Paweł Kowal

Od Krakowa do Brukseli. Po co nam Westerplatte?

Od Krakowa do Brukseli. Po co nam Westerplatte?
Paweł Kowal

Dwie dekady temu prezydent Gdańska Paweł Adamowicz rozpoczął organizowanie porannych obchodów 1 września na Westerplatte. Był to czas, kiedy w Europie zaczynały się próby odwracania historii II wojny światowej. Polską opinią publiczną elektryzowały wypowiedzi Eriki Steinbach.

Przypomnijmy, polityczka ta była wówczas jedną z kluczowych postaci CDU i szefową Związku Wypędzonych. Konkurowała o władzę w swojej partii miedzy innymi z Angelą Merkel a jej sztandarowym pomysłem miało być powstanie Centrum Przeciw Wpędzeniom.

Na wschód od polskiej granicy właśnie zaczynała się epoka Władimira Putina z jego historyczną ideą odnowy imperium rosyjskiego poprzez przywracanie „dobrej pamięci” o totalitarnej przeszłości Związku Sowieckiego. Intencja Adamowicza była jasna – niech Westerplatte przypomina światu jak to było w 1939 roku, że wojna zaczęła się od ataku Niemiec a potem ZSRS na Polskę, że miało to straszne skutki nie tylko dla naszego kraju, ale stało się początkiem tragedii o skali globalnej. Niemal każdego roku udawało się władzom Gdańska zaprosić na uroczystość o 04:45 kogoś zza granicy. Jedenaście lat temu było aż dwudziestu premierów.

Byli Silvio Berlusconi, Julia Tymoszenko, Angela Merkel i Władimir Putin. W ubiegłym roku w uroczystości uczestniczył Frans Timmermans jako wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej. Każdego roku władze Gdańska zapraszały i honorowały przedstawicieli prezydenta i członków polskiego rządu. Podczas porannej uroczystości na Westerplatte przemawiali chociażby prezydent Lech Kaczyński i marszałek Senatu Stanisław Karczewski.

W ostatni poniedziałek było inaczej. Westerplatte zostało „przejęte” przez rząd. Było kilka nowych akcentów jak zapalenie wielkiego znicza pamięci i „sztafeta pokoleń”. Istota sprawy jednak wyparowała. Nie było zagranicznych gości a konsulowie urzędujący w Gdańsku nawet nie zostali przywitani.

Nikt nie powiedział dobrego słowa pod adresem władz Gdańska, nazwisko prezydent Aleksandry Dulkiewicz (wspominano tylko o „władzach miejscowych” jak w czasach PRL) nie przeszło przez usta żadnemu z dygnitarzy. Choć rzecz działa się na terenie miasta nie zaproszono jej do głosu. Uciekła okazja by przypomnieć światu jak było przed 81. laty, by pokazać wkład polskiego Gdańska w pielęgnowanie tej pamięci. Czasem wystarczy dobra wola by opowiedzieć prawdę o historii zamiast milionów z Polskiej Fundacji Narodowej. Ale tej woli właśnie zabrakło.

W poniedziałek o świecie gęsto cytowali Jana Pawła II, że każdy musi mieć swoje Westerplatte. I racja. Ale jest jeszcze pytanie o to gdańskie fizyczne Westerplatte z ziemi i krwi. Po co dał nam je Pan Bóg? Żebyśmy co rok powtórzyli sami sobie własną historię, żeby władza pokazała się na tle wojskowych, czy żeby było świadectwem dla świata, że „nigdy więcej…”?

Paweł Kowal

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.