"To dzięki rodzicom zrobiłam ten pierwszy krok". Rozmowa z Magdą Linette, tenisistką AZS Poznań
Przy okazji historycznego sukcesu Magdy Linette, jakim jest awans do ćwierćfinału Australian Open przypominamy rozmowę przeprowadzoną w marcu 2021 roku. Poznańska tenisistka została wówczas wybrana sportowcem roku w 63. Plebiscycie "Głosu Wielkopolskiego" na Najlepszych Sportowców i Trenera Wielkopolski w 2020 r.
Czy Magda Linette jako 42. zawodniczka w rankingu WTA bardziej się czuje poznanianką czy obywatelką świata?
Zawsze się śmieję, że całe życie mieszkam na Winogradach, a w innych miejscach jestem tylko gościem. Oczywiście tę tezę trudno obronić w momencie, kiedy zdarza mi się przebywać przez cały rok w Poznaniu nie dłużej niż miesiąc. Bardziej jednak chyba chodzi o przywiązanie do miejsca i ludzi, a nie o proporcje czasowe. W ostatnich latach wyjątkowo też traktuję chorwacki Split. Pokochałam to miasto, ale to wciąż Poznań jest dla mnie nr 1. Cała reszta wpisuje się od 14 roku życia w podróże, ale bardziej zawodowe niż turystyczne. Nie mogę się przecież związać z Paryżem czy Melbourne, choć są to miejsca ekscytujące, bo jadę do nich pracować, a nie poznawać je od środka i żyć ich rytmem. Poza tym przebywam tam maksymalnie dziesięć dni. Wypełniają je zazwyczaj pobyty w hotelu i monotonia tych samych zajęć.
Komu Pani zawdzięcza, że została tenisistką?
Przede wszystkim mamie i tacie. Tata jako trener na kortach zawsze we mnie widział przyszłą tenisistkę. Bardzo zaangażowana w mój sportowy rozwój była także mama. Potem osób, które wpływały na moją karierę było już więcej, ale to dzięki rodzicom zrobiłam ten pierwszy krok. Mając trzy lata trzymałam pierwszy raz w życiu rakietę na obiekcie Olimpii, a trzy lata później pojawiłam się na pierwszym treningu tenisowym w Posnanii przy ul. Słowiańskiej. Do Grunwaldu z kolei trafiłam z kolei jako 12-latka, bo potrzebowałam nowych impulsów w rozwoju, a wojskowy klub na AZS zamieniłam już jako dojrzała zawodniczka.
Czego Magda Linette nienawidzi, co ją drażni, a z czym się utożsamia?
Nie lubię niesprawiedliwych opinii na swój temat. Kiedyś podchodziłam do nich jeszcze bardziej emocjonalnie. Nie wszyscy dostrzegają to moje niezadowolenie, bo ja nie jestem taka, żeby się obnosić z czymś i dawać wszystkim do zrozumienia, że mnie skrzywdzono. Drażni mnie krytyka w stylu, że jestem za stara lub mało utalentowana. Do tego dochodzi hejt po przegranych meczach. Z nim też już lepiej sobie radzę, w czym spora zasługa psychologa, ale są momenty, że nie potrafię przejść obojętnie wobec niesłusznych komentarzy, bo jestem tylko człowiekiem.
Podobno bardzo nie lubi Pani sugestii, że jest Pani pracowitą zawodniczką, ale mniej utalentowaną od innych?
Nie wiem skąd wzięła się ta teoria, ale funkcjonuje już w obiegu ładnych parę lat. Pamiętam, że jak miałam 13 lat i byłam najlepsza w Polsce, to już ją słyszałam. Od tego czasu żyje ona własnym życiem i za każdym razem mnie ona irytuje. Nie zgadzam się z tym i robię wszystko, by pokazać, że jest to opinia krzywdząca. Poza tym ona się nie broni nawet jak powierzchownie spojrzymy na mój tenis. Mam przecież duży repertuar uderzeń, gram skróty, chodzę do siatki i dobrze serwuję. Mogę grać z powodzeniem w singla i debla, więc to chyba dużo atutów jak na tenisistkę bez talentu...
Czy ma Pani wśród tenisistek przyjaciółki?
Mam przyjaciółki, ale spoza touru tenisistek, bo my mamy ze sobą mniej styczności niż zawodniczki w innych dyscyplinach. Jesteśmy od siebie odseparowane w swoich teamach, a ja nie jestem osobą, która za wszelką cenę szuka przyjaciółek z branży. Oczywiście mam dobre koleżanki, do których zaliczam Heather Watson, z którą znam się już od czasów juniorskich, Jessicę Pegulę i Bernardę Perę, ale to relacja bardziej oparta na wzajemnej życzliwości niż wyznawaniu podobnych poglądów.
Jaka jest Pani najlepsza, a jaka najgorsza cecha?
Moja najlepsza cecha to determinacja. A najgorsza też determinacja, ale w tym sensie, że zamiast przejrzeć szybko na oczy, staję się uparta i brnę w ślepy zaułek. Czasami po prostu za dużo czasu zajmuje mi przekonanie się do pewnych rozwiązań choćby na treningu czy w meczu. Pracuję nad tym, żeby ta moja upartość była coraz mniej widoczna.
Pandemia bardzo rozregulowała życie sportowców. Jak Pani więc znosi niepewność i konieczność planowania wyjazdów na turnieje z dnia na dzień?
Do wszystkiego można się przyzwyczaić. Dla mnie większym szokiem było to, że przez 16 tygodni wiosną ubiegłego roku nigdzie nie grałam. To coś niesamowitego dla osoby, która dotychczas nie miała dłuższej przerwy w turniejowym cyklu niż 6 tygodni. Jak w końcu pojawił się kalendarz imprez, nawet z obostrzeniami i w reżimie sanitarnym, to odetchnęłam z ulgą, bo wiedziałam, że wreszcie zacznę grać.
„Treningi są jak mycie zębów. Nie myślę o nich, po prostu to robię”. Czy mogłaby się Pani podpisać pod słowami amerykańskiej biegaczki, Patti Sue Plummer?
Nie podpisałabym się, ponieważ dla mnie każda minuta treningu jest czymś cennym i niepowtarzalnym. Wychodzę z założenia, że przed wyjściem na trening musi być we mnie ogień. Jeśli go nie ma, to znaczy, że dzieje się ze mną coś złego. Na szczęście takie sytuacje, że czuję się wypalona, zdarzają mi się bardzo rzadko.
Czy ma Pani ulubione miejsca w Poznaniu?
Moim ulubionym miejscem jest na pewno mieszkanie na Winogradach, które dzielę ze swoim 5-letnim psem Maksem. Cztery lata temu moja mama, która pracuje z młodzieżą, była w poznańskim schronisku i zadzwoniła do mnie podczas turnieju w Indian Wells z pytaniem, czy zaadoptuję psa. Oczywiście od razu się zgodziłam, tym bardziej, że to nie pierwszy pies w moim życiu. Mama ma też kota, ale ja uważam, że psy kochają ludzi najmocniej z wszystkich zwierząt.
Kiedyś powiedziała Pani, że Chorwacja to wymarzone miejsce do rozwoju sportowców. Na czym polega chorwacki klucz do sukcesu?
Chorwaci mają waleczność w genach i charakter do sportu pewnie dlatego, że przeżyli stosunkowo niedawno wojnę. Tę niezłomność i determinację widać zwłaszcza w Dalmacji. W rywalizację wkładają mnóstwo serca i szanują wysiłek sportowców. Mają mnóstwo utytułowanych zawodników, choć nie są przecież dużym narodem. Nie da się też ukryć, że im też jest łatwiej o sukcesy niż nam, bo mają lepsze warunki pogodowe do trenowania.
Czy po zakończeniu kariery będzie Pani chciała mieszkać nad Adriatykiem czy raczej w Poznaniu, a może ma Pani wizję dwóch domów w swoim życiu?
Mam raczej wizję życia pół na pół między Polską a Chorwacją. Chciałabym mieć więc też w przyszłości dom lub mieszkanie w Splicie. Takie rozwiązanie na dziś wydaje mi się najlepsze, ale też nie chcę niczego przesądzać już teraz, tym bardziej, że przecież nie myślę jeszcze o zakończeniu kariery.
Dla wielu osób tenisistki i tenisiści ze światowej czołówki kojarzą się z hermetycznym światem o bardzo ponadprzeciętnych dochodach i sławie. Czy słusznie?
Byłam przez jakiś czas nr 1 w Polsce i nie zauważyłam, bym z tego powodu stała się ponadprzeciętnym sportowcem. Nie otrzymałam ani jednej oferty sponsorskiej. Może moje sukcesy nie były takie jak zawodniczek z pierwszej „10” rankingu WTA, ale uważam, że zasłużyłam na więcej. Nie użalam się nad sobą i niczego się nie domagam, bo ja i tak sobie poradzę, ale widzę też jak bardzo brakuje pieniędzy innym polskim tenisistkom. Klasycznym przykładem jest historia związanej z Poznaniem Katarzyny Kawy. Gdyby nie jej ograniczenia finansowe przy tworzeniu teamu, pewnie byłaby już w pierwszej „100”.
Nie jest Pani chyba fanką bankietów, całonocnych imprez i czerwonych dywanów?
Nie jest tak, że boję się wychodzić z domu i nie lubię odwiedzać wartościowych miejsc czy imprez na poziomie. Oczywiście są takie sytuacje, że muszę odmówić, bo koliduje to z życiem profesjonalnego sportowca. W Poznaniu jednak nie dostaję zbyt wielu zaproszeń. W ostatnich latach regularnie jestem zapraszana tylko na Bal Sportowca „Głosu Wielkopolskiego”, ale do tej pory nie udało mi się jeszcze na niego dotrzeć, nad czym ubolewam.
Czy sportowcy mogą wpływać na rzeczywistość poprzez swoje osiągnięcia i popularność czy też w jakikolwiek inny sposób?
To jest ciekawa kwestia, kto może wpływać na rzeczywistość, a kto nie. Wychodzę z założenia, że mogę wpływać na świadomość kibiców i być swego rodzaju wzorem czy punktem odniesienia dla młodzieży. W innych dziedzinach życia nie uważam się jednak za specjalistę i dlatego staram się nie upubliczniać tego typu poglądów, choć oczywiście mam swoje zdanie i dzielę się z nim, ale tylko w rozmowach prywatnych. Uważam też, że popularni sportowcy muszą mieć świadomość wypowiadanych słów i muszą umieć korzystać z mediów społecznościowych.
Czy lubi Pani latać samolotami i jak długo trwał Pani najdłuższy lot?
Nie boję się latać, ale przez to, że robiłam to już setki razy podchodzę do takich podróży w rutynowy sposób. Rzadko latam klasą biznes, więc przelot na długiej trasie tak jak każdy pasażer traktuję jako swego rodzaju uciążliwość. Najczęściej w samolocie lub na lotnisku czytam książkę, oglądam film lub… śpię. Mój najdłuższy lot, z Nowego Jorku do Tokio, trwał 14 godzin.
Jakie ma Pani marzenia pozasportowe?
Chciałabym być spełnioną osobą, być zdrowa i przebywać wśród bliskich mi osób. Czy będzie mi łatwiej o szczęście po zakończeniu kariery? Dziś trudno to stwierdzić, bo nie wiem jeszcze, co będę robić. Na pewno nie zostanę lekarzem, ani prawnikiem, bo nie mam do tego odpowiedniego wykształcenia.
Chcesz skontaktować się z autorem informacji? [email protected]
-------------------------
Zainteresował Cię ten artykuł? Szukasz więcej tego typu treści? Chcesz przeczytać więcej artykułów z najnowszego wydania Głosu Wielkopolskiego Plus?
Wejdź na: Najnowsze materiały w serwisie Głos Wielkopolski Plus
Znajdziesz w nim artykuły z Poznania i Wielkopolski, a także Polski i świata oraz teksty magazynowe.
Przeczytasz również wywiady z ludźmi polityki, kultury i sportu, felietony oraz reportaże.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień