Pogotowie nie może dojechać do pacjenta. Przez absurdy!

Czytaj dalej
Fot. Pawel Relikowski / Polska Press
Joanna Pluta

Pogotowie nie może dojechać do pacjenta. Przez absurdy!

Joanna Pluta

Słupki, ogrodzenia, źle zaparkowane auta - z takimi problemami muszą sobie radzić załogi karetek.

Muszą sobie radzić, a przecież powinny się skupić na ratowaniu życia pacjentów. Tymczasem często trudno im się w ogóle do tych pacjentów dostać.

- Jakiś czas temu, gdy wracałam z pracy do domu, zauważyłam ambulans, który krążył po osiedlu - mówi pani Agnieszka, mieszkanka jednego z bloków przy ul. Białogardzkiej w Bydgoszczy. - Widać było, że załoga nie bardzo wie, jak sobie poradzić z ogrodzeniami, których coraz więcej nam w okolicy wyrasta. Na szczęście karetka nie jechała na sygnale, więc pewnie to nie był pilny przypadek. Ale strach pomyśleć, co gdyby jechali do zawału i musieli się przebijać przez te wszystkie przeszkody.

Coraz częściej ogradzane bloki, słupki uniemożliwiające wjazd na chodnik, samochody parkujące dosłownie wszędzie - nawet na trawnikach i miejscach niedozwolonych - to wszystko sprawia, że dojazd ambulansu do pacjenta może się znacznie wydłużyć. A w grę wchodzi czyjeś życie.

- Tak naprawdę nawet trudno wskazać konkretne miejsca, bo niemal wszędzie jest już problem - mówi Krzysztof Wiśniewski, rzecznik Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego. - Najgorsze są ogrodzone osiedla, które dodatkowo są zabezpieczone szlabanem, a nie ma nikogo, kto może go otworzyć. Wtedy osoba, która wzywa karetkę, sama musi to zrobić. A co, jeśli właśnie ona jest pacjentem? Co, gdy na przykład straci przytomność albo zwyczajnie nie jest w stanie podejść nawet do okna?

Inna sprawa to samowolka, jeśli idzie o parkowanie. - Na osiedlach samochód stoi przy samochodzie. Jest ich mnóstwo nawet na chodnikach i zakazach postoju - opowiada Wiśniewski. - Dużym ambulansem już nie wjedziemy, nie mówiąc nawet o wielkim wozie straży pożarnej. Kolejny problem to hipermarkety i centra handlowe.

Co jeszcze utrudnia pracę służbom ratowniczym?

Niestety, sytuacja wciąż się pogarsza. „Moda” na odgradzanie się od świata trwa od kilku lat, w dodatku wcale nie jest trudno do tego doprowadzić. Wystarczy złożyć wniosek do wspólnoty czy spółdzielni mieszkaniowej. Raczej nie zdarza się, by nie wydano zgody. Co gorsza, nie trzeba o nią prosić żadnych służb. Chyba że ogrodzenie ma być wyższe niż 2,2 metra. Ale to się zdarza rzadko.

- Absurdem są też kraty na klatkach schodowych - mówi dalej rzecznik WSPR. - Niby mają zwiększać bezpieczeństwo mieszkańców, a paradoksalnie drastycznie je zmniejszają w sytuacji, gdy potrzebna jest szybka pomoc medyczna.

- Kiedyś dojdzie przez to do tragedii - mówi pan Edmund, nasz Czytelnik, który zadzwonił do nas w tej sprawie. Mieszka we Włocławku. - Nie słyszałem co prawda, żeby u nas się coś takiego stało, ale raz po raz z kraju dochodzą informacje, że na przykład przez takie osiedlowe absurdy pomoc do kogoś, kto jej potrzebuje, nadchodzi zbyt późno. Ogradzamy się i robimy to zupełnie bezmyślnie.

Rzeczywiście, w naszym regionie w ostatnim czasie nic takiego się nie wydarzyło, ale ku przestrodze warto przypomnieć dwie sytuacje, do których doszło w ubiegłym roku w Gorzowie Wielkopolskim. W obu przypadkach ambulans miał problem, by pokonać zabezpieczenia na osiedlach i dojechać jak najbliżej miejsca wezwania. W jednym załoga karetki jechała do małego dziecka, w drugim do nieprzytomnej kobiety po operacji serca.

- Możemy nie zdawać sobie z tego sprawy, ale naprawdę w sytuacji zagrożenia życia liczy się dosłownie każda sekunda - podkreśla Krzysztof Wiśniewski z WSPR. - Dlatego gdy wzywamy ambulans do chorego, postarajmy się jak najbardziej pomóc ratownikom medycznym - otworzyć wszystkie bramy, ogrodzenia, drzwi, furtki. Tak, by pomoc mogła zostać udzielona jak najszybciej - kończy.

Joanna Pluta

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.