Świąteczny koszyk Witaszczyka. Felieton Dziennika Łódzkiego

Czytaj dalej
Jerzy Witaszczyk

Świąteczny koszyk Witaszczyka. Felieton Dziennika Łódzkiego

Jerzy Witaszczyk

Przeczytaj świąteczny felieton Dziennika Łódzkiego

Wielki Post? Tylko z nazwy...

Z dawnego polskiego Wielkiego Postu została tylko nazwa, dziś w praktyce mamy mały post. Z okazji Wielkiego Postu, amatorzy słodyczy umartwiają się, odmawiając sobie czekolady czy pączka. Aby jeszcze bardziej się umartwić, podobno 50 proc. Polaków rezygnuje z innych przyjemności, np. rzadziej ogląda telewizję - wynika z sondażu CBOS. I ewentualnie w Wielki Piątek nie jedzą schabowego z kapustą. Jak było dawniej?

W czasach staropolskich post ścisły rozpoczynał się w Środę Popielcową. Jego ścisłość polegała na tym, że spożywano jeden posiłek dziennie. Oczywiście, bez mięsa i produktów zwierzęcych. Była dopuszczana ryba. Grzechem było napić się mleka, zjeść ser, jajo. Ścisły post w Polsce zadziwiał przybyszów z zagranicy, nawet duchowni katoliccy z Zachodu przecierali oczy ze zdumienia. Przyjezdni protestanci cierpieli katusze, ale ze strachu też pościli lub udawali, że poszczą, by nie narażać się na baty.

Kiedy kończył się ścisły post? Tak, jak jeszcze w całkiem niedawnych czasach: w niedzielę wielkanocną. Po powrocie z rezurekcji siadano do obfitego śniadania, często suto zakrapianego węgrzynem, polskim miodem lub gorzałką przepędzoną i doprawioną w alembiku. Bywało jak za króla Sasa: jedz, pij i popuszczaj pasa.

Rezurekcja, czyli radujmy się!

Na niedzielną mszę rezurekcyjną Polacy czekali z niecierpliwością, nie tylko po to, by wreszcie najeść się do syta. Przygotowywali się do niej nie tylko najdostojniejsi obywatele parafii, którzy podczas procesji nieśli nad księdzem baldachim, ale także inni i to nie tylko dlatego, że rezurekcja obwieszczała światu: Chrystus zmartwychwstał! W czasach powojennych w dni Wielkiego Postu trwały przygotowania do wielkiej kanonady. Załatwiano materiały wybuchowe, bo petard w sklepach nie było. Rezurekcyjna elita zdobywała kalichlorek, zwany kaniflorkiem. Młodsi wynajdywali blaszane puszki z deklem, zdobywali po znajomości karbid. Najmłodsi zaopatrywali się w klucze i gwoździe z obciętym czubkiem. Kiedy w niedzielę o 6 rano rezurekcyjna procesja wychodziła z kościoła, witała ją kanonada. Najgłośniejsze były wybuchy węzełków z kalichlorkiem, na które rzucano kamienie brukowe. Wtórowały im głuche wystrzały puszek i cichsze, jak pistoletowe, gęste wystrzały z kluczy, gdzie materiałem wybuchowym była siarka odzyskana z łepków od zapałek.

Dyngus, czyli wielkie polewanie

To podobno polski zwyczaj. Jak w XVIII wieku pisał ksiądz Benedykt Chmielowski, autor pierwszej polskiej encyklopedii zatytułowanej „Nowe Ateny albo Akademia Wszelkiey Scyencyi Pełna”, zwyczaj polewania wodą pochodzi z czasów królowej Wandy. Po tym jak rzuciła się w nurty Wisły, bo nie chciała Niemca, damy jej fraucymeru z żałości po swej pani raz do roku polewały się wodą. Jak naprawdę było z Wandą i jej fraucymerem raczej się nie dowiemy. Nie wiadomo też, dlaczego słowa śmigus i dyngus zapożyczyliśmy z języka niemieckiego. Jest natomiast pewne, że wiosenne polewanie wodą było zwyczajem słowiańskim, przeniesionym z czasów przedchrześcijańskich. Kiedyś polewała się głównie młodzież. Dziś w wielu miejscowościach w drugi dzień Wielkanocy bez płaszcza przeciwdeszczowego lepiej nie z domu nie wychodzić; tak nam ewoluował starosłowiański zwyczaj.

Jerzy Witaszczyk

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.