Szymborscy od ponad 100 lat robią zdjęcia
Wśród najstarszych zdjęć na wystawie Wojskowi w fotograficznym atelier w Muzeum Wojska, są fotografie wykonane w studiu Józefa Szymborskiego ponad 100 lat temu. Historii tego najstarszego w Białymstoku zakładu fotograficznego będzie poświęcone spotkanie 16 lutego w Muzeum, a my już teraz spotkaliśmy się z Tadeuszem Szymborskim, który z żoną Krystyną oraz z synem i córką kontynuuje ponad stuletnie tradycje fotograficzne.
Kiedy to się zaczęło? Tak dokładnie, to wiedział Józef, czyli mój dziadek - uśmiecha się Tadeusz Szymborski, właściciel zakładu fotograficznego przy ulicy Lipowej 27. Z wyliczeń ojca wynika, że był to 1898 rok, może trochę wcześniej, kiedy Józef jako młody chłopak założył kino obwoźne, a wkrótce potem poświęcił się fotografii. To co robił jego ojciec Feliks, a mój pradziadek, nie bardzo mu odpowiadało. Bowiem Feliks Szymborski był kamienicznikiem, wynajmował mieszkania. Ale nie przewidział jednego, że lokatorzy nie będą płacić. Zaległości rosły, sprawy ciągnęły się latami. Feliks nie wychodził z sądów, sam popadł w długi, bo nie miał z czego spłacać kredytu, w końcu bank zlicytował kamienicę. Ale pieniędzy na tyle jeszcze zostało, że kupił działkę na Lipowej. Była ona pokaźna, jak określa pan Tadeusz, ciągnęła się aż pod CPN i Cepelię.
Józef miał fantazję. Jako pierwszy w Białymstoku posiadał samochód. Auto wzbudzało podziw, chociaż gdy wsiadło więcej osób, trzeba je było pchać, ale dziadek szyku zadawał - opowiada pan Tadeusz. - Oczywiście miał też motocykl i rower, co też nie było powszechne na początku XX w. Za zarobione pieniądze i przy pomocy ojca wyszykował zakład fotograficzny przy ul. Pięknej. Interes okazał się intratny, bo też i Józef bardzo się przykładał do tego fachu. Białostoczanie chętnie zachodzili do atelier, by się zdjąć na pamiątkę, jak wtedy mówiono. Przy Pięknej zrobiło się wkrótce za ciasno, właściciel zakładu otworzył większy, teraz już przy Lipowej 27. I tu już mógł się realizować w pełni. Zręczny, pomysłowy, taki Adam Słodowy tamtych czasów, wiele rzeczy robił sam - mówi o dziadku pan Tadeusz. - Urządził piękne atelier z balustradkami i z różnymi rekwizytami, które nadawały wnętrzu klimat i stanowiły wspaniałe tło. Scenografia była niczym z filmu. Dziennikarka Anna Zarembina, związana z rodziną Szymborskich (jej mąż Zdzisław, wieloletni fotoreporter Gazety Współczesnej to brat mamy pana Tadeusza) tak opisywała przed laty zakład: „Dla dzieci było miejsce pełne cudów, był koń na biegunach, szabelka, można było nałożyć kapelusz góralski, wywinąć ciupagą, przytulić puszystego misia, można było chwycić bukiet sztucznych kwiatów przyklęknąć na rzeźbionym klęczniku. Maleństwa fotografowano na futrzanych dywanikach, na fotelach obitych kwiecistą tkaniną. Były i zdjęcia dla żartu, żeby kogoś rozśmieszyć, bo przecież nikt nie mógł uwierzyć, że ci młodzieńcy przy sterach samolotu to naprawdę lotnicy w swoich RDW-6. Były takie tła, które nastrajały romantycznie: stare zamki z wieżyczkami, łabędzie, leśne ruczaje lub wielkie serca wycięte z tektury z prośbą-groźbą: bądź mi wierna. A na tle tej całej scenografii - rozbawione twarze młodzieży. Można było też zrobić zdjęcie w mundurze wojskowym choćby nawet w generalskim, ale najchętniej fotografowano się w marynarskiej bluzie”.
Dawne atelier przy Lipowej 27 miało szklany dach, ale nie posiadało okien, więc dla regulacji światła dziennego przesuwano firanki - dodaje pan Tadeusz. - A zdjęcia robiono w ten sposób, że klient nie mógł się poruszyć w czasie naświetlania zdjęcia, prawie wstrzymywał oddech. Fotograf nakrywał głowę ciemną płachtą, nastawiał ostrość w aparacie, wołał: Uwaga! raz, dwa, trzy, gotowe. Klisze były szklane. Żeby wywołać jedno zdjęcie, Józef Szymborski musiał siedzieć parę godzin. W końcu sam doszedł do tego, dlaczego zdjęcia wychodzą prześwietlone. Podczas jednej z sesji z dzieckiem udało mu się złapać moment, kiedy maluch wytrzymał chwilę bez ruchu, a kiedy się poruszył, założył na obiektyw kapturek. Powtórzyć ujęcia już się nie udało, więc rad nie rad musiał wywołać kliszę. Zdjęcie wyszło doskonałe. Wtedy zrozumiał, gdzie popełnia błąd - zbyt długo naświetla zdjęcia. Zaczął skracać czas naświetlania i zdjęcia wychodziły coraz lepsze.
Zakład Szymborskiego cieszył się dobrą renomą. właściciel przykładał wielką wagę do jakości zdjęć. Chociaż praca była uciążliwa, w ciemni, w oparach chemikaliów i ciągłym stresie, bo zdjęcia mogły nie wyjść, tak jak wszyscy sobie życzyli. A były to usługi terminowe.