Pół roku rządu Beaty Szydło. Realizacja obietnic na pół gwizdka

Czytaj dalej
Fot. Bartek Syta
Witold Głowacki

Pół roku rządu Beaty Szydło. Realizacja obietnic na pół gwizdka

Witold Głowacki

Polityczne batalie, które pochłaniają dziś PiS, nie były nawet wzmiankowane w exposé. Rządowi Beaty Szydło udało się zaś zrealizować tylko połowę zapowiedzi. Tych na pierwsze 100 dni.

Te sześć miesięcy dość dobrze pokazało nam kierunki, w których zmierza Prawo i Sprawiedliwość, jak również tę specyficzną, literalnie wykonawczą, rolę, jaką w praktyce politycznej zaczął odgrywać rząd.

Otóż lata 2006-2015 przyzwyczaiły nas do tego, że to właśnie premier i jego bezpośrednie otoczenie stanowią w Polsce centrum rzeczywistej władzy politycznej. Tym razem jest zupełnie inaczej. Premier Beata Szydło czuje się – to jej własne słowa – częścią „drużyny PiS”. Również tylko częścią tej drużyny czuje się prezydent Andrzej Duda, który w dniu zaprzysiężenia Beaty Szydło osobiście dziękował Jarosławowi Kaczyńskiemu za powierzenie i jemu, i nowej premier tak odpowiedzialnych odcinków.
Kapitanem, trenerem i chyba także właścicielem tej drużyny w jednej osobie jest natomiast ktoś inny – szef partii, który w hierarchii państwowej zajmuje niepozorne stanowisko szeregowego posła.

To Jarosław Kaczyński podejmuje wszystkie strategiczne decyzje dotyczące zarówno rządzenia, jak i bieżącej polityki.

Dodajmy tu, że w ciągu ostatniego roku osłabła w PiS nawet rola Komitetu Politycznego, którego członkowie miewali jednak pewien udział w procesie decyzyjnym. Dziś taką rolę pełni chyba już tylko jedna osoba, może dwie. Beata Szydło do nich nie należy. Bo szefowa rządu – by użyć języka wielkich korporacji – jest w zbudowanej przez Kaczyńskiego hierarchii władzy kimś w rodzaju dyrektora operacyjnego raportującego do prezesa. Przyjmującego od niego w stałym rytmie polecenia a następnie odpowiedzialnego za ich wykonanie z pomocą struktur firmy. Nie jest nawet członkiem zarządu.

To, że realny ośrodek władzy znajduje się na Nowogrodzkiej a nie w Alejach Ujazdowskich, zobaczymy jak na dłoni zerkając do exposé Beaty Szydło.

Exposé wydrukowane w całości w naszej gazecie miałoby ponad cztery strony, wygłoszenie go zajęło Beacie Szydło 62 minuty. Uderzające jest to, że największe, najbardziej kosztowne i angażujące najwięcej energii polityczne batalie toczone przez Prawo i Sprawiedliwość w ostatnim półroczu niemal w ogóle nie dotyczyły kwestii, które uznała za priorytety Beata Szydło.

W exposé nie znajdziemy wzmianki o Trybunale Konstytucyjnym, bardzo niewiele też jest w nim w ogóle o sądownictwie. Padły tylko słowa o niskim zaufaniu Polaków do sądów oraz o tym, że nowa premier miała słyszeć od swych wyborców, że „polski system sprawiedliwości nie jest sprawiedliwy”.

Beata Szydło nie wspomniała też w ogóle o planach zmian w prokuraturze.

A przecież na sejmowy taśmociąg w ekspresowym tempie trafiła kontrowersyjna ustawa łącząca na powrót funkcje prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości i za pomocą szeregu głębokich zmian w przepisach umożliwiająca ręczne sterowanie ich działaniami wprost z fotela zajmowanego obecnie przez Zbigniewa Ziobrę.

W exposé nie ma też niemal nic o zmianach w służbach specjalnych („Przywrócimy właściwe działania i nadzór nad służbami specjalnymi” – i tyle), tymczasem ich błyskawiczne przejęcie należało do pierwszych ruchów nowej władzy. A już tym bardziej nie padła w exposé żadna zapowiedź ustaw „inwi-gilacyjnej” i „antyterrorystycznej”, za które PiS zabrało się z niezwykłym zapałem.

O mediach publicznych padło w exposé kilka gładkich zdań bez żadnej konkretnej treści. Tymczasem dosłownie chwilę po przejęciu władzy PiS kleciło naprędce „małą” ustawę medialną, by natychmiast po jej uchwaleniu rozpocząć w TVP i Polskim Radiu czystkę na nienotowaną dotąd skalę.

Ten rozdźwięk między treścią exposé Beaty Szydło a późniejszą praktyką polityczną dość dobrze doprecyzowuje rolę, którą prezes PiS przewidział dla szefowej rządu.

Bo pamiętajmy, że tego samego dnia, w którym Szydło wygłaszała exposé, własne wystąpienie miał też w sejmie Jarosław Kaczyński. To on – a nie szefowa rządu – zapowiadał reformę wymiaru sprawiedliwości i prokuratury. To także on poświęcił sporo uwagi mediom, nie kryjąc rzeczywistych intencji, potwierdzonych tak szybko w praktyce. To następnie on podjął decyzję o krucjacie przeciw TK i o kolejnych działaniach eskalujących ten kryzys.

Beata Szydło czuje się „częścią drużyny PiS”. Kapitanem i trenerem jest zaś prezes Jarosław Kaczyński
Bartek Syta Beata Szydło czuje się „częścią drużyny PiS”. Kapitanem i trenerem jest zaś prezes Jarosław Kaczyński

Cała parlamentarno-rządowa machina Prawa i Sprawiedliwości w pierwszej kolejności realizuje cele wyznaczane przez Jarosława Kaczyńskiego, dopiero w drugiej te, które postawiła przed swym rządem Beata Szydło. Być może właśnie dlatego bilans realizacji zapowiedzi z exposé nie wypada w tej chwili korzystnie dla pani premier.

W exposé znalazło się sporo obietnic, które Szydło miała zamiar spełnić w ciągu pierwszych 100 dni . Nowa premier wymieniła pięć takich kwestii – wyraźnie traktując je jako te najważniejsze i najpilniejsze zarazem.

To Jarosław Kaczyński podejmuje wszystkie strategiczne decyzje dotyczące zarówno rządzenia, jak i bieżącej polityki.

Spełniona została w całości jak dotąd tylko jedna – uruchomienie programu 500 plus. Druga spełniona została najwyżej częściowo. Od listopada seniorzy po 75 roku życia będą wprawdzie mieli prawo do bezpłatnych leków – ale listę konkretnych preparatów, których to prawo będzie dotyczyć poznamy dopiero we wrześniu, kiedy ogłosi ją minister zdrowia. Opóźnia się natomiast potencjalny moment wejścia w życie minimalnej stawki godzinowej za pracę w wysokości 12 zł – do niedawna mówiło się tu o lipcu, teraz raczej o listopadzie. Niemal zniknęła z agendy kwestia obniżenia wieku emerytalnego. Podobnie rzecz ma się z podwyższeniem kwoty wolnej od podatku do 8 tysięcy złotych.

Wiele wskazuje na to, że Beata Szydło liczyła na nieco więcej samodzielności – być może nawet na możliwość zajęcia pozycji „dobrego policjanta” w relacjach PiS z otoczeniem zewnętrznym, tej samej, którą na moment udało się zająć swego czasu Kazimierzowi Marcinkiewiczowi. Nie było jej to jednak dane – wygląda na to, że Jarosław Kaczyński zdecydowanie nie chce powtórki z tamtego eksperymentu. Być może także dlatego Prawo i Sprawiedliwość nie mogło cieszyć się sondażową premią, którą w Polsce dostawały na początku rządzenia niemal wszystkie zwycięskie partie.

Witold Głowacki

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.