Póki starczy im sił, będą pomagać ludziom na polsko-białoruskiej granicy

Czytaj dalej
Fot. Fot. Wojciech Wojtkielewicz
Agata Sawczenko

Póki starczy im sił, będą pomagać ludziom na polsko-białoruskiej granicy

Agata Sawczenko

- Nasza pomoc jest i będzie potrzebna. Szlak przez granicę polsko-białoruską, raz otwarty, szybko się nie zamknie. A ludzie w drodze nie do końca mają wpływ na to, kiedy będą próbowali przekraczać granicę, kiedy znajdą się w lesie - mówią Katarzyna Sołowiej i Katarzyna Poskrobko ze stowarzyszenia Egala, działającego na rzecz uchodźców

Niemal od początku kryzysu pomagają panie uchodźcom na granicy polsko-białoruskiej i w lesie koło granicy.

Katarzyna Sołowiej: Jestem koordynatorką wolontariuszy i koordynatorką tzw. terenu, czyli baz terenowych. W bazach tych znajdują się wolontariusze i nasi pracownicy, którzy stamtąd wyruszają do lasu.

Katarzyna Poskrobko: A ja jestem koordynatorką grupy szpitalnej, która liczy teraz trzy osoby. Niesiemy wsparcie uchodźcom, którzy trafiają do szpitali, głównie do szpitala w Hajnówce.

Stan dziecka urodzonego przy granicy jest stabilny. Dziewczynka z mamą są w szpitalu w Hajnówce

Mimo że kryzys przy granicy polsko-białoruskiej trwa już tyle lat, wydaje się, że niewiele się zmienia. Ludzie wciąż cierpią głód, chłód i pragnienie. Ostatnio przeczytałam w mediach społecznościowych Egali o trzech chłopcach, nastolatkach, którzy spędzili pół roku pomiędzy dwiema granicami - polską i białoruską. Czy to możliwe, żeby przeżyć w lesie aż pół roku?

KS: No jak widać możliwe, choć wydaje się to bardzo nieprawdopodobne. Aczkolwiek jak spotykamy tych ludzi w lesie, czy właśnie w szpitalu, to zdecydowana większość z nich ma w sobie tak wielką wolę przetrwania i wolę walki, że udaje im się to, co czasami wydaje się nierealne i niemożliwe.

KP: Gdybyśmy sami siebie postawili w takiej sytuacji: przeżyć kilka dni w lesie, w deszczu, w zimnie, w ciemności, bez jedzenia, bez pitnej wody, bez możliwości ogrzania się chociaż na chwilę… Kto z nas by dał radę to wytrzymać?

Jak w takim razie im się to udaje?

KS:Myślę, że ratuje ich właśnie ta wola walki i skoncentrowanie na celu, jakim jest przejście polsko-białoruskiej granicy. KP: Pomaga też zwykłe ludzkie wspieranie się. Bo mimo podziałów, mimo tego, że są to ludzie pochodzący z wielu różnych państw, to dochodzi między nimi do aktów solidarności, pomagają sobie nawzajem.

Są nie tylko wycieńczeni, ale także z urazami. Z każdą falą migracji do szpitali trafiają nowi pacjenci

No właśnie takie historie pokazują w mediach społecznościowych organizacje wspierające na granicy uchodźców. To opowieści o ludziach, którzy nierzadko spotkali się przypadkiem, ale wspierają się, mogą na siebie liczyć, stają się jedną drużyną.

KS: To prawda. Wzajemne wsparcie widać w zdecydowanej większości grup, które spotykamy w lesie. Ludzie pomagają sobie bez względu na to, z jakiego kraju pochodzą, bez względu na kulturę, w której się wychowali, bez względu na wiek i płeć. Myślę, że ta skrajna sytuacja, w której się znaleźli, bardzo ich łączy.

KP: Łączy, ale i zmusza do współpracy i wspólnego działania. Bo nie ma wyjścia, jeśli nie wszyscy mają telefony - części z nich zostały one odebrane i zniszczone przez służby graniczne. Jeżeli więc grupa ma tylko jeden czy dwa działające telefony, to po prostu jest zmuszona, by w lesie trzymać się razem. To warunek, by przetrwać, by ruszyć dalej. Bo trzeba sprawdzać lokalizację, sprawdzać kierunek, drogę.

Wrócę jeszcze do tych nastolatków, którzy spędzili w lesie pół roku. Znajdowali się pomiędzy granicami, więc właściwie nie mogli liczyć na żadną pomoc wolontariuszy, bo dostarczenie jedzenia, wody, ciepłej odzieży czy środków opatrunkowych w takie miejsce jest przecież niemożliwe. W dodatku była zima... Jak to możliwe, że udało im się przetrwać zimno, głód, ale i strach, bo trudno jest się nie bać w takiej sytuacji.

Uciekli z Ukrainy przed bombami i czołgami. Do Polski jechali trzy doby
KP: Ja nie opowiem nigdy takiej pełnej historii, która da nam dogłębny obraz, pozwalający na zrozumienie tego wszystkiego. Bo nawet jeżeli mam czas na rozmowę w szpitalu z pacjentem, to przede wszystkim muszę się kierować etyką. Nie chcę tych ludzi ponownie traumatyzować. To są przecież dla nich bardzo ciężkie przeżycia, do których zazwyczaj nie chcą już wracać. A nam zależy na tym, żeby w tym trudnym czasie wesprzeć ich emocjonalnie. Nieraz słyszałam, że niektórzy z nich jedli trawę, korzenie, żołędzie, liście... Albo że przez bardzo długi czas dzielili się jedną czekoladą. Brakowało im też oczywiście czystej wody. Pobyt w przygranicznym lesie naprawdę okupiony jest bardzo dużym cierpieniem i wycieńczeniem organizmu. Ale takie historie słyszę ciągle. Ostatnio spotkałam w szpitalu mężczyznę, który był „w drodze” od pięciu miesięcy. A co łączy tych wszystkich ludzi? Wygłodzenie. To są ludzie tak przeraźliwie głodni, że patrzenie na takiego człowieka po prostu sprawia ból.

Czyli akcja „Zupa na granicę” to strzał w dziesiątkę?

KS: Tak! Jesteśmy bardzo wdzięczni wszystkim osobom, które przygotowują te zupy. To jest niewyobrażalna pomoc.

KP: To jest wspaniały ruch, który trwa nieprzerwanie. Możliwość zaniesienia ciepłego posiłku osobom, które często od wielu tygodni czy nawet miesięcy nie miały w ustach nic ciepłego, to dla nich ogromne wsparcie.

Mówi się, że teraz, kiedy się ociepliło, w naszych lasach znowu można spotkać więcej osób przekraczających granicę. Zauważają to panie?

KS: Tak, zdecydowanie, na wiosnę jest zawsze wzrost ruchu na granicy.

Dlaczego tak się dzieje? To decyzja tych ludzi czy raczej białoruskich służb?

KP: Ludzie w drodze nie do końca mają wpływ na to, kiedy będą próbowali przekraczać granicę, kiedy znajdą się w lesie. Zazwyczaj więc jest to decyzja białoruskich służb, które wywożą tych ludzi na granicę, ale zazwyczaj nie wypychają oni uchodźców na granicę zimą, kiedy przetrwanie - przy minusowych temperaturach - jest dużo trudniejsze.

Wojna na Ukrainie. Białostoczanie pomagają tworzyć szpital polowy na przejściu w Dorohusku (zdjęcia, wideo)

Czyli cały czas są ludzie, którzy jadą z różnych krajów na Białoruś z nadzieją, że wystarczy tylko jeden krok i już będą wolni i bezpieczni?

KS: Tak. Sami często jesteśmy w szoku, że po takim czasie ta informacja, że droga przez Białoruś i Polskę wcale nie jest prosta, nie dociera do osób w ich krajach pochodzenia. Dlaczego tak się dzieje? Nie wiem…

KP: Wielu ludzi stwierdza, że to mimo wszystko będzie łatwiejsza droga, niż przez morze. Że nie powinna być tak niebezpieczna, bo to przecież tylko las, nie góry, nie morze. No ale też często są to chyba akty jakiejś desperacji. Na przykład gdy podróżuje mężczyzna z przewlekle chorym dzieckiem, dla którego w ich kraju pochodzenia nie ma żadnej możliwości leczenia. Jeżeli więc pojawia się okazja na wyjazd do innego kraju, to trzeba z niej skorzystać.

Dużo jest dzieci na granicy?

Tak, znowu mamy dużo dzieci i nastolatków.

Dużo się słyszy o nieletnich, którzy na granicy muszą sobie radzić bez opieki dorosłych. Ta sytuacja zapewne sprawia, że szybko mentalnie dorastają?

KS: Tak, ale nadal są to dzieci. Choć, faktycznie, mentalnie dużo bardziej dojrzałe.

KB: Nie da się ich w ogóle pod tym względem porównać do rówieśników, którzy mają zwykłe, bezpieczne życie. To są osoby, które dużo przeszły. I to nie tylko w lesie, ale przede wszystkim w kraju swojego pochodzenia.

Dlaczego uciekają?

KS: Nie godzą się na to, by walczyć w bojówkach, nie mają możliwości kontynuacji nauki. To są najczęstsze powody.

KP: Chcą się rozwijać. Widzą przecież w internecie, że jest inny świat, bezpieczny, z dala od tego piekła, które mają na co dzień, kiedy żyją w oblężonych miastach, w państwach, gdzie nie ma stabilnej sytuacji, gdzie nikt nie stoi na straży prawa, gdzie w każdej chwili zostać bez powodu zabitym na ulicy.

KS: Kobiety z Jemenu, Syrii i Sudanu uciekają, bo nie chcą być sprzedane. Albo dlatego, że właśnie zostały sprzedane bądź - wbrew ich woli - wydane za mąż. Często zmuszane są do małżeństw, nie mogą się uczyć.

KP: Ostatnio w szpitalu była kobieta, której niedoszły mąż przeciął twarz. Okaleczył ją, bo nie chciała za niego wyjść.

O granicy mówi się, że to nie tylko głód, ziąb, beznadzieja, ale też przemoc fizyczna, gwałty.

KS: To prawda, niestety. Najczęściej sprawcami są służby białoruskie.

KP: Poziom agresji i przemocy po białoruskiej stronie osiąga niewyobrażalne granice. Kiedy byłam na oddziale pediatrycznym w Hajnówce, spotkałam tam trzech nastolatków. Każdy z nich z ogromnym rozżaleniem opowiadał, jak traktowali ich Białorusini, jak bili ich bronią, pałką, czym popadnie... Szczuli psami... Białorusini strasznie traktują tych ludzi, niezależnie od tego, czy jest to mężczyzna w sile wieku, nastolatek, czy kobieta. Bo rozmawiałam też z osiemnastoletnią kobietą z Iranu, która została na Białorusi dotkliwie pobita. Ale też i polskie służby, podczas zatrzymania jej w lesie, nie obchodziły się z nią delikatnie.

Dlaczego biją?

KP: Chcą zniechęcić do przekraczania granicy. Push backi to nie jest tak, że po prostu otwierana jest bramka i następuje push back. W tym momencie ci ludzie często są bici, by zniechęcić ich do powrotu do naszego kraju.

Nadal są push backi?

KP: Tak.

Nowy rząd obiecywał poprawę sytuacji na granicy, humanitarne traktowane migrantów. Coś się zmieniło?

KS: Nie za bardzo się zmieniło, jeśli chodzi o sytuację na samej granicy. Mam wrażenie, że na linii granicy jest nawet gorzej niż było. Gdy ludzie po drugiej stronie granicy podchodzą do płotu, to są już na terenie Polski. Bo terytorium Polski jest od metra do siedmiu metrów jeszcze za płotem. Więc ci ludzie podchodzą do płotu i gdy widzą strażników, często proszą o azyl, o ochronę, proszą o wodę, o coś do jedzenia, a w odpowiedzi są często pryskani gazem łzawiącym. I bez względu na to, kim są, czy to są mężczyźni, dzieci czy kobiety. Bez różnicy, wszystkim się dostaje po równo. Więc z tej strony patrząc, jest gorzej. Zmieniło się - być może na taki mały plus - instytucjonalnie. Czyli nie zmienili się ci strażnicy pracujący na granicy, tylko ci pracujący w biurach, w urzędach - oni są bardziej otwarci na współpracę z nami. To trochę budujące, ale nadal to nie jest sytuacja, jakiej byśmy chcieli.

KP: Ale mimo że współpraca z polskimi służbami nieco się poprawiła, to nadal tej przemocy jest bardzo dużo po białoruskiej stronie. Czasem słyszę od pacjentów, że białoruskie służby nie hamują się przed niczym i to są wręcz tortury. Ludzie przetrzymywani są w jakichś zimnych pomieszczeniach, nawet zimą, w barakach bez dostępu do bieżącej wody, do ciepła, do suchych, czystych ubrań, bez jedzenia. Pamiętam opowieści o dawkowaniu im porcji - to na przykład jeden ziemniak na jedną osobę, niezależnie, czy to dziecko, czy dorosły. Słyszeliśmy też opowieści o przypalaniu prądem, papierosem, szczuciu psem i czerpaniu z tego satysfakcji, radości. Ale zdarza mi się też usłyszeć, że polskie służby są „good”, dobre. Że owszem, też biją, ale to nie są takie takie tortury, których ci ludzie doznali po białoruskiej stronie. Zdarzają się też sytuacje, że słyszałam, że ktoś z polskich służb przekazał uchodźcom przez graniczny płot jedzenie i wodę.

Macie pomysł, jak można by było rozwiązać ten kryzys, jak pomóc tym ludziom? Bo przecież przez te trzy lata sytuacja bardzo się zmieniła. W Polsce, coraz bardziej boimy się wojny, którą Rosja prowadzi na Ukrainie.

KP: Wielu z nas chce się czuć bezpiecznie w swoim kraju. I tutaj nasz rząd - poprzedni, ale również obecny - popełnia ten błąd. Dokonuje tych push backów nie rejestrując tych osób, nie sprawdzając, kim ci ludzie są. Osoba zawracana na Białoruś nie wróci do swojego kraju pochodzenia - to jest oczywiste, więc będzie podejmowała kolejne próby lub zginie. Więc skoro taka osoba znalazła się na polskiej ziemi, to - moim zdaniem - powinna zostać zarejestrowana, powinna być sprawdzona jej tożsamość i powinno się jej umożliwić dostęp do procedur zgodnych z prawem, z konwencjami, które Polska przyjęła, podpisała i powinna respektować.

Cały czas się mówi - mimo że przejścia są zamknięte - że inaczej by było, gdyby ci migranci korzystali właśnie z tych przejść, a nie próbowali dostać się do naszego kraju nielegalnie.

KS: A ja sobie od razu przypominam niedawną sytuację, kiedy kilka osób pojawiło się na przejściu w Terespolu. Interwencja, by przyjąć tych ludzi, trwała wiele dni, choć pojawili się na przejściu z dokumentami, z wnioskiem o ochronę międzynarodową. Byli odprawiani przez wiele dni.

KB: Często musimy w różnych sytuacjach prosić o wsparcie rzecznika praw obywatelskich czy inne instytucje stojące na straży praw obywatelskich. Nie mamy wyjścia - musimy zwracać się o pomoc do organizacji, które zabiegają o przestrzeganie tych praw, które Polska wdrożyła, ale ich nie respektuje.

Czy są sytuacje, które kończą się pozytywnie?

KP: Dla nas każda osoba, która nie trafia z powrotem do lasu, to uratowane życie. Tu nie ma wielu happy endów, ale dostęp do procedury, nawet to, że osoba trafia do strzeżonego ośrodka dla cudzoziemców, który przecież jest więzieniem, to już dobra informacja. Ośrodek jest więzieniem, bo tam zabiera się tym ludziom telefony komórkowe, nie mają oni kontaktu z rodziną - możemy sobie tylko wyobrazić, jakim to jest koszmarem. Tam jest ograniczony dostęp do internetu, z którego można korzystać tylko godzinę dziennie. Ale mimo wszystko ośrodek oznacza dach nad głową i jakieś bezpieczeństwo. Już nie grozi im śmierć. Push backi powinny natychmiast zostać zakazane. Wydaje się to takie proste. I nie rozumiem, dlaczego do tego nie dochodzi.

Jak długo jeszcze dacie radę pomagać? Na ile obliczacie swoje siły?

KS: Nie wybiegamy zbyt daleko w przyszłość. Reagujemy na bieżącą sytuację, która nie jest prosta i prosta nigdy nie była. Na początku nie sądziliśmy, że to będzie tyle trwało. Nikt z nas nie był na to przygotowany. Ale już wiemy, że ten szlak, raz otwarty, tak po prostu się nie zamknie. Dlatego nasza pomoc jest potrzebna. Ale pomaga też wiele osób lokalnie - ludzie, którzy mieszkają przy granicy, starają się żyć swoim życiem codziennym, a mimo to znajdują czas i siłę, żeby nieść pomoc w lesie. Ich działanie jest nieocenione. A na ile starczy nam wszystkim sił? Myślę, że jeszcze na długo. Wciąż zresztą dołączają do nas nowe osoby, nowi wolontariusze. Aczkolwiek nie chcielibyśmy, by to długo trwało, by nasza pomoc w ogóle była potrzebna.

KP: Nie ma systemu rozwiązań, nie możemy więc się poddać. Trzeba tym ludziom oddać ich człowieczeństwo, nie nazywać ich falą czy też bronią w rękach Łukaszenki. Trzeba ich traktować tak, jak na to zasługuje człowiek.

Czujecie już, że pomoc jest legalna? Czy nadal musicie się ukrywać?

KS: Póki co, nadal toczą się w sądach sprawy. Nie mamy więc poczucia bezpieczeństwa. KB: Wciąż jesteśmy zatrzymywani przez służby, legitymowani, świeci nam się latarkami w autach, każą nam otwierać bagażniki. Ja znam swoje prawa i nie chcę takiego traktowania. To, że ja mam otwartość do pomagania drugiemu człowiekowi, nie oznacza, że jestem kimś złym, że stanowię zagrożeniem dla państwa polskiego.

Stowarzyszenie Egala to część Grupy Granica. Współpracuje ono z lokalnymi i międzynarodowymi organizacjami. Działalność rozpoczęło 10 grudnia 2021 r. w Białymstoku w odpowiedzi na kryzys humanitarny na granicy polsko-białoruskiej. Obecne działania Egali koncentrują się na zapewnieniu pomocy humanitarnej, pierwszej pomoc medycznej oraz wsparcia prawnego, psychologicznego i rzeczowego dla osób na pograniczu. Członkowie stowarzyszenia monitorują przestrzeganie praw człowieka, informują społeczeństwo o sytuacji na granicy, edukują na temat migracji i uchodźctwa.

Agata Sawczenko

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.