Sierocińce i ochronki w przedwojennym Białymstoku

Czytaj dalej
Fot. Fot. ks. J. Zawadzki
Prof. Adam Czesław Dobroński

Sierocińce i ochronki w przedwojennym Białymstoku

Prof. Adam Czesław Dobroński

W okolicznościach, jakie zapanowały za sprawą koronawirusa, wracamy wspomnieniami do tych najtrudniejszych okresów życia i warto też odświeżyć pamięć o bohaterach walki ze złem pod każdą postacią.

A że jedna z czytelniczek zapytała o sierocińce w przedwojennym Białymstoku, to postanowiłem powrócić do opowieści właśnie o sierocych losach, również w latach obu okupacji.

Zostać sierotą

Niestety, zdarzało się tak dość często, że dziecko zostawało samo, bez rodziców i krewnych, dobrych i ofiarnych sąsiadów. Bywało również, że maleństwo stawało się podrzutkiem z imieniem na karteczce przywiązanej do rączki, rzadziej i z datą urodzin, wyznaniem. Znajdowano niechciane przez matkę niemowlaki na progach domów osób zamożnych, przed drzwiami kościołów, a w dużych miastach stowarzyszenia dobroczynne i domy zakonne urządzały specjalnie przygotowane „okna życia”. Starsze, porzucone dzieci przejmowali konduktorzy w wagonach, policjanci na opustoszałych ulicach.

Płaczącego z głodu i zimna, okutanego w łachy Mariana (imię dostał po ówczesnym wojewodzie białostockim Zyndramie-Kościałkowskim), konduktor zaniósł w 1930 roku do ochronki ulokowanej naprzeciwko budowanego kościoła św. Rocha. W roli rodziców chrzestnych wystąpili felczerka z sierocińca i dr Józef Lewitto. Chłopiec rósł zdrowo, podjął naukę w szkole nr 7 przy ul. Wiatrakowej. Mógł uznać się za dziecko już szczęśliwe i tylko w niedziele popłakiwał w kącie, bo nikt nigdy go nie odwiedził. Sowieci jesienią 1939 roku utworzyli dietdom (dom dziecka) w Słomiance oddalonej o 4 km od wsi Żednia. I tu było nieźle, choć inaczej, bo zapisano Mariana do pionierów, miał kolegów: polskich, białoruskich, żydowskich. W końcu czerwca 1941 roku pojawili się żołnierze niemieccy, chłopcy wkrótce się rozproszyli, Marian przez Zabłudów i Białystok trafił do Supraśla.

Janina vel Nina S. urodziła się chyba w 1936 roku w rodzinie żydowskiej, ale niczego nie zapamiętała z pierwszych lat życia. W czerwcu 1941 roku ktoś życzliwy zabrał dziewczynkę z białostockiej ulicy do szpitala i dzięki temu uratowano jej życie. Po wyleczeniu zapalenia płuc dziewczynka o wyraźnych semickich rysach trafiła do sierocińca sióstr szarytek w Domu świętego Marcina na Rynku Kościuszki, następnie do rodzin zastępczych, mniej i bardziej czułych na los dziecka.

Natomiast Iwan Ż. został sierotą na Białorusi, po wrześniu 1939 roku znalazł się we wsi Małe Folwarki koło Zabłudowa, znalazł tu przybraną mamę, z Iwana zmienił się w Jana.

U ojców salezjanów

Marian i Jan opowiedzieli mi dawno już temu, jak szczęśliwym trafem zakończyli poniewierkę docierając do ojców salezjanów w Supraślu. Duchowni przygarnęli około stu sierot mających za sobą przeżycia wojenne. Nie pytali o wyznanie i narodowość, chcieli dać im namiastkę domu.

Dyrektorem zakładu był ks. Wacław Dorabiała, jego zastępcą ks. Juliusz Zawadzki, a wspomagali ich: wychowawca (później też ksiądz) Mikołaj Płoski, braciszek ogrodnik Biziuk, higienista i wychowawca Leon Kunat. Do sprzątania, prania i szycia przychodziły panie z miasteczka, pomocą służył również Stanisław Piotrowski, po wojnie profesor Wyższego Seminarium Duchownego w Białymstoku, infułat. Niemcy tolerowali zakład opiekuńczy, ale to ks. Juliusz wziął na siebie ciężar zapewnienia wyżywienia, opału, ubranek, butów.

Starsi chłopcy uprawiali ogród, a gospodarze z Supraśla i okolic pomagali w sianokosach, by zapewnić paszę dla krów i koni (były również kury). Dwa konie zaprzęgano do wozu i ks. Zawadzki z wybranymi chłopcami ruszał w drogę od wsi do wsi, by zbierać żywność. Docierali aż pod Michałowo, Korycin, Sokółkę. Podarowane zboże odwozili do młyna, a mąkę do Białegostoku, gdzie państwo Puciłowscy wypiekali chleb dla sierot. Nie przelewało się, ale i nie głodowano, bo można było jeszcze połasować w domach supraślan.

Księża dbali i o strawę duchową oraz naukę, w tajemnicy przed Niemcami przerabiano kurs szkoły powszechnej.

W podzięce za wsparcie chłopcy zapraszali mieszkańców na przedstawienia teatralne, które cieszyły się wielką popularnością. Odbywano także niedzielne wycieczki, młodzi zżyli się ze sobą.

Jak na warunki wojenne to był wręcz raj. Nikt z sierot nie zmarł, niestety dorastający młodzieńcy byli wywożeni na roboty do Prus Wschodnich. Ci starsi pewnie miewali chwile zadumy, dopadało ich pytanie, co będzie dalej.

Pozostało jeszcze 48% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.

    już od
    3,69
    /dzień
Prof. Adam Czesław Dobroński

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.