Profesor Wiesław Czołpiński został rektorem elektem Akademii Teatralnej w Warszawie. Rozmawiamy z nim o teatrze i nie tylko
– Na moich wieloletnich doświadczeniach lalkarza, pedagoga i urzędnika opieram swoją pewność, że dam sobie radę jako rektor– mówi prof. Wiesław Czołpiński, aktor Białostockiego Teatru Lalek, reżyser oraz rektor elekt Akademii Teatralnej w Warszawie na kadencję 2024 – 2028.
Wygrał pan wybory na nowego rektora Akademii Teatralnej w Warszawie. Było zaskoczenie?
- Nie było to nadzwyczajnym zaskoczeniem. Miałem świadomość, że może tak się stać, bo przecież nie można startować w wyborach na rektora bez planu na przyszłość. Składając akces na to stanowisko rozmawiałem z samym sobą, ale i z ludźmi, którzy mnie otaczają i którzy obdarzyli mnie ogromnym zaufaniem. Dostałem 44 głosy, to symboliczne. I to nie jest też tak, że się przechwalam, absolutnie nie! Moją decyzję opieram na doświadczeniu i na pewności, że umiem coś zlecić ludziom, ale też potrafię im zaufać. Nie mam z tym kłopotu i na tym budowaliśmy tutaj, w białostockiej Filii Akademii Teatralnej, dobry model współpracy. I ten model świetnie się sprawdza. Doświadczenie zdobywałem na różnych poziomach: jako prodziekan przez dwie kadencje, dziekan przez cztery kadencje i już trzy jako prorektor. Nie mówię tego po to, by dodać sobie splendoru. Moją pewność, że sobie poradzę na stanowisku rektora, opieram także na tym, że umiem się komunikować również na najwyższym – w tym świecie akademickim – poziomie. Akademia Teatralna im. A. Zelwerowicza w Warszawie, włącznie z naszą Filią w Białymstoku, otrzymała – decyzją Ministra Edukacji i Nauki – kategorię naukową A+ w dyscyplinie sztuki filmowe i teatralne. Kategoria A+ to najwyższa możliwa kategoria naukowa, a nam udało się naszymi osiągnięciami przekonać eksperckie środowisko, by nam ją przyznało. Również ostatnia kadencja z rektorem Wojciechem Malajkatem, kiedy to zmieniliśmy kształt organizacyjny uczelni, do tego się przyczyniła. W uczelni nie ma wydziałów, są kierunki. Ostatnia kadencja dała nam niezwykle dużo doświadczeń, bo to był także okres pandemii...
I znowu z pewnym pomysłem byliście pierwsi...
- Tak, jako pierwsi wprowadziliśmy obowiązek szczepionek, które zbudowały nam pewną odporność środowiskową. Myślę, że to nas uratowało. Ja sam „przeszedłem” covid bardzo ciężko, w szpitalu. Można powiedzieć, że byłem po drugiej stronie, ale jednak się udało i teraz jestem tu. To także było ważne doświadczenie.
Jak trafił pan do teatru?
W 1985 r., w połowie trzeciego roku studiów na białostockim Wydziale Lalkarskim Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. Zelwerowicza w Warszawie (taką nazwę nosiła dzisiejsza Akademia Teatralna – przyp. red.) dostałem w Białostockim Teatrze Lalek nadzwyczajną rolę w legendarnym „Dekameronie” Jana Wilkowskiego, czyli naszego głównego patrona. Przepracowaliśmy wspólnie dziewięć miesięcy, bo tyle czasu zajęła nam praca nad tym przedstawieniem. Potem zagraliśmy ponad 250 razy w tym samym składzie, bo profesor Wilkowski nie wyobrażał sobie innego. I było to wyjątkowe, że właśnie mnie zaprosił do współpracy. A potem już poszło. Dano mi szansę, a ja z niej skorzystałem. I jako aktor, i później jako reżyser. I teraz na tych wszystkich wieloletnich doświadczeniach – lalkarza, pedagoga, urzędnika – opieram moją pewność, że dam sobie radę jako rektor.
Do teatru trafił pan jeszcze jako student, a już w przyszłym roku, 1 kwietnia, minie 40 lat pana pracy artystycznej.
- Czyli niemało (śmiech).
Nie boi się pan, że przez tę nową, wymagającą funkcję i częstsze wizyty w Warszawie nie będzie już pan miał tyle czasu na granie i aktywne uczestniczenie w życiu Białostockiego Teatru Lalek?
- Ostatnio bardzo intensywnie pracowałem nad niedawną premierą – spektaklem „Hulajgęba” w reżyserii Waldemara Śmigasiewicza, który już można oglądać w Białostockim Teatrze Lalek, a teraz zaczynamy pracę nad kolejną realizacją. Granie spektakli da się przecież zaplanować. Pewnie będę wnioskował do dyrekcji Białostockiego Teatru Lalek o to, bym mógł zmniejszyć intensywność nowych prac w pierwszych miesiącach kolejnego roku akademickiego. Chciałbym bowiem uzyskać troszkę przestrzeni dla tych rzeczy, które będą konieczne w pracy na rzecz uczelni. Liczę na to, że będzie mi dane wszystko to sprawnie połączyć i zachować taką sprawność jak najdłużej. Nie ukrywam, że energia i młodość otaczających nas ludzi są ogromnym zastrzykiem siły. Zresztą w tym zawodzie mamy od zawsze sytuację opartą na relacji mistrz-uczeń, a równocześnie musimy dotykać emocji. Szczególnie my, lalkarze. Bo lalka to nie jest tylko pusty mechanizm. My musimy go wypełnić naszymi emocjami, naszą prawdą, po to, by był wiarygodny i rzeczywiście ożył, nawiązał w wymierny sposób do wyobraźni widza.
Myśli pan, że studenci pana lubią?
- [W odpowiedzi na to pytanie profesor pokazuje smsy z życzeniami od studentów, którzy gratulują mu objęcia stanowiska rektora elekta – przyp. red.] – Ładne prawda? I takich jest tu około 100. Poza tym ogromnego wsparcia doświadczyłem od absolwentów, studentów i kadry białostockiej filii. I oczywiście od moich kolegów z teatru również. To też jest ważne, że nie ma między nami żadnego podziału i nie ma czegoś takiego jak zawiść. Koledzy uznali, że jestem tym punktem, który może nam pomóc we wzajemnych relacjach w Warszawie. Ale tutaj muszę wspomnieć, że rektor Wojciech Malajkat zrobił naprawdę bardzo wiele. To jego pełne zaufanie, którego doświadczaliśmy i z którego korzystaliśmy, było wspaniałe. I z tym pełnym wzajemnym zaufaniem mogliśmy wspólnie reformować Akademię Teatralną. A zmieniać się nadal trzeba. Wiele różnych rzeczy wymaga usprawnienia. I pracujemy, jesteśmy odpowiedzialni, jesteśmy lojalni, jesteśmy kreatywni. Dbamy o rozwój, mamy w sobie siłę, i chęć, i pasję. Takie z pozoru proste słowa, ale za każdym z nich kryje się duży bagaż doświadczeń.
Wspomniał pan, że na rektora został pan wybrany symboliczną liczbą 44 głosów. Ale symboliczne jest też to, że rektorem został pan w tym roku, w którym białostocka filia Akademii Teatralnej kończy 50 lat.
Tak. To jest dla nas rzeczywiście ważny moment, którego lalkarze są świadomi. Pracowaliśmy nad tym i traktujemy to też jako pewnego rodzaju symboliczny wymiar sukcesu, ukoronowania naszych wysiłków. W środowisku teatralnym jest obecnie swojego rodzaju ogień pytań: kto to jest ten Czołpiński i skąd nam spadł, że nagle staje obok wielkich mistrzów teatru? Ja akurat należę do tego pokolenia, które spotykało na korytarzach uczelni wielkich aktorów - od profesora Łomnickiego, przez profesora Łapickiego, Zapasiewicza, Englerta, z którym zresztą widziałem się całkiem niedawno. Z profesorem Zapasiewiczem zaś mieliśmy wspólny dzień nagrań we Wrocławiu, gdzie on prowadził tak zwaną Akademię Telewizyjną, a jeden z odcinków tej Akademii poświęcony był teatrowi lalek. Przez parę godzin nagrań miałem okazję wypowiadać się w imieniu naszego „lalkowego” środowiska. I rzeczywiście było to bardzo znamienne, jak udało mi się spełnić lalkarską misję i przekonać mistrza, że jest w tym naszym zawodzie coś wyjątkowego, a konkluzja była taka, że wykonujemy taki sam zawód, który polega na wyobraźni. A to, jak go kształtujemy, to już jest kwestia osobna. Nie ma co ukrywać, że my tutaj, w Białymstoku, możemy się pochwalić wieloma sukcesami pedagogicznymi i artystycznymi na przestrzeni tych ostatnich pięćdziesięciu lat.
Spotkałam się ostatnio z takim stwierdzeniem, że kiedyś studenci szkoły teatralnej byli mocno „zafiksowani” na teatr i nie wyobrażali sobie, że będą w przyszłości robić cokolwiek innego. Teraz zaś młody aktor, student jest bardziej multifunkcyjny – zdarza się, że kształci się i w Akademii Teatralnej, i na polonistyce, i jako menadżer kultury. Czy to nie jest rozdrabnianie się?
- Nie. To jest świadome działanie. Od zawsze pracowaliśmy nad tym – co było wizją naszych ojców założycieli – że aktor, przepraszam za wyrażenie, nie może być głupi. Reżyser zawsze musiał mieć wcześniej ukończone inne studia, więc na reżyserię do Akademii Teatralnej przychodziły osoby już ukształtowane, dojrzalsze. Aktor zaś niekoniecznie był tak postrzegany, więc można by powiedzieć: dobrze, wyćwiczymy mu odruchy, umiejętności, stworzymy świetnego rzemieślnika. Ale to nie wystarczy, jeżeli nie będzie miał jeszcze tego „czegoś” w sobie. Aktor musi przeczytać parę książek, musi przeanalizować wiele zagadnień, mieć świetne wykształcenie ogólne, humanistyczne. Nasi absolwenci pracują przecież jako dyrektorzy polskich teatrów, są obecni w mediach i również w innych dziedzinach. To jest świadectwo dobrego, poszerzonego kształcenia, tego, że mają „otwarte głowy”. I to nie jest do końca tak, że po studiach wszyscy znajdują pracę w teatrze instytucjonalnym. Niektórzy zakładają swoje teatry, albo idą w inną stronę. Nasi absolwenci kierowali ważnymi jednostkami świata kultury i sztuki, rozgłośniami radiowymi, oddziałami telewizyjnymi. To takie małe świadectwo, że chyba jednak jest coś ciekawego w tym naszym profilu kształcenia. Dajemy studentom wiedzę i umiejętności nie zmuszając ich do tego, żeby koniecznie szli pracować w teatrze.
Mogą tworzyć własne miejsca pracy i upowszechniania sztuki.
- Dokładnie. Wyjeżdżają, tworzą własne teatry - i to jest znowu kolejny wątek, który chciałem poruszyć. Polskich teatrów lalek jest sporo, 27 instytucjonalnych, praktycznie każde większe miasto ma tego rodzaju teatr. I jest też ostatnio sygnalizowany pewien kłopot, ponieważ studenci nie chcą etatów w tych teatrach, nawet połączonych z ofertą mieszkaniową. O czym to świadczy? Znowu o pewnej sile, w którą zostali wyposażeni. Oni mają umiejętności, wiarę we własne wizje, zakładają własne teatry. A ze strony teatrów instytucjonalnych oczekują ciekawszej oferty, niż ich własna wyobraźnia im podpowiada. My, w Białostockim Teatrze Lalek, mamy sytuację wyjątkową– gramy praktycznie dla każdego widza, dla widza w każdym wieku. I to jest nasze bogactwo, które też daje nam, aktorom, widz. Mieliśmy szansę przepracować relację z najmniejszymi dziećmi - tak zwanymi „najnajami”, to wspaniała relacja, coś metafizycznego. Gramy też dla troszkę starszych dzieci, dla młodzieży, dorosłych, no i dla seniorów. Wszyscy, którzy do nas przychodzą, są ciekawi naszego świata, a my, aktorzy, mamy dla nich bardzo bogatą ofertę. I chciałbym, aby podobnie interesującej oferty doczekali się studenci ze strony innych polskich teatrów. One muszą się na to „otworzyć”, żeby później pozyskać naszych najlepszych absolwentów.
Słyszałam, że stawia pan na jedność teatru dramatycznego i teatru lalek?
Może nie do końca jedność, raczej na równowagę, bogactwo możliwości, a także na budowanie świadomości, że środki wykorzystywane w teatrze lalek, w teatrze formy mogą być niezwykłym elementem kreacji. Wyobraźnia powinna być tym, co nas łączy i postaram się uświadamiać wszystkich, że granic teatru nie ma.