Krzysztof Szubzda

Święty, który zszedł na psy

Święty, który zszedł na psy Fot. sxc.hu
Krzysztof Szubzda

Dziennikarz musi być zawsze jeden dzień do przodu. Pisząc w poniedziałek to, co ukaże się we wtorek, musi mówić o poniedziałku - wczoraj, o wtorku - dziś, natomiast o czwartku - pojutrze.

Na przykład dziś jest u mnie wtorek, ale kiedy będziecie to czytać, moje dziś zamieni się w wasze przedprzedwczoraj, słowem wszyscy Krzysztofowie, Jakubowie, a nawet świętujące jutro czyli przedwczoraj Anny zdążą już dawno wytrzeźwieć. No i bardzo dobrze, bo z tym, co Wam teraz powiem musicie zderzyć się na trzeźwo. Otóż, św. Krzysztof najprawdopodobniej nigdy nie istniał. I jest to oficjalne! W 1969 roku Kościół postanowił zrobić porządek ze świętymi, bo wielu z nich było tak niezwykłych, że aż nieprawdopodobnych. Na przykład wspominany dziś (według mego czasu) św. Krzysztof był ponoć człowiekiem o głowie psa - tak zwanym kynokefalem. Wyglądał ponoć jak egipski Anubis. Z tym, że Anubis miał chyba pysk szakala, więc lepszym porównaniem będzie egipski bóg Hapi, który wbrew nazwie nie był bogiem szczęścia, ale bogiem chroniącym płuca zmarłego. Dość dziwna i mało przydatna specjalizacja, a do tego jeszcze ta psia gęba, no ale może lepiej nie bluźnić, żeby nie dostać pośmiertnej gruźlicy.

W koptyjskiej pobożności ludowej też zachowali się dwaj uroczy psiogłowcy w dostojnych płaszczach. Nazywali się Ahrakas i Oghani. Koptowie żyją głównie w Egipcie. Czyżby więc jakieś reminiscencje egipskiego boga Hapi? Ahrakas i Oghani nie od razu byli tacy święci. Najpierw zjedli dziadka św. Merkuriusza, dopiero potem zostali okiełznani, udomowieni i nawróceni przez wnuka.

Jak więc widać, problem pieskich ludzi był poważny w tamtych czasach. Nawet św. Augustyn wypowiadał się w „Państwie bożym”, że psiogłowcy, cyklopi, hemafrodyci oraz ludzie z zamienionymi stopami niekoniecznie muszą być potomkami Adama; miał w ogóle wątpliwości, czy na pewno istnieją.

W czasie Soboru Watykańskiego też pojawiły się wątpliwości, czy wszyscy psiogłowi święci na pewno istnieli. Zwłaszcza, że oprócz świętych z głową psa, bywały też czczone psy w całości. Jeszcze sto lat temu w maleńkiej wsi we francuskiej Owernii rozwijał się kult św. Guineforta. Święty wyżeł, pomyłkowo zdekapitowany przez swego pana, stał się opiekunem dzieci. Pan, widząc umazany krwią pysk, myślał, że Guinefort skrzywdził dziecko, a ten skrzywdził węża, który chciał skrzywdzić dziecko. Zgodnie z tradycją, przy kopczyku pod studnią, gdzie pan zakopał bohaterskie wyżlisko, rodzice chorych dzieci wieszali pieluchy, śpioszki, albo nawet przywozili dzieci, rozbierali je do naga i dziewięciokrotnie przekazywali je przez konary gruszy lokalnej szeptusze.

Sami widzicie, że posoborowa miotła miała sporo podejrzanych świętych do wymiecenia. Kult wyżła zaginął, psiogłowcy, którzy pożarli dziadka św. Merkuriusza - też, kynekofal o głowie lwa, który napadł Andrzeja i Bartłomieja też odszedł w zapomnienie, a św. Krzysztof, mimo zesłania na liturgiczną banicję, trzyma się u nas mocno. W kategorii „dewocjonalia samochodowe” jest prawdopodobnie świętym numer jeden. A że samochodów przebywa, to i kult wzrasta. Pewien ksiądz upominał raz na kazaniu, że św. Krzysztof patronuje kierowcom, ale tylko do 120 km/h. Nie ma co się dziwić, bo oprócz kierowców, Krzysztof ma sporo innej roboty patronalnej na głowie: zajmuje się podróżnymi, flisakami, powodziami, epileptykami, poza tym ma moc uśmierzania błyskawic i bólu zębów. Opiekuje się również Maklenburgią, Brunszwikiem, Baden-Baden, Wilnem i Hawaną. Spore odległości, ale kto jak kto, patron kierowców musi dać radę.

Imię „Krzysztof” jest bardzo popularne w Skandynawii, a szczególnie w Danii. Nosiło je trzech duńskich królów (pierwszy zatruł się winem mszalnym, drugi zyskał tytuł najgorszego króla duńskiego, a trzeci zmarł bezpotomnie). Najpopularniejszy duński muzyk też jest znany jako Krzysztof. Nazwiska nie używa. Poza tym Krzysztof to antypapież, który wdarł się na tron zlecając morderstwo swego poprzednika, a zakończył swój urząd zaduszony na zlecenie swego następcy. Krzysztof (a raczej Christopher) to również amerykańskie miasteczko, w którym urodził się John Malkovich, Krzysztof (a dokładnie Krzyś) to słynny opiekun Kubusia Puchatka, Krzysztof (a dokładnie Cristoforo) to odkrywca Indii, które okazały się Ameryką, idol dziewcząt z lat osiemdziesiątych, który śpiewał o „Zakazanym owocu”, najsłynniejszy kandydat na prezydenta z Białegostoku, reżyser wchodzącej właśnie do kin „Dunkierki” oraz piszący te słowa…

Reasumując, nie było świętych, ale jest sporo świetnych Krzysztofów. W odróżnieniu od hord Germanów nawet nie będą musieli czekać, aż zamarznie Ren.

Krzysztof Szubzda

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.