Ojciec Gabriel: Bliżej Boga, bliżej natury. Tu w Odrynkach żyje się szczęśliwie

Czytaj dalej
Fot. Wojciech Wojtkielewicz
Agata Sawczenko

Ojciec Gabriel: Bliżej Boga, bliżej natury. Tu w Odrynkach żyje się szczęśliwie

Agata Sawczenko

Archimandryta Gabriel jest jedynym prawosławnym pustelnikiem w Polsce. Mieszka sam. Ma tylko dwóch czworonogów. - To moi przyjaciele: Siewiernyj Polus i Bruner - mówi o psach. - Pilnują, żeby mnie nikt nie ukradł.

Czasownia świętego Antoniego. Czasownia Wodoświatnyja ze źródłem wody. Ołtarz polowy z wiatą, gdzie dwa razy do roku służone są nabożeństwa z okazji świąt patronów tego miejsca - Świętych Antoniego i Todozjusza. Jest też główna świątynia pod wezwaniem patronów. No i cerkiew Matki Bożej Opiekuńczej. Przez ostatnie tygodnie cały czas ktoś tam się krząta. Najpierw wynosili to, co spłonęło, potem to, co udało się jeszcze uratować. Kilka dni wielkiego sprzątania i mogła wejść ekipa remontowa. W pomoc na szczęście zaangażował się jeden z miejscowych biznesmenów. Dał materiały, ludzi. Ojciec Gabriel nie ma wątpliwości - już jutro w nocy odprawi tu znów nabożeństwo. Zaprasza wszystkich.

Poza dniem dzisiejszym...

Ojciec Gabriel, archimandryta, w skicie, czyli prawosławnej pustelni w Odrynkach koło Narwi, jest już kilka lat. Wcześniej był namiestnikiem klasztoru w Supraślu. Znany jest nie tylko na Podlasiu. Bo nikt - jak on - nie potrafi tak dobrać ziół, by pomogły w chorobie. Wie, które na jaką chorobę działa, które z jakim trzeba zestawić, w jakich proporcjach. A ludziom pomaga to, co zalecił ojciec Gabriel. Ciągnęli więc do niego - i ciągną. A on - każdego wysłucha. I da przepis na mieszankę ziołową. Bo sam ziół już nie zbiera. Ma zaprzyjaźnioną aptekę w Narwi, gdzie - jak mówi - największy wybór ziół. A gdy czegoś brakuje - też nie ma problemu. Pani Tamara, aptekarka, ma numer do archimandryty. Dzwoni i pyta: skończyły mi się właśnie borówki, a są w przepisie. Mogę dać więcej róży?

Ale dzwoni też czasem i w innych sprawach: - Ojcze! Jaki ojciec numer buta nosi? Trzeba kupić nowe!

Takich ludzi, przyjaznych, życzliwych, ma archimandryta wokół siebie wielu. I to od lat. Pomogli mu zbudować cały skit, świątynie, pomagają w jego utrzymaniu, a teraz i odbudowie. A on pomaga im też, po swojemu. A to herbatką ziołową, a to dobrą rozmową, a to modlitwą - bo to przecież tak ważne w życiu.

Archimandryta ziołami fascynuje się od dzieciństwa. W Wierzchlesiu koło Szudziałowa, gdzie wtedy mieszkał, ludzie często leczyli się u zielarki. Jej wiedza tak zafascynowała chłopca, że zielarka tłumaczyła mu, na czym polega zbieranie ziół, jak działają poszczególne rośliny. Opowiadała mu o wszystkim, co tylko związane z ziołami.

- Uczyła mnie, jak rozpoznawać zioła, kiedy je zbierać - bo przecież ważna jest nie tylko pora roku, ale i pora dnia. A potem trzeba wiedzieć, jak je suszyć. Wtajemniczała mnie również w to, które zioła na co pomagają, jak należy je przygotowywać i podawać chorym - mówi dziś ojciec Gabriel. I opowiada, że na naukach u miejscowej zielarki nie skończył: wiedzę o ziołach pogłębiał, czytając fachową literaturę, prasę. Rozmawiał z lekarzami, którzy obok medycyny konwencjonalnej uznają też ziołolecznictwo. Potem swoją wiedzę wykorzystał najpierw w jednostce wojskowej, do której trafił, a następnie - już jako przeor Klasztoru Męskiego Zwiastowania NMP w Supraślu. Z jego wiedzy korzystali nie tylko zakonnicy, ale też zwykli ludzie. Do dziś - choć od wielu lat postanowił żyć w pustelni, przyjeżdżają do niego ludzie z całej Polski. Przyjmuje ich w środy - w Diecezjalnym Ośrodku Kultury Prawosławnej Światłość w pobliskiej miejscowości Krzywiec. Teraz jednak, na czas remontów, zaprasza wszystkich do siebie, do skitu.

- O dziś byli z Białegostoku, Warszawy, Gdańska, Gdyni, Gołdapi, Koszalina, Suwałk - wymienia. I przyznaje, że dziś właśnie odwiedzających miał niewielu. Tak zresztą jest co roku o tej porze - pomiędzy rzymskokatolickim a prawosławnym Bożym Narodzeniem. Ale bywa, że są tłumy. Dlatego łatwiej jest zajrzeć na stronę internetową czy profil facebookowy skitu. Tam jest numer telefonu do ojca Gabriela. Wystarczy zadzwonić i się umówić. Bo mejli ojciec nie odbiera. - Ech, tylu rzeczy musiałem się w życiu nauczyć. A tego się jeszcze nie nauczyłem - uśmiecha się.

- Jestem jednym z trzech zielarzy w Polsce i - i nie tylko teoretyków, ale i praktyków, którzy udzielają swoich porad ziołowych - tłumaczy.

Ludzie nie przyjeżdżają zresztą do niego tylko po przepisy na zioła. Równie często go odwiedzają - jak mówi - w materii porad duchowych.

O czym rozmawiają? - To są prywatne sprawy. Jak na spowiedzi. Nie wolno na ten temat opowiadać - ojciec Gabriel nie chce zdradzić ani słowa. Po jego minie widać, że w tym przypadku nie warto wypytywać. Nie powie i już.

Może za to opowiedzieć, że do spotkania duchowego z nim zawsze trzeba się przygotować. Zastanowić się, jakie pytania chcemy mu zadać, o czym porozmawiać. - Żeby nasza rozmowa była klarowna, przezroczysta i taka konkretna - tłumaczy.

Wielu z tych ludzi wraca. Ojciec ich poznaje.

- Bardziej z widzenia niż z nazwiska. A czasami to nie chcę znać. Tak jest lepiej. Mniej obciążenia psychicznego - mówi.

Wielu przyjeżdża też, by po prostu się pomodlić. - Przyjeżdżają dla zbawienia dusz swoich - nie ma wątpliwości archimandryta. - Przyjazd każdego człowieka na pustelnię, do wspólnot monastycznych, do świątyń parafialnych, aby wzmocnić się w materii duchowej i aby zbawić duszę. Każda świątynia jest jak lustro, w którym człowiek się odbija ze swoim życiem. I widząc ikony, świętych na ikonach, wchodząc do tego małego skrawka nieba na ziemi, którym jest świątynia, powinniśmy przejść transformację wewnętrzną, metamorfosis - jak Grecy mówią, która powinna mu pomóc w stabilizacji jego życia na ziemi. Żeby faktycznie on dążył ku zbawieniu. Kiedy otrzymał sakrament chrztu, to jego droga jest tylko do Chrystusa. Innej drogi nie ma.

No, ale przecież są inne świątynie. Aby je odwiedzić, nie trzeba pokonywać dziesiątek czy setek nawet czasem kilometrów. Co więc powoduje, że ludzie chcą przyjeżdżać właśnie tam, gdzie nabożeństwa odprawia ojciec Gabriel?

- Ludzie szukają takich miejsc szczególnych, gdzie mogą bardziej się zmobilizować do wewnętrznej kontemplacji, wewnętrznej modlitwy, do wewnętrznych rozważań. Ludzie wyjeżdżają do różnych wspólnot monastycznych, aby tam pobyć poza tym zgiełkiem cywilizacji, poza tym zgiełkiem dnia dzisiejszego. Żeby się wyciszyć. Żeby przenieść się w czasoprzestrzeni i zbliżyć się bardziej do pana Boga - tłumaczy ojciec Gabriel.

By każdy był tak szczęśliwym

Do swojej pustelni koło Odrynek postanowił przenieść się, gdy zrezygnował z tytułu biskupa gorlickiego. Miejsce urzekło go przestrzenią, ale przede wszystkim historią.

- Książę Iwan Michaiłowicz Wiśniowiecki, który jechał z Wilna do Krakowa, zabłądził na tych bagnach - opowiada archimandryta. - Ukazała mu się ikona świętego Antoniego Kijowisko-Pieczerskiego i wskazała mu wyjście z tych bagien.

W podzięce książę kazał w tym miejscu wybudować czasownię - czyli świątynię. Była ona gotowa już gdy książę wracał z wyprawy.

- I tak zaczyna się historia, która trwała do XIX wieku - dodaje ojciec Gabriel.

Teraz on przywraca ją na nowo. Bo to właśnie tu, wśród narwiańskich rozlewisk i bagien, z dala od ludzi, postanowił osiąść. Ale - w przeciwieństwie do księcia Wiśniowieckiego - on stąd drogi powrotu nie szuka: - Bo to jest moje miejsce. Odnalazłem swoje miejsce. Jestem szczęśliwym. Ja życzę, żeby każdy był szczęśliwym, jak ja jestem.

Gdy tu przyszedł - nie było nic. Tylko - jak okiem sięgnąć - trawa... Zaczynał powolutku. We wszystkim pomogli ludzie. Budowali po kolei - kładkę, która z Odrynek przez bagna prowadzi do skitu (ojciec Gabriel nazywa ją: kładką życia, bo to przecież połączenie skitu ze światem), czasownie, świątynie, dom biskupi, gdzie zatrzymują się goście. Jest i „wagon”, gdzie mieszka archimandryta: - Nie było w nim jeszcze tylko najważniejszych hierarchów Kościołów i głów państw - zaznacza ojciec Gabriel.

Są i budynki gospodarcze, na których niby wiszą plakietki: nieupoważnionym wstęp wzbroniony, ale... kto tu jest nieupoważniony...? Przecież cały czas się tu kręci ktoś, kto pomaga - albo czegoś chce... A to kandydaci do nowicjatu. A to ci, którzy liczą na chwilę rozmowy z mnichem. Albo ci, którzy przyszli na nabożeństwo. Jest i pani Zina (na zmianę z innymi paniami, które pomagają w prowadzeniu gospodarstwa ojcu Gabrielowi), która wszystkim przyjezdnym szykuje ciepłą herbatę, częstuje drożdżowymi sucharkami, a jak ma się szczęście - to i pachnącymi, ziemniaczanymi placuszkami prosto z patelni. Bo ze skitu przecież nikt nie może wyjść głodny - ani duchowo, ani fizycznie. I serca, i drzwi są tu otwarte. I to mimo tego, że - jak nie kryje ojciec Gabriel - nie wszystkim się podoba, że przy Odrynkach jest skit. Ojciec nieraz dostawał pogróżki - a to telefonicznie, a to ktoś podrzucił list, a to nawet sam przyjechał i powiedział, co myśli.

1 grudnia też przyjechali osobiście. W samo południe. Ojciec Gabriel widział ich - mężczyzna i kobieta. Kręcili się po skicie. Ale kto by tam ich pilnował? No bo po co? Każdy myślał, że będzie jak zwykle: pomodlą się, pomyślą, porozmawiają... Ojciec Gabriel poszedł więc do swego wagonu - akurat był czas, by spożyć jedyny w ciągu dnia posiłek.

O 12.30 ktoś przybiegł do wagonu: Cerkiew się pali!

Pobiegli. Okazało się, że to ta większa, pod wezwaniem Matki Bożej Opiekuńczej, refektarzowa, gdzie ludzie po nabożeństwie mogą spożyć posiłek. Zaczęli gasić. Przyjechała straż pożarna. Dziewięć zastępów!

Ogień został ugaszony. Ale straty... ogromne.

- Proszę spojrzeć - ojciec Gabriel pokazuje zegar wyniesiony ze świątyni. Zatrzymał się dokładnie o 12.30. Oprócz niego spłonęła jedna ściana świątyni, większość szat liturgicznych, zasłona, która wisiała nad Carskimi Wrotami. No i ikony!

Ojciec Gabriel pokazuje te, które niby udało się uratować. Niby - bo są tak okopcone, że do cerkwi z powrotem nie trafią. Ojciec już planuje, że stworzy przy skicie mini muzeum, gdzie je umieści.

- Spas w Siłach. A to Matka Boska Władzimirska. Spasiciela - ojciec pokazuje zniszczone ikony.

Mówi, że cały wykaz tych potrzebnych do odbudowanej cerkwi jest na stronie internetowej. Kto może, niech zamówi. A na razie, już jutro, wsienocznyje bdienije odbędzie się z takimi ikonami, jakie są. Całe szczęście, że cerkiew odbudowana.

- Składam wszystkim życzenia. I dziękuję tym wszystkim, którzy pomagają, współczują. I życzę, by byli tak szczęśliwymi, jak ja. Mimo tych różnych przeciwności.

Agata Sawczenko

W "Kurierze Porannym" i "Gazecie Współczesnej" zajmuję się przede wszystkim szeroko pojętą ochroną zdrowia. Chętnie podejmuję też tematy społeczne i piszę o ciekawych ludziach.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.