Strażniczka miejska i bezdomny są dla siebie prawie jak rodzina

Czytaj dalej
Fot. Adrian Wykrota
Błażej Dąbkowski

Strażniczka miejska i bezdomny są dla siebie prawie jak rodzina

Błażej Dąbkowski

Strażniczka miejska Marlena Olejniczak zaprzyjaźniła się z bezdomnym mężczyzną, mieszkającym od wielu lat w namiocie. Kupiła mu buty, ubranie, w końcu zabrała do własnego mieszkania i postarała się o pracę dla niego.

W altanach, namiotach, opuszczonych pomieszczeniach gospodarczych, piwnicach, szałasach - wszędzie tam, gdzie mogą w Poznaniu przebywać bezdomni przed nadejściem zimy pojawiają się strażnicy miejscy, policja i pracownicy MOPR. Scenariusz takich odwiedzin zawsze wygląda podobnie: funkcjonariusze przekonują do spędzenia mroźnych nocy w schroniskach i noclegowniach. Zainteresowani najczęściej odmawiają. I tak co roku, listopad za listopadem, grudzień za grudniem. Dla większości to rutyna, ale dla Marleny Olejniczak, strażniczki miejskiej z referatu Jeżyce od siedmiu lat pracującej z bezdomnymi coś więcej.

- Nie wiem, co pani Marlenka we mnie zobaczyła. Od początku naszej znajomości mówiła, że jestem inny - opowiada 68-letni Stanisław, od 1981 r. do początku listopada 201 5 r. bezdomny.

- Nigdy nie widziałam go pijanego, był czysty, uprzejmy, nie pasował w ogóle do standardowego wizerunku bezdomnego. Po prostu, normalny facet, choć nieśmiały i zamknięty w sobie - przyznaje strażniczka miejska.

Był stan wojenny, Stanisław pracujący w delegacjach na budowach w całej Polsce, wraca do domu, do rodzinnej Gdyni. Ale w mieszkaniu nie ma już miejsca dla niego, zajął je inny mężczyzna. Lokal nie należy do niego, zostaje z niczym, mocno przeżywa rozwód żyjąc na ulicy. O przeszłości niechętnie rozmawia, czasem zastanawia się tylko, co robią jego dwie córki. Jedna podobno żyje w Szwecji, ale ojca raczej wykreśliły z pamięci. - Co ja miałbym im dać? Mam tylko nadzieję, że im się powodzi - macha ręką z rezygnacją. W trakcie i po rozprawie sądowej pan Stanisław coraz częściej zagląda do kieliszka, aż w końcu los rzuca go do Poznania.

Jest 1990 r. Nie ma gdzie mieszkać, ale za to znajduje pracę jako palacz w wojskowych blokach na Górczynie. Czasem śpi w kotłowni, gdzie ma telewizor i radio, a gdy robi się ciepło, noce spędza pod chmurką. Piece węglowe w końcu zastępują kotły gazowe, kurs na palacza zdaje się na nic, a pan Stanisław ostatecznie traci pracę. Zostaje mu szałas, a właściwie mały namiot w lesie w pobliżu Jeziora Kierskiego. Nie sposób w nim nawet swobodnie usiąść, bo na głowę opada materiał dodatkowo nakryty, w razie deszczu, folią. Pod swoim „domem” mężczyzna wykopuje palenisko, nie chce zaprószyć ognia, więc jest głębokie prawie na metr. Wieczorami gotuje zupy, parzy herbatę. Już nie pije - otrzeźwił go udar, który przeszedł 12 lat temu.

- Nigdy się nie nudziłem. Latem spędzałem czas nad jeziorem, wychodziłem na miasto, najczęściej na Winogrady i Piątkowo, pozbierać puszki. Potem był obiad w barze mlecznym na Jeżycach. Unikałem innych bezdomnych, ze strachem patrzyłem na tych, których wykańczał denaturat - wspomina. Kiedy zbliżała się zima, brał wszystkie ubrania, prał je w jeziorze i chował do reklamówek.

Był rok 2010 r. wtedy Marlena Olejniczak zobaczyła go pierwszy raz. Mijały kolejne zimy, jak ta z najbardziej mroźną nocą, którą bezdomny dobrze zapamiętał.

- Siedziałem w namiocie przy -29 stopniach, dookoła mnie wszędzie były sople - opowiada Stanisław. - To był najgorszy okres, bo zimą zmarł też mój znajomy, mieszkający w tym samym lesie. Trzy lata temu dowiedział się o raku żołądka, wyjechał na operację do Bydgoszczy. Nie powiedział mi o swoich problemach, tylko w środku nocy zapukał do mojego szałasu, wijąc się z bólu i prosząc o wezwanie pogotowia. Zmarł dwa dni później - dodaje.

„Obcy” w domu

To była jedna z ostatnich zim w lesie. Strażniczka była już wtedy pewna, że powinna zacząć działać.

- Zaproponowałam mu, by święta Bożego Narodzenia spędził ze mną, moim mężem i córką, choć odmówił, nie dałam za wygraną - opowiada Marlena Olejniczak.

Wzięła go na zakupy do supermarketu, bo potrzebował nowych, ciepłych butów.

- Kiedy pomagałam mu je przymierzać, podeszła do nas ekspedientka i zapytała, czy może jakoś doradzić mojemu tacie. Wtedy zrozumiałam, że jesteśmy prawie jak rodzina - mówi. Od tego momentu koczowisko znajdujące się w pobliżu jeziora odwiedzała już niemal tylko prywatnie. Wpadała z mężem, by wręczyć mu piękny, duży ręcznik plażowy, z córką, by podrzucić coś na ząb, a w końcu z telefonem komórkowym, bo się martwiła o jego zdrowie.

- Wychowywałam się na wsi, gdzie był otwarty dom. Później mieszkałam w internacie, zawsze byłam otwarta na innych, dlatego na przełomie września i października zdecydowałam, że zaproszę pana Stasia do swojego domu - opowiada.

68-latek do nowego mieszkania Olejniczaków w Pobiedziskach przyjechał, gdy mąż pani Marleny wyjechał do pracy do Szwecji.

- Ale nawet to nie przeszkodziło, by rozmawiali ze sobą za pośrednictwem Skype’a. Mąż pytał go, czy dobre obiady mu gotuję - śmieje się strażniczka.

Dbał o yorki i żółwia

Pan Stanisław nie przypuszczał, że była to zaplanowana aklimatyzacja. Dostał pokój córki pani Marleny i już od samego początku bardzo się przejął nową sytuacją, wstając z samego rana i dbając o to, by 15-latka nie spóźniła się do szkoły. Miał też swoje obowiązki - wychodził na spacer z trzema yorkami i doglądał żółwia stepowego Olejniczaków. Strażnicy z referatu Jeżyce pytali wtedy koleżankę, czy nie obawia się „obcego” w swoim domu.

- Ale co miał mi zrobić? Ukraść stół, lampę, telewizor? Zaufałam mu i się nie zawiodłam - stwierdza. W tym czasie strażniczka poprosiła swojego znajomego pracującego w dużej hurtowni w Komornikach o pomoc w znalezieniu pracy Stanisławowi. Okazało się, że jej właściciel kilka lat temu pochylił się nad losem innego bezdomnego i dał mu zatrudnienie. Zaprosił panią Marlenę i jej przyjaciela na rozmowę.

- Wtedy pan Stasiu dwukrotnie zasłabł i trafił do szpitala. Nie mógł sobie tego wybaczyć, zadręczał się i w końcu stwierdził, że nie powinnam mu dłużej pomagać. Przekonałam go. Kiedy przed rozmową z właścicielem pojechałam po niego do lasu, wyglądał jak z igły zdjęty. Bardzo mu zależało na tej pracy - wyjaśnia kobieta.

Jeszcze tego samego dnia mężczyzna usłyszał, że będzie miał nie tylko zajęcie, ale także dach nad głową, bowiem przedsiębiorca zaproponował mu pokój w swoim hotelu robotniczym.

Skromne, wręcz ascetyczne wnętrze pasuje do Stanisława. Idealnie pościelone łóżko to dowód na jego pedantyczną naturę.

- Tak mnie wychowano w rodzinnym domu. Porządek musi być! Jestem równie staranny, kiedy sprzątam magazyny - zapewnia.

Do namiotu nie chce już wracać, no chyba, że po swoje najlepsze koszule i spodnie, które zostały, przypominając o poprzednim życiu. Niedługo kończy mu się miesięczna umowa z pracodawcą, ale Stanisław liczy, że zostanie przedłużona, bo jak sam twierdzi „szef jest bardzo w porządku”. Teraz marzy mu się tylko własny kąt, choćby najmniejsze mieszkanie socjalne, skoro zaczął wychodzić na prostą i nie zamierzać już wracać do bezdomności.

- Pani Marlenka może wszystkim poświadczyć, że jestem porządnym człowiekiem i dobrze dbałbym o nie - zapewnia.

Marlena Olejniczak jeszcze nie zdradziła tego swojemu przyjacielowi, ale i w tym roku zamierza zaprosić go na wigilię.

Witaminy dla Stasia

- Myśleliśmy już z mężem o prezencie. Pan Stanisław jest słaby i chorowity, więc kupimy mu wielką butlę z witaminami dla seniorów - cieszy się strażniczka.

Chciałby Pan spędzić Boże Narodzenie z panią Marleną? - pytam, siedząc obok starszego mężczyzny na łóżku.

- Fajnie było w Pobiedziskach, ale przecież nie wypada mi o to pytać. Ona zrobiła już dla mnie tyle dobrego co nikt w moim życiu, kupiła mi ubranie, przygarnęła do siebie, wszędzie woziła samochodem. I nadal nie wiem, czym sobie na to wszystko zasłużyłem.

Bezdomni w Polsce

Błażej Dąbkowski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.