Alicja Zielińska

U Szymborskich fotografowali się wszyscy białostoczanie

Przed starym zakładem Przed starym zakładem
Alicja Zielińska

W bogatych zbiorach studia fotograficznego Szymborskich przy Lipowej 27 znajdują się portrety i zdjęcia z końca XIX wieku. To najdłużej działający zakład fotograficzny w Białymstoku. A być może także w Polsce, jak określa historyk Wiesław Wróbel, autor monografii Fotografowie białostoccy 1861-1915. I do tego prowadzony przez kolejne pokolenia tej samej rodziny.

Zakład założył w 1898 r. Józef Szymborski, o czym pisaliśmy przed tygodniem. Firma przechodziła różne koleje losu. W czasie II wojny światowej budynek przy Lipowej 27 ocalał szczęśliwie przed zniszczeniami, chociaż całe centrum miasta było w ruinie. Zawirowania okupacyjne nie ominęły jednak rodziny. Jak opisuje Anna Zarembina, przy Lipowej 27 aresztowano dwóch synów Józefa: Henryka i Romana. Henryk był więziony w obozie w Stutthofie, a w zakładzie rozpanoszył się niemiecki fotograf.

Za okupacji sowieckiej zakład upaństwowiono. Rosjanie szczególnie lubili się fotografować jak mieli jechać na front. Czekali w kolejce, bo chcieli mieć pamiątkę, by wysłać rodzinie. Każdy zataczał rękaw, by pokazać, że ma zegarek, bo to świadczyło o zamożności.

Po wyzwoleniu Białegostoku już w 1944 r. zakład Szymborskich ruszył z działalnością. Czasy nie sprzyjały prywatnej inicjatywie, studio stało się jednym zakładów Spółdzielni fotografów. - Dziadek Józef podupadł na zdrowiu, jego obowiązki przejęła babcia Elżbieta, ale i ona nie podołała trudom - opowiada pan Tadeusz. - Wkrótce zmarła, a po niej w dwa lata później dziadek. Firmę przejął mój ojciec, który już wcześniej pomagał rodzicom.

Mimo trudnej sytuacji Szymborscy przetrwali, a nawet udało im się rozwinąć biznes. Roman wraz z żoną Stanisławą dokonali gruntownej modernizacji zakładu. Stary budynek został zburzony i w tym samym miejscu wybudowano nowy zakład. Warunki znacznie się poprawiły, były duże funkcjonalne pomieszczenia, stanęły nowe urządzenia gwarantujące lepszą jakość zdjęć i szybszą obsługę.

Z dwóch synów Stanisławy i Romana, tradycję rodzinną zdecydował się kontynuować Tadeusz. Od małego wychowywał się w pracowni, widział jak się robi zdjęcia, ale fotografem został z przypadka, jak sam przyznaje. Pasjonowała go motoryzacja - mógł godzinami rozkładać i składać motocykle. Przejął zakład w 1986 r. Trochę z konieczności. - Praca była ciężka, absorbująca, w niedzielę i w święta - opowiada pan Tadeusz. - I cały czas odpowiedzialność, zwłaszcza jeśli chodziło o zdjęcia ślubne. Błędu fotografa nic nie ukryje. Suknia, kwiaty, ludzie zaproszeni, więc choćby nie wiem co, trzeba było przyjść do pracy, żadne zwolnienie nie wchodziło w grę. Stale tu stały samochody. Na zdjęcia ślubne przyjeżdżały młode pary prostu z kościoła i z nimi autokar pełen gości. Jak przychodził okres I Komunii, to dzieci z rodzicami wchodziły od ulicy, a wychodziły przez podwórze.

Fotografia rzecz jasna zmieniła się przez te lata. - Pamiętam czasy wychodzenia z ciemni - wspomina pan Tadeusz. - Kiedy zakupiliśmy maszyny, praca stała się lżejsza, ale też wymagała czasu. Brakowało materiałów, obowiązały przydziały papieru. Żeby sprostać zleceniom, musiałem jeździć po filmy po Polsce a nawet do NRD. Przy czarno-białych zdjęciach to jeszcze pół biedy, ale jak w 1975 roku nastała kolorowa fotografia i mieliśmy do dyspozycji polski papier produkowany w Bydgoszczy, archaiczny, błyszczący, to trzeba się było mocno napracować, by zdjęcia wyszły dobre. Ten papier wymagał odpowiedniego suszenia. Czarno-białe zdjęcia można było rozłożyć na materiale i wysychały do rana, a kolorowy papier zwijał się w rulon, przy próbie rozprostowania pękał. Suszenie zdjęć to była jedna wielka kombinacja, różnych chwytów się próbowało, na szybie się naklejało, potem nie można było oderwać. Zdjęcia blakły. Non stop w ciemni, przy kolorowych musiała być zupełna ciemność. A niech to - macha ręką. - Zdjęć amatorskich prawie w ogóle nie przyjmowaliśmy, bo tyle było zawodowej pracy: dyplomy, dowody, legitymacje, ślubne, z chrztu, odbiór za trzy tygodnie, a amatorskich to nawet za dwa miesiące. Obróbka jednego filmu zajmowała nieraz cały dzień. Dopiero po 1989 r. sytuacja się zmieniła. Nastał wolny rynek, znowu kupiliśmy lepsze maszyny i tak to szło.

Szczególne zdjęcia? Zdarzyło się raz, że klient zamówił zdjęcia z pogrzebu matki. Przy odbiorze nie chciał zapłacić. Tyle? Dla mnie matka za życia nie była tyle warta - był oburzony. Inna sytuacja. Po zdjęcia ślubne przyszedł pan młody. Nie miał kwitu, ale zgadzało się nazwisko, nie robiono więc trudności. Niebawem pojawiła się żona. - Jakim prawem pan wydał zdjęcia? Nie chcę, by ten człowiek je miał. -Przecież to pani mąż! Byłem zaskoczony. Okazało się, że nie są już razem, pokłócili się. Ale oczywiście tych sympatycznych zdarzeń i odwiedzin było znacznie więcej. Każdy białostoczanin w swoim albumie ma przecież jakieś zdjęcie z pieczątką Szymborskich.

Z perspektywy czasu pan Tadeusz najbardziej ubolewa z powodu braku miejsc do parkowania. Przedtem samochód mógł się zatrzymać przed zakładem na chodniku i klient wchodził wprost do studia. - Teraz nie ma takiej możliwości - narzeka Tadeusz Szymborski. - Lipowa nie jest już taka jak kiedyś. I niestety, przy obecnej powszechności robienia sobie zdjęć, ta zawodowa profesja staje się coraz bardziej pasją niż biznesem.

Alicja Zielińska

Dodaj pierwszy komentarz

Komentowanie artykułu dostępne jest tylko dla zalogowanych użytkowników, którzy mają do niego dostęp.
Zaloguj się

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2023 Polska Press Sp. z o.o.