Trzeba kochać samego siebie. I zaakceptować siebie takim, jakim się jest

Czytaj dalej
Fot. Wojciech Wojtkielewicz
Urszula Śleszyńska

Trzeba kochać samego siebie. I zaakceptować siebie takim, jakim się jest

Urszula Śleszyńska

Rozmowa z Nataszą Topor, prezeską Fundacji Sztuka Kochania, która zajmuje się szeroko pojętym uzdrawianiem, przywracaniem balansu i zdrowia ludziom. Natasza to rocznik 1984. Jest seksuologiczną terapeutką ciała, terapeutką intymności i relacyjną, artystką romskiego pochodzenia.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że w momencie, kiedy kobieta rodzi dziecko, staje się przede wszystkim matką, a jej kobiecość staje się jakby drugorzędna.

- To kwestia bardzo indywidualna. Kiedy rodzi się dziecko, mówi się, że rodzi się prawdziwa kobieta. I część kobiet faktycznie popada w taki schemat bycia matką, zatracania się w tej roli, odpuszczania relacji z mężem czy partnerem. A część wręcz odwrotnie. Spotykałam się w swoim gabinecie z takimi kobietami, które po porodzie na nowo odkrywały swoją kobiecość.

To znaczy?

- Zyskały głębsze połączenie ze swoją intuicją, lepsze czucie swego ciała, nauczyły się go słuchać. W dzisiejszych czasach jest to naprawdę duże wyzwanie, ponieważ świat pędzi, my wszyscy pędzimy. Powtarzamy, że ciągle nie mamy dla siebie czasu, a zapominamy, że wszystko jest kwestią dobrej organizacji. Tym niemniej, te nasze ciała są przebodźcowane i wpływa to bardzo niekorzystnie na naszą psychikę. W efekcie żyjemy w społeczeństwie zombie.

Czyli ludzi uzależnionych od social mediów i ciągłego pędu?

- Dokładnie tak. I w momencie, kiedy powiesz komuś: „zatrzymaj się”, to na początku jest ogromne zdziwienie: „ale o co ci chodzi?”. Boimy się tego bezruchu, tego zatrzymania, bo nagle się okazuje, że w tym bezruchu spotykamy się ze... sobą. I to nie do końca może być taka odsłona, której się po sobie spodziewamy.

Co kobiety, Polki, o sobie myślą?

- Co kobieta to przypadek. Jesteśmy bardzo różnorodne. W Sztuce Kochania spotykam się z naprawdę fantastycznymi kobietami, które szukają drogi do siebie. Ale, co najważniejsze, i kobiety, i mężczyźni - bo pracuję też z mężczyznami - zdali sobie sprawę, że nie wystarczą nam tylko materialne dobra. Jest w nas potrzeba rozwoju, samoświadomości, głębszych poszukiwań i duchowości. I to, co ja propaguję w Sztuce Kochania, to holistyczne podejście do siebie i do świata.

Kim są ludzie, którzy przychodzą do ciebie po pomoc? I czy to jest tak, że trafiają pod twoje skrzydła, kiedy są na życiowym zakręcie?

- Kiedy powstawała Sztuka Kochania, przyciągała głównie osoby zafascynowane rozwojem i pracą nad sobą. I to niekoniecznie były osoby w fazie jakiegoś kryzysu. Potem, jak już się ta fundacja osadziła i jakoś rozniosła się wieść o mojej działalności, zaczęły pojawiać się u mnie pary, które szukały sposobów na uzdrowienie relacji w związku. Teraz jest bardzo różnie. Mam na przykład takiego pana, który ma 70 lat i bardzo chce dbać o swoje zdrowie. Ma o 20 lat młodszą żonę i dla niego intymność z ukochaną kobietą jest bardzo ważna. Więc chce się uczyć, by być jak najbardziej witalnym. I to jest coś wspaniałego. Pojawiają się też u mnie pary, które dopiero od niedawna są ze sobą i chcą mieć solidną bazę do budowania swojego związku.
Często nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak bardzo intymność w naszym związku rzutuje na całe nasze życie...

To jest ciekawe co mówisz. Bo wielu Polaków do seksu w związku podchodzi jak do czegoś, co po prostu jest, bo jest. Po ciemku, pod kołdrą i już. Jest tak?

- To brzmi jak scenariusz na dramat! (śmiech)

Jak sobie uświadomić, że to nie do końca dobre podejście?

- Ludzie – nie mając świadomości, że to napięcie z ich sfery intymnej przenosi się na codzienność – kłócą się. A ich ciała zaczynają chorować.

I ty im wtedy pomagasz w swojej Sztuce Kochania. Porozmawiajmy chwilę o tym miejscu. I o nazwie. Sztuka Kochania, bo Wisłocka?

- I tak, i nie. Lubię bawić się słowami. To, o czym mówię, to sztuka ukochania samego siebie. I przyjęcia siebie takim, jakim się jest. To może brzmieć jak puste słowa, ale jeśli człowiek naprawdę tego doświadczy, to życie mu się zmienia diametralnie. To, czym emanujesz jest tym, co przyciągasz.

To ciekawe. Ale wróćmy jeszcze na chwilę do Wisłockiej. Czy jest coś, co was łączy?

- Działamy w podobnej materii! Rozpoczynając działalność w Sztuce Kochania nastawiłam się na pracę z tematem seksualności. Chciałam wspierać kobiety w dostępie do rozkoszy, pokazać, że każda z nas ma te możliwości i że są naprawdę bardzo proste ćwiczenia, które mogą pomóc. Są to zarówno ćwiczenia fizyczne, jak i oddechowe, które budzą nasze ciało. Wiedzieli o tym tantrycy i taoiści, którzy pisali rozległe traktaty na ten temat i stosowali sztukę miłości jako sztukę uzdrawiania. Wiedzieli, że energia seksualna jest energią życiową, energią witalną – taką, która nas wita i zaprasza do życia. Oni traktowali to jako źródło długowieczności. Mnie samej zależy na zdrowiu, na zachowaniu balansu między duchem, psychiką a fizis. I tym staram się zarażać ludzi, którzy do mnie przychodzą.

A kto jest bardziej otwarty – kobiety czy mężczyźni?

- Jeszcze parę lat temu powiedziałabym, że kobiety. Teraz to się na szczęście wszystko wyrównuje. Mam takie wrażenie, że wszystko dąży do harmonii.

Wiele osób wciąż kojarzy cię jako wokalistkę, kobietę związaną z teatrem.

- Tak. Było coś takiego w moim życiu. Patrzę na to jak na niezły film. Podziwiam tę osobę, którą byłam. Ale jako że byłam w tym bardzo intensywnie, to się nasyciło. Mam taką naturę, że jak się w coś angażuję, to jestem temu bardzo oddana. Muzykę kocham cały czas. Zresztą jednym z moich działań – prowadzonych razem z moim partnerem – są spotkania pod hasłem Medycyna Pieśni, Krąg Połączenia. I tam właśnie razem z ludźmi śpiewamy, gramy i dajemy upust takiej naturalnej ekspresji – zupełnie nieplanowanej muzycznej fali emocji, uczuć. Są to naprawdę bardzo doładowujące i relaksujące spotkania.

Nawiązałam do twojej przeszłości, żeby się zapytać, w którym momencie pojawiła się Sztuka Kochania?

- Rozwojowo i duchowo działam w swojej osobistej przestrzeni od 12. roku życia. Zaczęłam się rozwijać, szukałam dla siebie różnych szkół, praktyk związanych z psychologią, z pracą z ciałem, z medytacjami. Po prostu ciągnęło mnie do tego. Ale robiłam to tylko i wyłącznie na własny użytek. W momencie kiedy zrozumiałam, z czym wiele kobiet boryka się na co dzień, z jakim rodzajem frustracji, napięcia, jakie naboje w sobie noszą, zaczęłam więcej rozumieć. Nikt nigdy tych kobiet nie nauczył, jak przepływa energia, jak można sobie podnieść libido, jak w bardzo prosty sposób uzyskać dostępy do przyjemności, jak komunikować się z mężczyzną. Jak zrozumiałam w jakim napięciu żyją kobiety, to usiadłam z wrażenia i powiedziałam: „nie, nie ma we mnie na to zgody”. Ja chcę zmieniać świat (śmiech). I pomału zaczęli się zgłaszać do mnie ludzie. W końcu postanowiłam to jakoś sformalizować, otworzyłam gabinet, zaczęłam działać i tak to poszło. Moja działalność w Sztuce Kochania ma coraz szerszy zakres - nie ograniczam się tylko do pracy z tematami seksualności. Od tego wychodziłam, ale teraz pracuję z szeroko pojętym uzdrawianiem na wszystkich poziomach.

Gdzie się szkolisz?

- Robiłam dużo różnych kursów, jeździłam po świecie. Skończyłam między innymi Akademię Zdrowia Seksualnego i to bardzo fajnie uporządkowało wszystkie te narzędzia, których się wcześniej uczyłam.

Od paru lat jesteś też doulą.

- Tak, skończyłam taki kurs w Warszawie i zrobiłam certyfikat. Doula to z greckiego służąca – towarzyszka porodu. Ja byłam uczona, że doula zaczyna pomagać kobiecie na trzy miesiące przed porodem, ale bardzo szybko zrozumiałam, że sposób, w który ja chcę pracować z kobietą, wymaga zaangażowania już pierwszych miesięcy ciąży. To, na czym mi zależało, to żeby pokazać kobiecie, że ona ma w swoim ciele ogromne możliwości. Chciałam nauczyć ją sposobu oddychania, pracy z ciałem, różnych technik, żeby tak naprawdę nikogo nie potrzebowała do tego porodu, bo ciało rodzi samo, kiedy mu nie przeszkadzamy.

Skoro jesteśmy przy doulowaniu, przy matkach, to jaką matką ty się czujesz?

- Wielką i małą. Mądrą i głupią. Dla mnie macierzyństwo jest największą szkołą życia. To jedna z głębszych relacji, najbardziej wymagających, najbardziej czułych. Jest to na pewno niesamowity dar.

A jak twoje postrzeganie kobiecości zmieniło się w momencie, w którym stałaś się matką?

- Niesamowicie rozwijająco wpłynęło to na mnie jako na kobietę. Dopiero wtedy nauczyłam się odpuszczać, porzucać kontrolę - macierzyństwo to jest najlepszy trening. Żaden kurs, żadna szkoła mi tego nie dała.

Urszula Śleszyńska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.