Połowę życia spędził za kratami. Teraz trafi tam na ćwierć wieku

Czytaj dalej
Fot. Izabela Krzewska/ archiwum Polska Press
Izabela Krzewska

Połowę życia spędził za kratami. Teraz trafi tam na ćwierć wieku

Izabela Krzewska

- Nie jestem bestią - mówił Krzysztof. L., oskarżony o zabójstwo kolegi spod celi. Do zbrodni doszło chwilę po tym, jak ów „przyjaciel” - już na wolności - zaatakował partnerkę Krzysztofa. Ten w odwecie brutalnie go pobił, zadał ponad 20 ran nożem, a potem zamknął w piwnicy domu na białostockim osiedlu Jaroszówka. I czekał, aż skona

- Oskarżony działał brutalnie, z długotrwałą agresją niewspółmierną do sytuacji, bez najmniejszego uzasadnienia. Wręcz pastwił się nad ofiarą. Do tej pory nie okazał rzeczywistej skruchy, żalu za zło, które wyrządził. Stanowi realne zagrożenie dla społeczeństwa - tak sędzia Sławomir Wołosik z Sądu Apelacyjnego w Białymstoku uzasadniał 4 kwietnia wyrok.

Wymierzoną oskarżonemu kilka miesięcy temu karę zaostrzył: z 15 do 25 lat więzienia. Prokurator chciał dożywocia. To m.in. ze względu na życiorys Krzysztofa L. Ten miał 16 lat, gdy trafił do poprawczaka. Potem były zakłady karne. W sumie ma na koncie 14 wyroków za kradzieże i rozboje. 20 lat, czyli prawie połowę swego 44-letniego życia, spędził za kratami. I to przemawiało według sądu apelacyjnego za wymierzeniem surowszej kary. Jak podkreślał sędzia Wołosik, Krzysztof L. ma skłonność do przemocy, łatwo wpada w gniew. Umiejscowienie jego czynów na osi czasu świadczy „o postępującym procesie demoralizacji oskarżonego”.

To było pod koniec listopada 2022 r. W jednym z domów na białostockim osiedlu Jaroszówka znaleziono zwłoki 41-letniego Piotra M. Dokładnie nie wiadomo, kto powiadomił policję. Oficjalnie to był efekt działań operacyjnych śledczych.

Mężczyzna został ciężko pobity. Na szyi miał ślady świadczące o podduszaniu. Do tego ponad 20 ran ciętych i kłutych od noża: naciętą wątrobę, przebitą nerkę, rany twarzy, głęboką na 18 centymetrów ranę brzucha. Biegli ustalili, że nie żył od dwóch dni. Stracił dużo krwi. Ciało było ukryte w piwnicy zamykanej na właz.

- To miejsce wyglądało jak z horrorów – opowiada prokurator Marek Maliszewski. - Sposób działania sprawcy skazał pokrzywdzonego na straszną śmierć w tej piwnicy. Ten człowiek umierał w niewyobrażalnych męczarniach, bez żadnych szans na ratunek.

- Jak zobaczyłam zdjęcia z miejsca zbrodni, nie byłam przekonana, czy to jest krew jednego człowieka. Tyle jej było - obrazowo opisywała na rozprawie adw. Ewelina Blacharczyk, pełnomocnik brata denata.

Krew należała do jednej osoby – Piotra M. To dobry znajomy oskarżonego Krzysztofa L. „Przyjaciel, brat” – mówił o nim sam oskarżony. Znali się od 30 lat. Obaj byli wielokrotnie karani. Jak wynika z ustaleń śledczych, 24 listopada 2022 r. po południu Piotr M. przyszedł do domu wynajmowanego przez L. i jego o 12 lat młodszą konkubinę Sylwię M.

4 miesiące wcześniej Krzysztof wyszedł z więzienia. Gość nie był zapowiedziany. Przyniósł ze sobą litrową butelkę wódki. We trójkę pili przy stole w dużym pokoju. Gdy „czysta” i piwo się skończyły, Krzysztof L. wyszedł do sklepu, by dokupić więcej alkoholu. Było to około północy.

Gdy wrócił po kwadransie, zastał zamknięte drzwi. Z jego relacji wynika, że usłyszał wołanie Sylwii o ratunek. Przez szybę zobaczył znajomego z nożem w ręku. Do środka dostał się przez kuchenne okno. Sylwia M. była zamknięta w piwnicy o wysokości 1,7 metra.

- Od początku mojej znajomości z Sylwią mówił, że jej nie lubi, bo nie mogę z nim wychodzić. Odpowiadałem: „nie zaczepiaj jej, kocham ją, odpuść”. Myślałem, że to zrozumiał. Nie zrozumiał - wyjaśniał oskarżony w procesie.

Właz był w korytarzu. Kobieta nie się mogła się wydostać. Krzysztof chciał ją uwolnić, ale doszło do szarpaniny z Piotrem, który miał być agresywny i wymachiwać nożem. Oskarżony z kuchni wziął inny nóż. Dźgał nim 41-latka m.in. w brzuch.

Ranny uciekł do łazienki. L. uwolnił Sylwię. Ta opowiedziała, że Piotr bez powodu zwyzywał ją i uderzył „z liścia” w twarz. Gdy chciała uciec, siłą wepchnął ją do piwnicy. Kobieta sturlała się po drewnianych schodach. Zanim mężczyzna „na amen” zamknął klapę, miał obsikać ją z góry i krzyczeć, żeby się zamknęła, bo ją zabije.

Po usłyszeniu tej relacji Krzysztof wpadł w szał. Wybił szybę w drzwiach do łazienki, a potem same drzwi. Pobił Piotra pięściami, kopał. Na koniec w zemście wrzucił mężczyznę do tej samej piwnicy.

- Uratował mi życie. Jestem pewna, że Piotr by mnie zabił - przekonywała śledczych Sylwia M.

Po tych wydarzeniach para opuściła dom na Jaroszówce i przeniosła się do mieszkania rodziców oskarżonego w Wasilkowie.

- Dalej pili alkohol i świetnie się bawili - skwitowała adw. Ewelina Blacharczyk.

- Dowód na kompletną bezduszność i brak refleksji nad własnym postępowaniem - ocenił sąd.

W tym czasie pokrzywdzony wykrwawiał się w zamkniętej piwnicy. Adwokat powoływała się na zeznana biegłej z zakresu medycyny sądowej. Wynika z nich, że natychmiastowe wezwanie karetki dałoby 41-latkowi duże szanse na uratowanie mu życia. Zmarł po kilkunastu godzinach.

Prawniczka chciała surowszej kary dla Sylwii M. Ta w pierwszej instancji została skazana – za nieudzielenie pomocy – na rok więzienia. Adw. Blacharczyk wnosiła o 3 lata pozbawienia wolności, tym bardziej, że i M. była karana w przeszłości. Apelację w tym zakresie sąd oddalił. Uznał, że w tamtym czasie była pod wpływem Krzysztofa L.

Ten utrzymywał, że dzień po zdarzeniu wrócił do wynajmowanego domu. Do piwnicy wszedł z zapalniczką, bo nie było tam prądu. Wtedy okazało się, że Piotr nie żyje.

- Jego ciało leżało na dole, było sztywne, wystraszyłem się, wybiegłem z piwnicy, zamknąłem klapę i uciekłem - wyjaśniał przed prokuratorem.

Kochankowie zostali zatrzymani wkrótce po ujawnieniu zwłok. Oboje trafili do aresztu. Nadal przebywa tam Krzysztof L. Sylwia od sierpnia ubiegłego roku jest już na wolności.

Nie przyznała się do winy. W procesie milczała i nie chciała składać wyjaśnień. W śledztwie stwierdziła, że gdy dowiedziała się, że Piotr nie żyje, poszła pod dom na Jaroszówce, jednak bała się wejść do środka. O tym, co się wydarzyło, miała powiedzieć bratu pokrzywdzonego. Ten kobiecie nie uwierzył. Także nie zawiadomił policji.

Sylwia M. została też oskarżona o niezawiadomienie organów ścigania o zbrodni. Ten wątek został umorzony, bo sąd uznał, że – jako konkubina – miała prawo milczeć o zabójstwie, by nie narażać bliskiej osoby na odpowiedzialność karną.

Co do winy Krzysztofa L. sądy obu instancji nie miały wątpliwości. Uznały, że jest winien zabójstwa, choć nie w zamiarze bezpośrednim (jak było w akcie oskarżenia), a ewentualnym, czyli że działał impulsywnie, w sposób nieprzemyślany.

W swoim przekonaniu L. bronił partnerki. Przyznał się tylko do pobicia, ale nie do zabójstwa. Obrona przekonywała, że to było nieumyślne spowodowanie śmierci. Grozi za to kara od 3 miesięcy do 5 lat więzienia. Adwokat chciał jak najłagodniejszej sankcji. Też wniósł apelację.

Sam oskarżony podkreślał, że nie przypuszczał, że 41-latek jest tak ciężko ranny, bo już po pchnięciu nożem i ucieczce z łazienki rzucał w L. różnymi przedmiotami, a po zamknięciu w piwnicy nadal był przytomny i wykrzykiwał wulgaryzmy.

- Obaj byliśmy pijani. W tamtym momencie nie wiedziałem, czy jak otworzę piwnicę, nie zaatakuje znowu. Byłem przekonany, że rano wrócę i wypuszczę go, a on wytrzeźwieje i jeszcze nas przeprosi - mówił L. przed Sądem Apelacyjnym w Białymstoku.

Zdaniem prokuratora oskarżony musiał zdawać sobie sprawę, jakie skutki niesie zadanie takiej liczby ciosów, kopnięć i uderzeń pięściami osobie pod wpływem alkoholu. I sąd apelacyjny się z nim zgodził.

- To nie Piotr M. był stroną atakującą. Oskarżony dopuścił się zbrodni zabójstwa, a więc czynu o najwyższym stopniu społecznej szkodliwości, o nieodwracalnych skutkach na osobie, która podczas tego zajścia - z uwagi na znaczny stan nietrzeźwości - nie stanowiła dla niego żadnego realnego zagrożenia. Była praktycznie bezbronna, w żaden sposób nie była w stanie przeciwstawić się agresji z jego strony - uzasadniał wyrok sędzia Sławomir Wołosik.

Dodał, że było to zachowanie niezwykle okrutne. To samo podkreślali oskarżyciele. Wnosząc swoje apelacje wnioskowali o dożywocie dla Krzysztofa L. (śledczy z dodatkowym obostrzeniem - możliwością ubiegania się o przedterminowe warunkowe zwolnienie dopiero po 25 latach).

- Jestem zdemoralizowany, jestem złodziejem, ale nie jestem żadną bestią. Dożywocie to kara dla zwyrodnialców - przekonywał oskarżony w lutym na rozprawie odwoławczej. - To był mój przyjaciel, znałem go od 30 lat. Nie spodziewałem się, że pod wpływem alkoholu zaatakuje osobę, którą kocham. Chciałem go pobić, żeby poczuł ten sam ból, co Sylwia. Ale nie chciałem go zabić. Jest mi żal, przykro, nie mogę się pogodzić z tym, że nie żyje.

Sąd apelacyjny przyznał, że przy takim stopniu demoralizacji konieczne jest poddanie Krzysztofa L. długotrwałej resocjalizacji w warunkach izolacji. Ocenił jednak, że o ile wcześniejsza kara 15 lat więzienia była rażąco łagodna, sankcja 25 lat pozbawienia wolności jest „właściwa i sprawiedliwa”.

Wyrok jest prawomocny.

Izabela Krzewska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.