystkim szpital wojewódzki musi wrócić do stanu wyjściowego, czyli tych 92 łóżek, w tym 32 udarowych. U nas, w klinice uniwersyteckiej, jest 40 łóżek. Gdyby w Choroszczy utrzymano te obecnie funkcjonujące 30 łóżek, to możemy pracować dwoma blokami: z jednej strony Śniadecja, z drugiej USK z wspólnie z Choroszczą wspierając się i uzupełniając. Jeśli będziemy zgodnie współpracować w tym układzie, to przez jakiś czas jesteśmy w stanie przetrwać rok, dwa. Powtarzam - przetrwać, a nie wyjść z zapaści. A potem trzeba otwierać nowe łóżka i oddziały.

Gdzie?
Oddział neurologiczny chce otworzyć dyrekcja szpitala w Bielsku Podlaskim. Zresztą to jest bardzo logiczne działanie. Jeśli spojrzymy na mapę naszego województwa, to jego południowa część pozostaje całkowicie bez szybkiej opieki neurologicznej i udarowej. Aż się prosi, by taki oddział powstał w Bielsku, Siemiatyczach.

Z tego ostatniego miasta do Białegostoku jest 100 km, a czas na udzielenie pomocy i ratunku przy tego typu schorzeniach gra bezcenną rolę. Często pacjenci jadą za Bug do ościennych województw, a w ten sposób w ślad za nimi odpływają nasze pieniądze.
Dlatego nic dziwnego, że szpital w Bielsku chciałby mieć taki oddział. Tym bardziej że ma zaplecze anestezjologiczne, rehabilitacyjne. Ma nawet budynek, który w ciągu dwóch lat można by zaadaptować na potrzeby neurologii. Największą barierą jest jednak kadra.

Skąd ją wziąć?
Generalnie brakuje lekarzy we wszystkich specjalnościach. Neurologia nie jest tą, do której garnęliby się przyszli lekarze. Nie cieszy się opinią specjalności łatwej i przynoszącej duże profity.

Wydawałoby się, że powinna. Społeczeństwo się starzeje, choroby cywilizacyjne dają nam coraz bardziej w kość. Stoimy przed perspektywą, że każdy w rodzinie wcześniej czy później spotka się z przypadkiem udaru. Tym bardziej że dotyka on coraz młodszych. Wydaje się, że od tej strony neurologia powinna być kuszącą perspektywą dla przyszłych lekarzy.
Studentów kształcimy, mamy w województwie kilkunastu rezydentów. Tyle że jeśli jeszcze bardziej zredukujemy łóżka to nie będziemy mieli co pokazać studentom i tym nielicznym szkolącym się lekarzom. Neurologia to nie tylko udar, to wiele chorób układu nerwowego, takich jak padaczka, SM, choroba Parkinsona czy choroby nerwów obwodowych. Studenci, a tym bardziej lekarze w trakcie specjalizacji z neurologii muszą je poznać. Przy tak okrojonej bazie łóżkowej hospitalizujemy praktycznie tylko stany bezpośredniego zagrożenia życia, czyli w praktyce udary. A co z innymi chorymi, którzy też wymagają hospitalizacji?

Czyli zostaniemy bez neurologów i nadziei na miejsce w szpitalu?
Tak. Zapaść łóżkowa w końcu doprowadzi do tego, że komuś już nie tylko w sali, ale nawet na korytarzu miejsca zabraknie. Co więcej, może dojść do tego, że nie będzie miał kto podejść do tego pacjenta. Ubywanie łóżek pogarsza standard pracy lekarzy, pielęgniarek. Bo to jest ogromny stres. Proszę sobie wyobrazić taką sytuację: lekarz na izbie przyjęć boryka się z problemem, gdzie położyć pacjenta, bo nie ma miejsca. Odsyła go, nieraz z duszą na ramieniu, ponosząc duże ryzyko. Nie wszyscy będą w stanie wytrzymać taką presję. Skończy się tym, że personel medyczny odejdzie ze szpitala i pójdzie do poradni. Tam też są wakaty i lekarze zostaną chętnie przyjęci. W tej chwili od ręki mamy pracę dla 35 neurologów. 25 obecnie pracujących jest w wieku emerytalnym, najstarszy ma 80 lat. W każdej chwili mogą odejść. Dlatego w dramatycznej sytuacji, w której znalazła się neurologia, bardzo dużo zależy o tego, jakie będzie podejście władz.

No właśnie. Skoro po roku znowu bije pani na alarm, to można przypuszczać, że władze regionu są głuche na to wołanie.
Z wojewodą podlaskim spotkałam się 3 stycznia. Zgadza się z tym, co mu przedstawiłam i rozumie sytuację, w której się znaleźliśmy. Przypomnę, że mapy potrzeb zdrowotnych opracowane przez Ministerstwo Zdrowia zakładają, że w latach 2019-2021 liczba łóżek na oddziałach neurologii w naszym województwie powinna wzrosnąć minimum o 115. A ich z roku na rok ubywa.

Co na to wojewoda?
Zaproponował, aby dyrektorzy jego departamentów przyjrzeli się kompleksowo, w jakich dziedzinach są tak duże braki jak w neurologii. Zalecił, by spotkali się z dyrektorem podlaskiego oddziału NFZ, a w dalszej perspektywie z organami założycielskimi szpitali. Bo nie ma co ukrywać, że główny ruch w tej chwili leży po stronie marszałka województwa.

Rozmawiała pani z nim?
Staram się umówić na spotkanie, ale jego asystent nie odbiera telefonu od kilku dni. W końcu we wtorek zadzwoniłam do sekretariatu urzędu marszałkowskiego. Ale czy marszałek znajdzie dla mnie czas, tego nie wiem. W sumie sytuacja wygląda tak: wojewoda chciałby pomóc, rozumie sytuację, ale nie ma narzędzi oddziaływania.

Z tego, co pamiętam, to samo jego urzędnicy mówili rok temu.
Tak, ale przynajmniej przyznają, że trzeba coś zrobić. NFZ udaje, że wszystko jest jak należy i nie ma sobie absolutnie nic do zarzucenia. Że zrobił wszystko, by te łóżka w Śniadecji były w takiej samej liczbie jak przed remontem. I że nie zrobi nic więcej, bo nie ma możliwości wpływania na szpital wojewódzki.

Ale marszałek już ma.
Tak. Dlatego staram się z nim usilnie porozmawiać, w końcu nadzoruje zarówno szpital w Choroszczy, jak i Wojewódzki Szpital Zespolony w Białymstoku. Wszystkie organy władzy powinny zgodnie ze sobą współpracować, a niestety mam wrażenie, że tak nie jest. Nie rozumiem tego. Przyszedł ten czas, że nie można zasłaniać się mitycznym stwierdzeniem: „nie mamy kompetencji”, robimy swoje i więcej nic nie możemy. Tu naprawdę musi ktoś w końcu podjąć męską decyzję, bo w przeciwnym razie skażemy mieszkańców na umieranie.

To mocne słowa.
Tak, ale trzeba w końcu je powiedzieć. Ta bezprecedensowa sytuacja Białostocczyzny w skali kraju skutkuje m.in. wysokim, powyżej 20 proc. odsetkiem pacjentów z udarem mózgu leczonych poza pododdziałami udarowymi, niskim dostępem do trambolizy dożylnej i trombektomii mechanicznej. Przypomnę, że dzięki tym szybko przeprowadzonym zabiegom, możemy uratować ludzi. Tak jak ostatnio 43-latka, który wyszedł przed świętami wytrzepać dywan i doznał udaru. Miał dużo szczęścia, bo szybko została mu udzielona pomoc, naczynia zostały udrożnione i po 10 dniach prawie w pełni sprawny opuścił oddział neurologii w szpitali klinicznym. Ale nie wszystkim trafia się taki dar od losu. Zapaść łóżkowa i kadrowa w neurologii podlaskiej przekłada się w efekcie na najwyższe w Polsce wskaźniki śmiertelności z powodu udaru mózgu.

Dość dramatyczną perspektywę nakreśliła pani przed potencjalnymi pacjentami. Także tymi, którzy jakimś cudem przetrwają pierwszą fazę udaru.
To nie wszystko. Skoro ograniczono liczbę łóżek neurologicznych w Choroszczy, poprosiłam NFZ, by zwiększył liczbę łóżek rehabilitacji neurologicznej. Tymczasem otrzymałam zaskakująca odpowiedź, że nie ma takiej potrzeby, bo żaden oddział rehabilitacji nie wykazuje kolejki oczekujących na przyjęcie. A dlaczego tak się dzieje? Otóż szpitale nie chcą mieć dodatkowych problemów administracyjnych. Dlatego NFZ nie widzi problemu i potrzeby, aby chociażby utworzyć oddział rehabilitacji w szpitalu klinicznym.

Ale w budynkach przy Skłodowskiej chyba nie ma już na to miejsca?
Tak, i dlatego nie możemy powiększyć oddziału neurologicznego. Ale jest przestrzeń w dawnym szpitalu zakaźnym przy Żurawiej. Łóżek neurologicznych tam nie wstawimy, bo brakuje zaplecza neurochirurgicznego i anestezjologicznego. Zresztą nie mamy kadry lekarskiej na dwa oddziały. Za to budynki przy Żurawiej to dobre miejsce na oddział rehabilitacji. Tyle że NFZ nie widzi potrzeby utworzenia takiego oddziału twierdząc, że sześć obecnie istniejących placówek realizujących świadczenia z zakresu neurorehabilitacji, w tym jedna przy klinicznym szpitalu dziecięcym, w zupełności wystarczą. Tymczasem klinika neurologii USK jako jedyna w województwie bierze udział w ministerialnym programie pilotażowym trombektomii mechanicznej. Do nas trafią pacjenci ze wszystkich oddziałów w województwie. Naprawdę mamy problem z płynnością i przekazywaniem ich na rehabilitację. Taki oddział rehabilitacji odciążyłby też inne placówki i oddziały. Ale ze stanowiska NFZ wynika, że chyba będziemy musieli wysyłać chorych po udarze do szpitala dziecięcego. ą

Tomasz Maleta

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.