Tadeusz Truskolaski, prezydent Białegostoku: Zawsze byłem blisko mieszkańców
Rozmowa z Tadeuszem Truskolaskim, który po raz piąty został wybrany prezydentem Białegostoku.
Andrzej Kłopotowski: Powiedział pan niedawno, że to będzie kadencja bliżej ludzi. Chciałbym do tego wrócić. Czy Tadeusz Truskolaski przez cztery poprzednie kadencje był więc nieco odklejony od białostoczan?
Tadeusz Truskolaski, prezydent Białegostoku: To, że zawsze byłem blisko mieszkańców, pokazują ostatnie wybory. Fakt, że po raz piąty – i to w pierwszej turze – białostoczanie mi zaufali i wybrali na prezydenta Białegostoku, jest motywacją do powiedzenia im „dziękuję”. Tym razem robię to zapraszając mieszkańców na spotkania, podczas których wspólnie tworzymy mapę potrzeb naszego miasta. Ostatnia kadencja była trudna, malały nam dochody. Udział inwestycji w budżecie spadł z 28 do 8 procent i ciężko było realizować przedsięwzięcia najbardziej potrzebne. A to oznaczało, że wielu inwestycji nie mogliśmy wykonać. Trzeba też pamiętać, że przeszliśmy pandemię i wszelkie kontakty były ograniczone. Dlatego teraz zaczynam spotkania z ludźmi. Nie zabiegam o kolejną kadencję, bo takiej już nie będzie. Chcę jednak działać i pokazać, że można pracować na pełnych obrotach nie tylko wtedy, kiedy chce się osiągnąć coś w sensie politycznym, ale przede wszystkim po to, by zaspokajać potrzeby mieszkańców.
To będzie największa różnica między kadencją piątą, a czterema poprzednimi? Nie będzie pan już nic musiał? Teraz pan chce?
- Prawda jest taka, że w pierwszych kadencjach pewne decyzje podejmowałem wbrew interesom niektórych osób czy nawet grup. Kiedy wprowadza się zmiany, to często narusza się coś, co jest skamieniałe i skostniałe. To może budzić sprzeciw.
Co to np. było?
- Prawie wszystko. Począwszy od przebudowy Rynku Kościuszki, poprzez likwidację rynku na Jurowieckiej, budowę spalarni, dróg, wewnętrznej obwodnicy miasta i zupełnie nowych ulic – jak Trasa Niepodległości. Wydaje mi się, że teraz nie będzie takich problemów. Choć jest jeden trudny projekt, który budzi ogromne emocje.
Lotnisko.
Tak, to trudne zadanie. Ale ja zawsze na pierwszym miejscu stawiam dobro publiczne i to ono ma przeważać nad niektórymi opiniami. Nie będzie referendum w sprawie lotniska, ale zamierzamy przeprowadzić badania i sprawdzić, czy mieszkańcy chcą tej inwestycji.
Odniosłem wrażenie, że do tych wyborów szedł pan z marszu. Właściwie nie musiał pan nawet mieć mocno sprecyzowanego programu wyborczego. Wszystko, co się pojawiało, było następstwem dotychczasowych kadencji. Na zasadzie, że mieszkańcy znają Truskolaskiego, wiedzą więc, czego się po nim spodziewać.
- To prawda. To, co działo się w kampanii wyborczej, wynikało wprost z 18 lat przepracowanych na rzecz naszego miasta. Przez ten czas dałem się poznać mieszkańcom. Wiedzą, jaki jestem, że nie obiecuję gruszek na wierzbie. A to, że nie wszystko się udaje – bo w ostatniej kadencji tak się zdarzało – wynikało z tego, że byłem jak Ślimak na placówce. Jak ktoś na samotnej wyspie, otoczony złymi mocami. Proszę zauważyć, jaki był stosunek Urzędu Marszałkowskiego do prezydenta? Przez minione lata nie było mowy o współpracy, chociaż próbowaliśmy ją nawiązywać. Co zrobiliśmy razem z Urzędem Marszałkowskim? Jestem uczciwy w moich ocenach. Po prawie roku oczekiwania marszałek Kosicki przyczynił się do odblokowania dodatkowych środków na węzeł Porosły. Były to pieniądze, które czekały. Gdy rządziła Platforma Obywatelska, takie dotacje dostawaliśmy z marszu. Tu potrzeba było około roku! Wreszcie przyjechał wiceminister z tabliczką, z czekiem. A przecież te pieniądze nie mogły być wydane na nic innego…
Pamiętam, że podpisując umowę z marszałkiem Kosickim i spółką Polskie Porty Lotnicze o współpracy na temat Krywlan powiedział pan: Dobrze, że ta umowa jest podpisana, bo jak zmieni się władza, będzie można od marszałka egzekwować te zapisy. Zamierza pan je od nowego marszałka egzekwować?
-To nie była umowa, a list intencyjny. Jestem przekonany, że w sprawie Krywlan będziemy mówić jednym głosem, chociaż marszałek ma trudniej niż prezydent, ponieważ zarząd województwa jest ciałem kolegialnym. Musi brać pod uwagę całe województwo i na pewno tak się stanie. Jednak nowy zarząd nie będzie dyskryminował Białegostoku. Chcemy być traktowani na równi z innymi. Lekko licząc, z lotniska mogłoby korzystać około 500 tys. osób z całego województwa. Wymyśliłem na nasze lotnisko akronim WWW. To oznacza Warszawa, Wrocław, Wiedeń, ale proszę nie przywiązywać się do tych nazw. Chodzi o dwie destynacje krajowe i jedną europejską.
Jaki sens mają – przy porządnej drodze S8 i linii kolejowej – loty do Warszawy?
- Pytanie jest zasadne, ale nie do końca. Mamy przykład miasta położonego dokładnie tak, jak Białystok względem Warszawy. To Tampere i Helsinki. Do Tampere jest świetna kolej, ale można tam też dolecieć. Połączenia z Białegostoku będą dobre dla tych, którzy chcą lecieć tranzytem. LOT był zainteresowany takim rozwiązaniem. Jeżeli ktoś leci do Warszawy na zakupy czy załatwić sprawy, rzeczywiście lepiej wybrać samochód lub pociąg.
Kiedy wylecimy z Krywlan?
- Powołam się na eksperta byłego marszałka, pana Fiszera. Powiedział, że już jesienią przyszłego roku. To bardzo optymistyczne, ja bym tak nie obiecał.
Ze względu na przeszkody lotnicze?
-Mamy trzy ścieżki do ich usunięcia. Pierwsza – to decyzja administracyjna, która może być zaskarżona i uchylona. Druga – to współpraca z Lasami Państwowymi i zmiana Planu Urządzania Lasu, i to byłoby najsensowniejsze. Trzecia ścieżka – wojskowa. To jednak najtrudniejsze rozwiązanie, bo opiera się o decyzje w NATO.
Drugi temat – aquapark.
-Będzie budowany przez spółkę Lech. Firma ta osiąga zyski, wypłaca dywidendy. I te właśnie środki chcemy przeznaczyć na aquapark. Na dodatek Lech ma swoje źródło ciepła, a jeśli inwestorem będzie spółka, można odliczyć VAT. Wtedy koszt budowy z 200 mln zł obniżyłby się o ok. 40 mln zł. To projekt na etapie wstępnym, ale 30 kwietnia, w ostatnim dniu poprzedniej kadencji, kupiliśmy ziemię od osób prywatnych na ten cel przeznaczoną.
A na koniec tej kadencji wejdziemy do aquaparku?
-Szacuję, że stanie się to w perspektywie czterech lat, czyli w roku 2028.
Wreszcie hala.
- Przygotowujemy się do powołania nowej spółki. W tej chwili kończymy aktualizację dokumentów i na dniach będziemy mieć pozwolenie na budowę. Od następnego roku przystąpimy do procedur związanych z wyłonieniem wykonawców i… do roboty! W przypadku hali możemy jednak potrzebować więcej czasu niż cztery lata.
Ma pan przydomki Tadeusz_Budowniczy czy Tadeusz Drogowiec…
-Drogowiec? To raczej mojemu byłemu zastępcy Adamowi Polińskiemu powinno się przypisać.
Dalej będzie pan iść w tym kierunku?
- Węzeł intermodalny był ostatnią wielką inwestycją drogową. Już nie mamy takich potrzeb. Zresztą nie będzie już pieniędzy unijnych na tego typu inwestycje. Teraz czas na drogi lokalne i zeroemisyjny transport publiczny. Może pomyślimy o zasilaniu wodorowym, farmach fotowoltaicznych, ale to przyszłość.
Nie żałuje pan tego, że pewnych planów drogowych nie udało się zgrać z Generalną Dyrekcją Dróg Krajowych i Autostrad? GDDKiA wchodzi teraz w obwodnicę Białegostoku. Pan w mieście zbudował namiastkę tej obwodnicy w postaci tras Generalskiej, Niepodległości i ulicy Ciołkowskiego. Czy takie dwie inwestycje są potrzebne?
-Samochodów ciągle przybywa. Na trasie już czasem tworzą się zatory komunikacyjne. Z utęsknieniem czekamy więc na wyprowadzenie tranzytu poza Białystok. Ale proszę zwrócić uwagę na to, ile czasu już korzystamy z wewnętrznej obwodnicy miasta, a ile jeszcze go upłynie, zanim GDDKiA zakończy swoją inwestycję…
Właśnie dlatego mówię o „rozjechaniu” się z drogami. Zgranie tematów pozwoliłoby choć część środków z dróg skonsumować w inny sposób.
-W praktyce miasto od dawna stałoby w korkach, a ja nie byłbym już prezydentem. Pewnie, że chciałoby się, żeby obwodnica zewnętrzna powstała wcześniej, ale tak się nie stało. W związku z tym nasza inwestycja była konieczna, żeby Białystok nie utknął w korkach.
Co jeszcze chce pan zrobić w tej kadencji?
-Do trzech dużych inwestycji, o których już powiedziałem, dodam budownictwo mieszkaniowe. Chcemy kontynuować program „Mieszkanie dla absolwenta”. Mamy pozwolenie na budowę 600 mieszkań przy ulicy Bema i Depowej. Dotychczasowe zbudowaliśmy przy 75-procentowym wsparciu z Banku Gospodarstwa Krajowego. To oznacza, że jeśli metr mieszkania kosztuje średnio 8 tys. zł, nam wyszedł za 2 tys. zł.
To sposób na zatrzymywanie młodych w Białymstoku?
-Największy exodus ma miejsce po maturze. Po studiach wyjeżdża już mniej osób. Jest to jakaś metoda, by zatrzymać młodych. Białystok jest dobrym miejscem do życia. Niestety, mieszkania wszędzie są bardzo drogie, ale o tym decyduje rynek. Jeśli ludzie kupują, ceny nie spadają. My stawiamy więc na budownictwo komunalne i Komunalne Towarzystwo Budownictwa Społecznego. Sprzedamy TBS-om działkę za 12 mln zł pod nowe budownictwo.
-Mówimy o terenach na Słonecznym Stoku?
-Tak.
W poprzedniej kampanii wyborczej podpierał się pan dwiema inwestycjami dającymi nowe miejsca pracy. Miały to być biurowce przy Bohaterów Monte Cassino i przy Kaczorowskiego. Życie brutalnie zweryfikowało te plany…
-To są prywatne inwestycje. Przy Kaczorowskiego już na pewno powstaną bloki. W drugiej lokalizacji – na razie nie wiadomo. W pierwszym przypadku działkę sprzedano lokalnemu deweloperowi. W drugim – chodzi o austriacką firmę Warimpex. Na pewno wojna w Ukrainie nie sprzyja podejmowaniu decyzji biznesowych. Jesteśmy traktowani jako miasto położone blisko działań wojennych. Ryzyko bardzo mocno wzrosło. Trudno się dziwić, że właściciel wstrzymuje się z inwestycją. Z jego punktu widzenia to słuszna decyzja.
Sytuacja na Białorusi i Ukrainie spowodowała, że pojawili się u nas uchodźcy zasilając potencjał miasta.
-No właśnie, podobno mamy 10-tysięczną diasporę białoruską. Tylko że tych osób nie widać w statystykach. Białystok nadal liczy 295 tys. mieszkańców. Przydałoby się nas policzyć. A nowi mieszkańcy z Białorusi są ludźmi przeważnie wykształconymi, którzy świetnie odnajdują się w mieście.
Jakie działania jeszcze możecie podjąć, by wspierać rynek pracy i zatrzymywać ludzi?
-Strefa Ekonomiczna nie jest w pełni zagospodarowana. Mamy jeszcze 60 proc. terenu do wykorzystania. To nadzieja na nowe miejsca pracy. Jednak sytuacja za naszą wschodnią granicą jest bardzo niekorzystna. Jeżeli weźmiemy pod uwagę inteligentne specjalizacje województwa podlaskiego, to opierają się one na dwóch filarach. Pierwszym są szeroko pojęte ekoinwestycje, w szczególności w przemysł rolno-spożywczy. Drugim – brama na wschód. Ta brama się jednak zatrzasnęła. Trudno więc oczekiwać, że nastąpi „boom”, skoro mamy niepewną sytuację za naszą granicą. Musimy zmienić myślenie, zweryfikować plany. Trzeba teraz stawiać na bezpieczeństwo.
Wróćmy do współpracy. Na czele zarządu województwa stanął ostatnio Łukasz Prokorym, pana bliski współpracownik z ostatniej kadencji, kiedy z ramienia Koalicji Obywatelskiej piastował funkcję przewodniczącego Rady Miasta. Linia samorząd miejski, samorząd województwa i rząd wyprostowała się.
-To dla mnie zupełnie nowa sytuacja.
Co dla miasta oznacza wybór na marszałka Łukasza Prokoryma i stworzenie większościowego zarządu z dwoma osobami, które przeszły ze złej na dobrą stronę mocy?
- Rozpocząłem naszą rozmowę od bardzo nieprzychylnego nastawienia byłego marszałka Kosickiego do mnie, a tym samym do Białegostoku. Mimo że jestem bezpartyjny, byłem traktowany jako filar Platformy Obywatelskiej.
Kiedyś sam pan powiedział, że PiS z samorządowca zrobił z pana polityka.
-Wydawało mi się, że powinienem być tylko samorządowcem. Wywodzę się z uczelni, podchodziłem do samorządu ideowo. PiS zmieniło to postrzeganie. Ale ja lubię płynąć pod prąd, więc to, że PiS mi dokuczało, dodawało mi paliwa. Urodzony w gminie Tykocin, parafia Kobylin, szkoła w Zawadach. Proszę zwrócić uwagę, jakie wyniki ma tam Platforma? Minimalne. A ja? Pod prąd. Tylko zdrowe ryby płyną pod prąd. Chore z prądem.
Na jaką współpracę z Łukaszem Prokorymem pan liczy?
-Na pasmo wielkich sukcesów (śmiech).
A przekładając ładne słowa na konkrety?
-Przede wszystkim liczę na traktowanie nas na równi z innymi samorządami. Jeśli złożymy dobre projekty, będą przechodziły. Nie będzie dochodziło do sytuacji, w których nie uzyskają akceptacji, ponieważ są z Białegostoku. Spodziewam się też lepszej współpracy w ramach Białostockiego Obszaru Funkcjonalnego. Były marszałek Kosicki ograniczał funkcję BOF. Wójtowie nastawieni przyjaźnie do opcji politycznej marszałka mówili nawet, że chcą opuścić BOF, bo im się nie opłaca! A w BOF mamy odpowiedzialność zbiorową.
Wróćmy jeszcze do roku 2006. Tadeusz Truskolaski ogłasza swój program wyborczy. Były tam bulwary nad rzeką Białą, nowa siedziba galerii Arsenał czy ogrody Branickich.
-Ogród udało się zrewitalizować częściowo. Teraz pracujemy w otulinie Ogrodu Branickich. Bulwary… Sądzę, że na to trzeba będzie poświęcić trzy-cztery kadencje moich następców. Być może jakiś odcinek uda nam się odnowić w czasie pięciu najbliższych lat. Czekamy jednak na przyszłe finansowanie. W 2025 roku do wszystkich samorządów ma trafić o 27 mld złotych więcej. I te pieniądze mają być podzielone w sprawiedliwy sposób – dla miast takich, jak my, ma to być 8 procent od dochodów. Właśnie po to spotykam się teraz z mieszkańcami, żeby zhierarchizować potrzeby.
Myśli pan o tym, kto usiądzie w pana fotelu za pięć lat?
-Czasem tak, tylko jest za wcześnie, żeby o tym mówić. Takie rzeczy ogłasza się na pół roku przed wyborami. Na pewno będę starał się kogoś promować. Czy mieszkańcy to zaaprobują? Nie wiadomo. Jak ważny jest każdy głos, pokazały wybory w Korycinie, gdzie zdecydował jeden.
Pojawiają się głosy, że Platforma Obywatelska nie dorobiła się następcy Tadeusza Truskolaskiego, był pan naturalnym, silnym liderem.
-No cóż, kiedy wiadomo, że już nie wystartuję, sytuacja się zmienia. Jest mi z tym lżej. Już teraz miałem opory przed startem. Przed poprzednimi czterema kadencjami żona mi mówiła: „Nie startuj, rzuć to”. W 2006 roku nawet groziła rozwodem!
Teraz powiedziała: „Startuj?”
-Teraz powiedziała: „Startuj, bo nie można oddać miasta PiS”.
Czy za pięć lat Platforma doczeka charyzmatycznego przywódcy, pana następcy?
- Z tamtej strony też nie ma charyzmatycznego przywódcy. Pozbawienie Kosickiego instrumentów w postaci funkcji marszałka sprawi, że za kilka lat mało kto będzie pamiętać o takiej osobie. Nawet za pół roku mało kto będzie pamiętać. Mamy pięć lat, aby wypromować osobę na prezydenta. Nasz projekt z Łukaszem Prokorymem się powiódł. Taki był zamysł – Prokorym na marszałka. I ostatecznie nim jest.
Będziecie pracować jako zespół?
-Ludzie lubią kogoś namaszczać, ale my naprawdę pracujemy zespołowo.
Po tej kadencji odpuszcza pan politykę?
-Na pewno pozostanę aktywny. W jakiej formule – czas pokaże.