Operetka na dworcu. Nowy Białystok a rzeczywistość

Czytaj dalej
Fot. Z. Zaremba. Ze zbiorów Muzeum Podlaskiego w Białymstoku.
Andrzej Lechowski

Operetka na dworcu. Nowy Białystok a rzeczywistość

Andrzej Lechowski

W śródmieściu miało być kilkanaście kin, luksusowe sklepy, kawiarnie i restauracje oraz 5 hal targowych. W nierealnych planach architektów w połowie lat pięćdziesiątych była też operetka. A tymczasem rzeczywistość skrzeczała.

Kontynuuję opowieść o budowie nowego centrum Białegostoku, które zaplanowano według najlepszych radzieckich wzorców. Czarowi tej wizji ulegli wszyscy decydenci i architekci białostoccy. Dziś możemy się zastanawiać na ile szczerze to uczynili, a ilu po prostu asekuracyjnie wolało zachwycać się niż powiedzieć swoje zdanie.

Swoisty miting propagandowy odbył się w lipcu 1955 roku na specjalnej sesji rady miejskiej, podczas której architekt miejski Michał Bałasz opowiadał radnym jakim miastem będą za kilka lat władali. Bałasz tytułem wstępu, uprzedzając wszelkie skryte w myślach pytania słuchaczy, wypalił wprost: „zadanie będziemy mieli o tyle ułatwione, że nie krępuje nas żadna własność prywatna, tak jak to jest w krajach kapitalistycznych”. Po takim początku słuchacze skwapliwie łykali wszystko co prelegent im zaserwował, a posyłał, używając terminologii tenisowej, asa za asem. Omawiając makietę przyszłego Białegostoku opowiadał: „ten piękny budynek, który tu widzimy, to teatr operetki. Tutaj natomiast będzie teatr dramatyczny. Obecnie istniejący teatr będzie teatrem typu kameralnego. Razem więc będziemy mieli trzy teatry. Teatr operetki, jak tu widzimy, łączyć się będzie bezpośrednio (poprzez Aleję Pochodów bogato zazielenioną) [chodzi tu o ulicę Marii Skłodowskiej- Curie] z terenami zielonymi”.

W tych wszystkich planach i wypowiedziach charakterystyczne jest to, że wielokrotnie wymieniane są tereny zielone, lecz ani razu nie mówi się wprost o Plantach. Ich międzywojenny rodowód, związany z sanacyjnymi dygnitarzami był wyraźnie nie w smak nowym wizjonerom. I tak też opowiadał Bałasz. „Tutaj widzimy Park Centralny, a tu wielki park kultury i wypoczynku [Zwierzyniec], w którym znajdzie rozrywkę każdy, od dziecka do staruszka”.

O stadionie w Zwierzyńcu prelegent wspominał, że będzie „wielki”. W całym śródmieściu będzie „kilkanaście kin, luksusowe sklepy, kawiarnie i restauracje, 5 hal targowych”. Radni byli pod wrażeniem. Pod wrażeniem byli też relacjonujący te wydarzenia dziennikarze. Uniesiony hura optymizmem znany w Białymstoku dziennikarz gazetowy i radiowy Henryk Kaszkowiak apelował o jak najszybsze utworzenie operetki. Skoro już pojawiła się w planach architektów, to trzeba działać. Impulsem, który podziałał na Kaszkowiaka elektryzująco było powstanie operetki w Kielcach. Muzykalny dziennikarz rzucał polemiczne pytanie - „skoro Kielce mogą, to czym my jesteśmy gorsi?” Jednocześnie recenzował dotychczasowe białostockie życie muzyczne i jego tradycje, stwierdzając że są nikłe i znowu rzucał pytanie dotyczące współczesności - „czy zapewni je nam jedynie szkoła muzyczna lub orkiestra symfoniczna, zainteresowanie którą wśród białostoczan jest aż żenująco nikłe?” Pesymistycznie stwierdzał, że „jeżeli w ekonomice jesteśmy Polską B, to w dziedzinie kultury - jesteśmy co najmniej jeszcze Polską Z”.

Taką diagnozą postawił w pozycji wrogiej wszystkich, którzy od 10 lat starali się coś w Białymstoku na kulturalnej niwie zdziałać. Ale niezrażony miłośnik operetki apelował właśnie do nich - „Panie profesorze Sobierajski [Stefan Sobierajski, muzyk, animator życia muzycznego, założyciel Kurpi Zielonych] i Januszkowski [Cyryl Januszkowski, choreograf, założyciel ogniska baletowego]. Panie magistrze Hanek [Leon Hanek, dyrygent, dyrektor orkiestry symfonicznej]! Szanowne grono pedagogów Szkoły Muzycznej i aktorów Teatru im. Aleksandra Węgierki! […] przejmijcie się myślą zorganizowania w Białymstoku stałej, własnej operetki”.

Co było dalej z tym szalonym jak na 1956 rok pomysłem, to temat na oddzielną opowieść. Tymczasem wróćmy do równie nierealnych planów architektonicznych. Czytając bombastyczne wypowiedzi architektów można sobie wyobrazić, że mówili o czymś całkiem innym niż otaczająca ich rzeczywistość. Owszem budowaniu na gruzach śródmieścia nowych domów towarzyszyła ciekawość, radość, a często i entuzjazm. Ale nie usprawiedliwiało to nadużywania określeń - gmachy, pałace, wielkie, luksusowe itp.

Gdy te wielkie gmachy już stały, to zaklinano rzeczywistość. Tak było choćby w marcu 1955 roku gdy opisywano blok mieszkalny przy ulicy Białej, ozdobiony przed kilku laty muralem z Ludwikiem Zamenhofem. Nazywano go wieżowcem „dlatego, że jest kwadratowy i czteropiętrowy”. Rzeczywistość skrzeczała też i w innych przypadkach. We wrześniu 1957 roku informowano białostoczan o zapowiedzianej już wcześniej budowie dworca PKS.

Szkopuł tkwił w tym, że architekci planując gruntowną przebudowę miasta lokalizowali dworzec „w okolicy ulic Stołecznej i Młynowej”. Ten, którego budowę rozpoczęto w 1957 roku znajdował się przy ulicy Jurowieckiej. O tej dziwnej decyzji Gazeta Białostocka donosiła, że „nowy dworzec, który się buduje nie będzie stałym dworcem PKS. Żywot jego obliczony jest tylko na około 10 lat. [Skończyło się na 30 latach] Lokalizacja tego rodzaju placówki w tej części miasta koliduje z założeniami architektonicznymi. W związku z tym nie bardzo rozumiemy sens rozpoczynania budowy. Czy nie lepiej byłoby zlokalizować dworzec od razu tam gdzie go przewidują urbaniści?”

Oczywiście nikt tą zdroworozsądkową uwagą się nie przejął. A może był to właśnie przejaw skrywanej opinii, że plany są czystą fantazją, a dworzec przecież gdzieś musi być. Tak więc wybudowano go za 400 tysięcy złotych.

Budynek miał zaledwie 184 metry kwadratowe powierzchni. Stanowiska odjazdów autobusów zlokalizowane były na niewielkim, wyłożonym tak zwaną trelinką placu. Ale raz wytyczony kierunek zmian, uznany przez oficjalne czynniki za słuszny trzeba było nadal realizować.

W styczniu 1958 roku Główny Architekt Województwa Edward Rybiński omawiał realizację budowy nowoczesnego Białegostoku. O Rynku Kościuszki i dzielnicy ZOR - owskiej mówił, że to „namiastka centrum”. Uzasadniając swoje stwierdzenie dowodził, że „w pierwszej fazie rozbudowy, Rynek Kościuszki, biorąc pod uwagę historyczne znaczenie tego ośrodka, może z powodzeniem stanowić tymczasowe centrum miasta. Już teraz w związku z ciągle postępującą rozbudową odczuwamy, że ta namiastka centrum nie wystarcza. Ilość usług jest za mała w stosunku do ilości mieszkańców”. I tu następuje najciekawsza konkluzja, że to właśnie zbyt mała ilość sklepów, a nie tak zwane trudności obiektywne w zaopatrzeniu były przyczyną kolejek w sklepach.

Strateg Rybiński stwierdzał, że „w przyszłości pod względem usług Rynek Kościuszki będzie w stanie zaspokoić potrzeby mieszkańców tylko w 30 proc.” Architekt wojewódzki zapowiadał, że „reszta placówek usługowych zlokalizowana będzie w śródmieściu, które zbudowane zostanie na zachód od ul. Curie - Skłodowskiej w stronę Rynku Siennego i w stronę nowego dworca”. Inżynier Rybiński, też ulegając białostockim marzeniom o wieżowcach szybował wysoko, jednak zauważał, że „na razie buduje się budynki 3-4 kondygnacyjne, ale już wzdłuż trasy W - Z [Aleja Piłsudskiego] planuje się 5 - 8 kondygnacji. Przyjdzie jednak czas na 14 - 16 piętrowe”. I tu asekurował się dorzucając, że „budowa ich rozpocznie się dopiero za kilka lat”.

Andrzej Lechowski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.