Smecz towarzyski. Wszyscy jesteśmy czarnobiali

Czytaj dalej
Fot. Konrad Kozłowski
Przemysław Franczak

Smecz towarzyski. Wszyscy jesteśmy czarnobiali

Przemysław Franczak

"U nas zjawisko wykluczeń i uprzedzeń przecież nie występuje. Czyżby? To teraz zaczną się schody".

W kwietniu 1968 roku, dzień po zabójstwie Martina Luthera Kinga, w amerykańskim miasteczku Riceville w stanie Iowa młoda nauczycielka Jane Elliot postanowiła zmienić program zajęć trzeciej klasy. Podzieliła dzieci – wywodzące się z białej klasy średniej – na dwie grupy: niebiesko i brązowookich. Pierwszego dnia niebieskoocy stanowili część uprzywilejowaną, mądrzejszą, lepszą, a brązowoocy musieli ubrać szmaciane kołnierze symbolizujące ich niższy status. Dzień później role się odwróciły. Nie zmienił się za to psychologiczny schemat – ćwiczenie ilustrowało jak działają mechanizmy uprzedzeń i wykluczenia, jak rodzi się rasizm, klasizm, etc., nie tylko przecież w amerykańskim społeczeństwie. I – co kluczowe – uczyło 9-latków innego spojrzenia.

Inspirująca historia, prawda?

O eksperymencie Elliot zrobiło się głośno najpierw w Riceville, a potem w całych Stanach. Nie było pochwał, były szykany, ataki na rodzinę i sąsiedzki ostracyzm. Z tego samego powodu, którym zawsze karmią się uprzedzenia: ze strachu i z niewiedzy. „Tfu, wielbicielka czarnych”. Gdyby to był film fabularny zaciskałbyś na nim z bezsilności pięści jak podczas seansu „Zniewolonego”.

Czułbyś gniew i oburzenie, prawda?

Elliot, która z czasem stała się walczącą z rasizmem aktywistką, swój eksperyment powtórzyła jeszcze wielokrotnie. Również z dorosłymi, warto zresztą obejrzeć dokument „Niebieskoocy” z 1996 roku. Zwłaszcza teraz, bo umożliwi trochę szersze spojrzenie na wydarzenia w USA i temperaturę protestów. Od pamiętnej lekcji minęło pół wieku, ale mechanizmy pozostały te same. Problem rasizmu nie wygasł, nie zniknął, wręcz znów narasta. Nie tylko w USA.

Elliot bohaterka, ale w Polsce to nie problem, prawda?

U nas zjawisko wykluczeń i uprzedzeń przecież nie występuje. Czyżby? To teraz zaczną się schody. Ćwiczenie Elliot można z powodzeniem nazwać warsztatem równościowym, nawiasem mówiąc dla wielu kolejnych stał się inspiracją lub wręcz punktem wyjścia. O, i to jest ten moment, gdy niektórzy z was zaczynają być czujni, bo w wielu to określenie budzi lęk i niepewność. A pozytywne przecież. Równościowy. Wystarczy, że w szkole pojawi się propozycja zorganizowania takiego warsztatu – a może dotyczyć on np. praw kobiet – zaczynają się protesty. Krucjatę rozpoczyna Ordo Iuris, w wejściu krzyżem leżą członkowie kółek różańcowych, a czasem członkowie rady rodziców. Dyrektor nie może wystawić nawet dłoni poza ramy programu, a nie daj Boże zaprosi nieakceptowanego przez kurię i kuratora (znamy przypadek, gdy jedno trudno odróżnić od drugiego) gościa, bo od razu znajduje się na cenzurowanym.

Z grubsza się zgadza się, prawda?

Zróbmy więc małe ćwiczenie. Gdyby nauczycielka waszego dziecka postanowiła przeprowadzić bliźniaczy do Elliot eksperyment, którego tematem byłby stosunek do odmienności. Do imigrantów, Romów, czarnoskórych, ludzi różnych wyznań, LGBT, generalnie – szeroko rozumianych „innych”. Gratulowalibyście jej odwagi, empatii i zdolności pedagogicznych, wzruszylibyście ramionami, czy może podpisalibyście się pod skargą do dyrekcji lub kuratorium?

Po której stronie tej historii chcielibyście się znaleźć?

Przemysław Franczak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.