Pokazuje intymne chwile na zdjęciach. Poznajcie Alinę Gabrel-Kamińską fotografkę narodzin

Czytaj dalej
Fot. Wojciech Wojtkielewicz
Urszula Śleszyńska

Pokazuje intymne chwile na zdjęciach. Poznajcie Alinę Gabrel-Kamińską fotografkę narodzin

Urszula Śleszyńska

Alina Gabrel-Kamińska, rocznik urodzenia 1980. Z zamiłowania fotografka - w tym fotografka narodzin. Pracuje jako inżynier jakości w dużej, białostockiej firmie. W CLZ do 4 czerwca można oglądać jej wystawę pt. "Narodziny".

Ta wystawa jest bardzo intymna, szczególna. Pokazuje narodziny - różne. Tak jak różni są bohaterowie.

- Tak, jest to zbiór zdjęć opowiadających historie różnych rodzin, które sfotografowałam podczas narodzin ich dzieci. Były to porody domowe, szpitalne i w prywatnych klinikach.3

Sama masz dwójkę dzieci. Ale można powiedzieć, że rodziłaś więcej razy. Czy to, że uczestniczyłaś w najbardziej intymnych momentach wielu rodzin czyni z ciebie ich część?

- Często jest tak, że staję się częścią ich życia. W końcu jestem z nimi w najintymniejszym jego momencie. I bardzo cieszy mnie to, że nie wyobrażają sobie, że miałoby mnie tam nie być. I zapraszają na kolejne narodziny. Niektórzy żałują, że nie wiedzieli o mnie wcześniej.

Liczyłaś kiedyś ile to było narodzin?

- Chyba trzynaście. Na przestrzeni ośmiu lat, więc bardzo mało. Chciałabym więcej, ale w Białymstoku jest z tym bardzo trudno. Szczególnie w szpitalach.

Dlaczego?

- Wiele rodzin chce mieć takie zdjęcia. Głównie są to kobiety. Natomiast do szpitala może wejść jedna osoba towarzysząca. Jestem więc tą ponad normę. I to zamyka mi drzwi. Pozostają porody domowe. I coraz więcej osób się na nie decyduje, ale nadal większość rodzi w szpitalu.

I to właśnie w szpitalu był jeden z porodów, który sam w sobie nie był smutny, ale później już nie było wesoło. Dziecko zmarło trzy miesiące po narodzinach...

- Tak. To naprawdę wzruszająca historia. Zadzwoniła do mnie Basia, która jest psycholożką w Fundacji Pomóż Im. Spytała czy mogłabym wykonać zdjęcia przy porodzie dziecka, którejest śmiertelnie chore i tak naprawdę nie wiadomo w jakim stanie się urodzi. Basia powiedziała, żebym się zastanowiła. Rodzice bardzo chcieli mieć pamiątkę. Nie wiedzieli w jakim stanie dziecko się urodzi. Basia zaoferowała mi pomoc psychologiczną, gdybym chciała porozmawiać przed i po porodzie. Załatwiła wszelkie formalności w szpitalu, żebym mogła tam wejść. Jeszcze przed porodem spotkałam się z rodzicami.

To chyba bardzo ważne. Takie spotkanie przed?

- Tak, to bardzo istotne przy każdym porodzie. Głównie po to, żeby zobaczyć czy sobie ufamy, czy nadajemy na tych samych falach, żeby poznać swoje potrzeby. Wracając do historii tego porodu. Dostałam telefon, że się zaczęło i, że rodzice jadą do szpitala. Mimo, że mieliśmy odpowiednie dokumenty, zgodę ordynatora, chodziłam w tym szpitalu od jednego pokoju do drugiego i nic. W końcu, po dłuższym czasie udało mi się wejść do środka. Ale nadal nie na salę, a na kprytarz. Spędziłam tam wiele godzin. Położne nie chciały żebym była na sali. W końcu, kiedy zaczęły sie skurcze parte, położna zaprosiła mnie na sam moment narodzin. Zrobiłam chyba z 5 czy 6 zdjęć. W tym to najcenniejsze dla rodziców. Takie, gdzie mają swojego chłopca, swojego synka, na rękach. I go tulą... Później w zasadzie natychmiast zabrano dziecko do badań i podłączono go do aparatury. Byłam wtedy mocno nastawiona zadaniowo, żeby dać im tą pamiątkę, żeby zatrzymać te momenty. Kiedy wyszłam z sali, to dopiero te emocje ze mnie zeszły. A później wróciły, kiedy dowiedziałam się o śmierci Aleksandra... Ale budujące było to, że po jakimś czasie zadzwonił do mnie tata tego chłopca i powiedział, że jest bardzo wdzięczny, że byłam. Bo te parę zdjęć ode mnie to jest ich jedyna pamiątka. Pamiątka na której mają w ramionach dziecko bez podłączonych kabli. Gdzie widać jego buźkę... Było bardzo trudno, ale jestem dalej gotowa by pomagać takim rodzinom.

Płaczesz podczas porodów?

- Często. To przecież niesamowite chwile. Jestem podczas całego procesu narodzin, przed, kiedy jeszcze są delikatne skurcze, w trakcie pojawiania się dziecka i 2 godziny po porodzie. Cały ten czas jest wypełniony emocjami, obserwuję całą rodzinę i ich oczekiwanie, radość, ból, zmęczenie. I sama to odczuwam. Więc, tak Zdarzało mi się płakać, jak już zeszły wszystkie emocje, a dziecko się urodziło. Wtedy płakałam razem z rodzicami. Aż sama się dziwiłam! A jak oglądam później te zdjęcia, to się śmieję. Moje dzieci zawsze wtedy do mnie przychodzą i mówią: "Co mamo, znowu oglądasz zdjęcia z porodów?" (śmiech). To jest mega radość dla mnie. I trochę w ten sposób odczarowuję swój poród z drugim dzieckiem, synem Tymonem, który urodził się przez cesarkę. Także jest to też bardzo terapeutyczne.

Jaki to był poród?

- W sumie nic takiego sięnie działo, oprócz tego, że w ciągu półtorej godziny od odejścia wód miałam skurcze parte i tak zaczęłam się drzeć, że jedyne co przyszło mi do głowy, kiedy lekarz spytał czy tniemy, to było "tak". Nie miałam wtedy świadomości własnego ciała, swoich możliwości i siły. Dopiero teraz, kiedy jestem przy porodach innych mam - to mam świadomość, jak pięknie poród może wyglądać (pomimo bólu), co nasze ciała potrafią zrobić. W zgodzie ze sobą. Bez naruszania godności.

Można powiedzieć, że to jakiś rodzaj terapii dla ciebie?

- Tak. Na początku miałam do siebie żal, że nie urodziłam naturalnie, jak mojej pierwszej córki, Leny. Chciałam, ale poddałam się szybko, bo nie miałam wsparcia. I nie chodzi tu o wsparcie męża, bo ono było. Bardziej mam na myśli to, że sama sobie nie dałam wsparcia. Nie miałam czasu i przestrzeni na to.

Skoro jesteśmy przy czasie, to jaka była najbardziej hardcorowa godzina, o której jechałaś do porodu?

- Wszystkie były hardcorowe! (śmiech) I 90% narodzin jest w nocy. Z każdymi narodzinami mam super wspomnienia.

Jakie na przykład?

- Narodziny Martynki, mojej sąsiadki. Pamiętam, że była 23, Magda zapukała do drzwi. Powiedziała, że jej się coś nie podoba i czy mogę jechać z nią do szpitala. Sama bała się jeździć samochodem w ciąży. Powiedziałam, że okej, ale biorę ze sobą aparat (śmiech). I tak jak pojechałyśmy, tak zostałyśmy. Pomagałam jej, byłam osobą towarzyszącą, więc bez problemu weszłam. Ona też zaszyła się w norze, czyli w łazience (śmiech). Była trochę zdezorientowana - mimo, że to było jej drugie dziecko. Więc jej podpowiadałam, pomagałam. Byłam fotografką, doulą, partnerem... Było pięknie
Czasem jest falstart. Na przykład poród Ani. Zadzwoniła do mnie jak tylko pojawiły się pierwsze sygnały. Już wcześniej mieszkała u niej doula z Warszawy, która miała jej towarzyszyć podczas porodu. Pojechałam z pracy. To było w dzień. I jak przyjechałam to wszystko... zaczęło się wyciszać! Ania była wesoła. Poszliśmy na spacer, wróciliśmy. I nic się nie działo. Ania powiedziała, żebym wróciła do domu. I po kilku dniach zadzwoniła, tym razem już wieczorem. I to było to. Przy tym porodzie było strasznie ciemno, a ja nie chciałam zaburzać intymności. Podbijał ją klimat takiej "jaskini"- . Często kobiety lubią rodzić w norach.

Powrót do korzeni...

- Tak. Było pięknie. Zostałam poproszona, bym była jak najciszej. Dzieci spały, a najstarsza córka przyszła jak Ania miała synka już na rękach. I też są piękne zdjęcia, jak ona przytula dziecko. I ta jej radość. Była zachwycona.
Albo ostatnie – narodziny Lili, 60 km od Białegostoku. Magia! Basia zawsze marzyła o porodzie lotosowym i tak też dziecko się urodziło.

Poród lotosowy, czyli...

- Czyli taki gdzie łożysko zostaje, zasypuje się je solą i czeka aż odpadnie. U Basi to było po trzech dniach. Ten poród był genialny. Piękne wnętrze na wsi. Partner Basi, Tomek też jest fotografem, więc specjalnie dbał o to, żebym miała fajne światło. W ogóle między nimi była mega bliska relacja. Widać na tych zdjęciach emocje, ogromne wzruszenie Tomka. W tym porodzie zaskoczyło mnie jedno.

Co to było?

- Kiedy Lila się urodziło, zostało zbadane, to nastąpił czas zadbania o mamę, o jej krocze. Ja wtedy zazwyczaj zostawiam aparat, bo nie każda mama chce mieć w tak intymnym momencie zdjęcia. A Basia Spytała się czy nie robię zdjęć, odpowiedziałam czy mogę? Ona : "to też jest proces narodzin" I to było niesamowite! Było to wzruszające doświadczenie. Dzięki temu chyba bardziej zrozumiałam przez co my kobiety przechodzimy. Mogłam o każdym porodzie opowiadać, wtedy buzia mi się nie zamyka

Mówi się często o cudzie narodzin. Na czym on polega według ciebie?

- Myślę, że to dla każdego co innego. Ja w narodzinach widzę to, że my kobiety potrafimy zdziałać cuda... Wychodzi z nas drugie ciało. Takie małe. Jest to totalnie abstrakcyjne. Cud...

A czym dla ciebie są narodziny - twoje i te, których jesteś częścią?

- Moje to moje (śmiech). Są wyjątkowe. Poród boli. I to widać. I tego nie ma co ukrywać. Ale później jest ta chwila od razu po, kiedy dalej cię boli, ale pojawia się euforia i radość i śmiech. To taka mega sinusoida. U mnie było trudno, bo ja po swoich porodach dostawałam ataków paniki. Owszem, cieszyłam się, że dzieci przyszły na świat. Ale był też ogromny strach. Z kolei przy okazji porodów, które fotografuję widać tę miłość, to oczekiwanie. Wydaje mi się, że rodzice decydujący się na zdjęcia z narodzin są bardzo świadomi tego momentu, swojego ciała, pragną zatrzymać te najcudowniejsze chwile życia na zdjęciu. Niektórzy chcą się tym chwalić, inni wolą zostawić dla siebie, w szufladzie. Ja sama mam tez zdjęcia ze swoich porodów. Radek, mój mąż, który też jest fotografem był ze mną. Gdyby nie te zdjęcia to w ogóle nie pamiętałabym co się działo. Jak to wyglądało. A, że pisać nie lubię to nigdy nie spisałam swojej historii porodu...

Dlatego w sieci można znaleźć cię pod tajemniczo brzmiącą nazwą Bez Słów?

- Dokładnie tak. Wyrażam siebie i swoje historie bez słów. Opowiadam je za pomocą zdjęć.

I są to zdjęcia czarno-białe. Dlaczego?

- Zajęłam się fotografią ponad 25 lat temu, jeszcze na studiach. Robiłam głównie na filmie. I ta moja miłość do starej fotografii wygrała. Poza tym wydaje mi się, że na zdjęciach czarno-białych skupiamy sie na momentach. Kolory nas nie rozpraszają. Chociaż w niektórych zdjeciach one są potrzebne. Mam zdjęcie Kasi, położnej. Jest już po porodzie i właśnie urodziła łożysko do wanny. Wanna jest biała, nogi Kasi opalone, a obok jest krwistoczerwone łożysko. I tutaj kolor pasuje.

Bierzesz odpowiedzialność za osoby, które fotografujesz?

- Nigdy o tym nie myślałam, ale wydaje mi się, że w jakimś sensie tak. Pilnuję bardzo, żeby nie Naruszać granic

A jaka jest granica?

- Dla każdego inna. Zawsze jak rozmawiam z mamami to pytam czy jest coś, czego by nie chciały. Wszyscy mówią: Alina ufam ci i chcę, żebyś zrobiła z tego piękną pamiątkę. I tyle. Ale zawsze powtarzam, że w każdej chwili może powiedzieć do mnie stop. Że jestem za blisko, że czymś ją wkurzam. Że ma prawo przekląć, krzyknąć do mnie.

A łatwiej się fotografuje rodzinę czy obcych ludzi?

- Chyba łatwiej jest bliskich, bo jesteśmy z nimi emocjonalnie związani. Dlatego bardzo ważne jest dla mnie i myślę, że dla kobiet z którymi jestem w procesie żebyśmy się poznali. I zawsze tak jest. Tylko z jedną rodziną było inaczej.

Opowiesz?

- Siedziałam w pracy i zadzwoniła do mnie Gosia Górska, położna. I mówi, że akurat jedzie do setnego porodu i spytała się czy może bym przyjechała. To był przepiękny poród, chyba jedyny w dzień. I wtedy było mi trudno fotografować, ponieważ nie rozmawiałam przed z mamą. Nie wiedziałam jakie są jej granice, co mogę czego nie. To było trudne. Zawsze przed narodzinami najlepiej jest się spotkać, pogadać. Spędzić razem czas. Wtedy przy porodzie jest dużo łatwiej.

Ile tych porodów jeszcze przed tobą?

- Chciałabym jak najwięcej. Właśnie czekam na czerwcowy.

Właśnie. Co mówisz w pracy? Że rodzisz i cię nie będzie?

- Dokładnie tak! (śmiech) W pracy mówię, że w czerwcu mam poród i, że jak dostanę telefon to po prostu muszę wyjść. Jeśli mam zaplanowane jakieś święto rodzinne czy wyjazd - to też musze zrezygnować. Muszę być dostępna 24h/dobę przez 4 tygodnie. Ciągle pod telefonem. Cała logistyka i ograniczenia są najbardziej wyczerpujące.

To, że musisz oddać ten czas innym, którzy akurat, w danej chwili, tego czasu potrzebują.

- Tak. I to, że tak naprawdę nie wiadomo, kiedy to będzie. Bo gdybym mogła sobie zaplanować jak na ślubie, to byłoby na pewno łatwiej. Ale kocham to robić. I wiem, że warto. Dla tych kadrów i dla tych ludzi.

Urszula Śleszyńska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.