Pamiętajcie: w sieci zło czai się wszędzie

Czytaj dalej
Ewa Bilicka

Pamiętajcie: w sieci zło czai się wszędzie

Ewa Bilicka

Sensacje na temat „Niebieskiego Wieloryba” wywołały u rodziców szok i panikę. To widać po telefonach, jakimi bombardowane są fundacje badające problem przemocy w sieci.

Najpierw były doniesienia medialne, potem ogromny ruch w sieci internetowej, kiedy to na wszelkie sposoby googlowano hasło „Niebieski Wieloryb”. Następnie realne przypadki samookaleczenia dzieci, do których doszło w Szczecinie i na Śląsku. - Z ustaleń wynika, że problem „Niebieskiego Wieloryba” w Polsce początkowo zaistniał w mediach: tabloidy donosiły, że gra rodem z Rosji jest już popularna wśród polskich małolatów. Po paru dniach pojawiły się pierwsze przypadki samookaleczeń – mówi podkomisarz Grzegorz Filipek z wydziału do walki z cyberprzestępczością KWP w Opolu. Gdy rozmawiamy, trwa właśnie apogeum wrzawy na temat „Wieloryba” – internetowej gry, która polega na skojarzeniu gracza z tzw. opiekunem, wydającym kolejne zadania do wykonania. Zaczyna się od narysowania na kartce wieloryba. Po jakimś czasie – taki sam rysunek należy „wydziarać” własnoręcznie ostrym narzędziem na swym przedramieniu. Ostateczne, 50. zadanie brzmi: Idź na dach wysokiego budynku. Skończ życie…

Trzeba zacząć od odbudowy relacji ze swoimi dziećmi. Są rodzice, którzy na rozmowę z nimi poświęcają minutę dziennie

W Rosji i w byłych republikach ZSRR „Niebieski Wieloryb” mógł być powodem śmierci wielu dzieci (pojawia się liczba 150-200 samobójstw nieletnich). Jesienią rosyjska policja zatrzymała mężczyznę, który miał tworzyć tzw. grupę śmierci, czyli opiekunów doprowadzających do samobójstw. Z drugiej strony mówi się, że całe zamieszanie z „Wielorybem” w Rosji było prowokacją, która miała pomóc władzom w przejęciu kontroli nad tamtejszymi portalami społecznościowymi.
Pewne jest jednak, że idea samobójczej gry przypadła do gustu wielu małolatom, także z Polski. Polscy specjaliści od cyberprzestępczości ostatnio monitorowali ruch w sieci pod tym względem. Okazało się, że zainteresowanych kontaktem z ewentualnym opiekunem było sporo. Aktywnych opiekunów zaś – nie było. Dziennikarska prowokacja też skończyła się fiaskiem. Nawet jak ktoś początkowo deklarował wskazanie okrutnych zadań, to potem milkł, a jego konto znikało.

Niby gra, ale jak w życiu

- Ta gra przypomina mi nieco grę z filmu i książki „Nerve” – mówi policjant. – Tam ściągało się aplikację i wchodziło do gry, decydując, czy jest się widzem czy graczem. Gracz otrzymywał coraz to bardziej niebezpieczne zadania do wykonania, np. spacer po krawędzi dachu wieżowca czy położenie się na torach, tuż przed tym, jak przejedzie pociąg, po to, by uciec… Obserwator gry zyskiwał szereg informacji o graczu na podstawie danych zapisanych na portalach społecznościowych. A także prawo o decydowaniu o dalszym losie gracza. Takie igrzyska śmierci, tylko bez ostatecznych rozwiązań. Niby film – ale wszystko: obdarcie z prywatności, upublicznianie danych osobowych, uzależnienie od społeczności internetowych – było jak w życiu.

Dwa lata temu głośno było o portalach samobójczych oferujących bezinteresownie doradztwo w samodestrukcji. „Dlaczego lepiej się nie wieszać? Bo może się skończyć na połamaniu kręgów i leżeniu we własnych odchodach, dopóki cię ktoś nie znajdzie i nie wsadzi na wózek inwalidzki. Lepszą metodą jest...”.

Głośny polski film „Sala samobójców” z 2011 roku też nie wziął się znikąd, oparty był na autentycznych wydarzeniach, a opisuje młodego człowieka, który - tracąc kontakt z zapracowanymi, dobrze sytuowanymi rodzicami - ucieka od realiów w internetową rzeczywistość, z której nie ma już odwrotu.

Rodzice otrzeźwieli?

- Po aferze z „Niebieskim Wielorybem” dzwonią do nas codziennie i bardzo licznie rodzice, którzy są przerażeni tym, jak bardzo stracili kontakt z dziećmi– mówi Łukasz Wojtasik z fundacji Dajemy Dzieciom Siłę, która prowadzi właśnie kampanię poświęconą bezpieczeństwu dziecka w sieci.

- Internet, a nie realna rzeczywistość staje się dla młodych ludzi przestrzenią życia społecznego. Dzieje się tak dlatego, że tracimy z dziećmi kontakt, nie rozmawiamy z nimi, poza wydawaniem poleceń, nie przeżywamy z nimi, nie mamy czasu z nimi być. Więc wszystkiego tego szukają w sieci. Uczuć, przyjaźni, akceptacji, a nade wszystko zainteresowania – mówi psycholog Mirosława Olszewska.

Pamiętać też trzeba, że np. nabór dziecka do mrocznych, nawet samobójczych czatów czy gier nie jest przypadkowy – szuka się osób słabszych, opuszczonych przez bliskich, już zafascynowanych śmiercią, literaturą i muzyką dark.

Dzieci mają wiele stresów, napięć, którym towarzyszy poczucie opuszczenia przez najbliższych. – Szukanie adrenaliny w sieci, wykonywanie niebezpiecznych, a nawet bolesnych zadań oznacza też szukanie sposobu na rozładowanie napięcia – mówi Mirosława Olszewska.

Dziecko uzależnione od pornografii

Łukasz Wojtasik dodaje, że warto wykorzystać każdą okazję, nawet szum medialny wokół „Niebieskiego Wieloryba”, do rozmów o zagrożeniach, jakie niesie sieć. Ich lista jest bardzo długa: pedofilia, seksting, cyberprzemoc, wreszcie uzależnienie od sieci i gier komputerowych. Problem dotyczy coraz młodszych:
- Już ponad 80 proc. dzieci w wieku przedszkolnym regularnie korzysta z sieci. Z wiekiem odsetek ten dynamicznie rośnie. Według najnowszych badań co piąte dziecko przyznaje, że zdarzyło mu się trafić w sieci na treści przeznaczone tylko dla dorosłych – głównie erotyczne i pornograficzne, ale także strony zawierające wulgaryzmy czy brutalną przemoc – informuje Łukasz Wojtasik. - W fundacji znamy przypadki dzieci w wieku wczesnoszkolnym, 11-12 lat, które są uzależnione od… pornografii w sieci!

Pedofilia w sieci to też zagrożenie bardzo realne, tuż obok nas, czego przykładem jest zatrzymanie w Opolu pod dworcem (pod koniec lutego) mężczyzny, który przez internet umówił się z 11-letnią dziewczynką, celem spotkania miał być seks (nie był świadomy, że to prowokacja). Czarną liczbą jest liczba osób nieletnich, które padają ofiarami handlu żywym towarem, sekt, a swych oprawców poznały w sieci. Przesyłanie opatrzonych szyderczymi i poniżającymi komentarzami zdjęć, często roznegliżowanych dziewczynek czy chłopców przez ich niby-koleżanki czy kolegów to już standardowe zachowania wśród nastolatków.

Tymczasem jedynie 38 proc. rodziców uznaje problem szkodliwych treści za znaczący, co piąty rodzic nigdy nie rozmawiał ze swoimi dziećmi o bezpieczeństwie w sieci, spośród tych, którzy to zrobili, tylko połowa poruszała temat treści. Połowa rodziców deklaruje, że ustaliła ze swoimi dziećmi zasady korzystania z internetu, jednak najczęściej dotyczą one jedynie limitu czasu. Tylko 13 proc. rodziców stosuje oprogramowanie filtrujące w komputerze lub laptopie, zaś wykorzystywanie go w tabletach i smartfonach używanych przez dzieci potwierdza jedynie kilka procent z nich.

- Te dane nas porażają - mówi Wojtasik. – Rodzic kompletnie bagatelizuje problem. Trudno tu zasłaniać się nieumiejętnością zakładania blokad rodzicielskich na urządzenia mobilne, z których korzystają najmłodsze dzieci - bo samouczki, jak to zrobić, są powszechnie dostępne, nawet na stronach internetowych naszej kampanii. Z drugiej strony ci sami rodzie pozwalają, a nawet pomagają 10-latkom zakładać konta na fejsbuku. Często jesteśmy zapraszani przez szkoły na spotkania z rodzicami. To ogromne szkoły, szacujemy, że na spotkanie powinno przyjść 300 rodziców, nawet więcej. Przychodzi ich dziesięć razy mniej.
Z tego punktu widzenia tzw. afera z „Wielorybem” ma swoje dobre strony, bo wstrząsnęła rodzicami:

- Dzwonią codziennie i często, a z ich opowieści widać, jak bardzo tracą kontakt z dzieckiem, niektórzy nie rozmawiali dłużej niż minutę ze swym dzieckiem od tygodni. To już poważna sytuacja i poważne zagrożenie. Radzimy, aby zacząć nawiązywać kontakty od nowa. To mozolna praca – opowiada Łukasz Wojtasik.

I radzi: trzeba z dzieckiem być, spędzać wspólnie czas, wykonywać z nim wiele czynności i raczej nie może to być serfowanie po sieci. – Samo spytanie się „Co w szkole?” nie wystarczy. – Samo straszenie: „Pogadajmy o zagrożeniach w sieci” zabrzmi sztucznie i nie przyniesie efektu – dodaje ekspert.

Odbudowywanie relacji, które traciło się tygodniami, miesiącami czy latami, nie uda się podczas jednego spotkania. W skrajnych przypadkach warto skorzystać z pomocy, choćby szkolnych pedagogów. Inaczej nie mamy pewności, czy gdzieś za zamkniętymi drzwiami swego pokoju nasza pociecha nie wchodzi właśnie w niebezpieczne relacje z obcymi ludźmi czy internetową grę o destrukcyjnych zasadach takich jak „Nerve” czy „Niebieski Wieloryb”.

Ewa Bilicka

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.