Ula Radwańska: Nie umiem wyobrazić sobie siostry w roli mamy

Czytaj dalej
Fot. Andrzej Banaś
Majka Lisińska-Kozioł

Ula Radwańska: Nie umiem wyobrazić sobie siostry w roli mamy

Majka Lisińska-Kozioł

Plany, zarówno te dotyczące świąt, jak i występów sportowych zweryfikował koronawirus. - Dziś trzeba być cierpliwym. Jest trudno, ale się nie poddaję - mówi Ula Radwańska, tenisistka i projektantka torebek.

Lubi pani Wielkanoc w Krakowie?

Jeśli nie ma turnieju, zawsze jestem pod Wawelem. Obie z Agnieszką uwielbiamy rodzinne święta.

Ta Wielkanoc będzie domowa i raczej samotna. Pani u siebie, Agnieszka u siebie, krakowska rodzina u siebie.

Warunki dyktuje koronawirus. Nie mogę narażać siostry, nie mogę narażać rodziców i babci. Zostają nam codzienne rozmowy przez telefon.

To może powspominajmy, jak w lepszych czasach bywało w Krakowie. Gdzie rodzina Radwańskich święci pisanki?

W kościele Świętego Floriana przy placu Matejki. Tradycyjnie Babcia Basia przygotowuje wielki ozdobiony bukszpanem koszyk z barankiem, jajkami, kiełbasą, ciastem.

Zdarzało się po drodze wyjadać poświęcone smakołyki?

Zawsze coś tam skubnęłyśmy. Albo kawałeczek chleba, albo nawet odrobinę święconej kiełbasy. Wszystko pachniało i ślinka nam ciekła.

Co pani najbardziej smakowało z tego wielkanocnego koszyczka?

Jajka. W święta jadam je też z chrzanem albo z sałatką jarzynową. Pewnie dlatego że jestem bardziej nabiałowa niż szyneczkowa. Gdy był czas, to, jak każe krakowska tradycja, w Lany Poniedziałek szliśmy na Emaus, a po świętach na Rękawkę.

Urodziła się pani w Niemczech - tata (Robert Radwański ) opowiadał mi, że przecinał pępowinę - ale wychowała w Krakowie. Od kilku lat mieszka pani w Warszawie. Czym różnią się te miasta?

Warszawa to pośpiech, zabieganie, przeciągi i ogromne korki. Odnosi się wrażenie, że dla ludzi, którzy tu mieszkają, liczy się tylko praca, praca, praca.

To chyba pani nie przeszkadza, bo dyscyplinę i obowiązkowość ma pani we krwi od dzieciństwa. Mówi się o pani: pracowita, solidna, obowiązkowa. Rzeczywiście wstaje pani o ósmej rano?

Tak lubię, ale staram się wysypiać, dlatego zwykle przed dwunastą jestem już w łóżku. Tylko wypoczęta mogę trenować z pełnym zaangażowaniem, efektywnie, a o to mi chodzi. A jak treningi są udane, to reszta planu na dany dzień też zostaje wykonana.

No, a Kraków? Jak na tle Warszawy wygląda nasze miasto?

Ma niepowtarzalny klimat, jest tu mnóstwo studentów, a studenci to luz, zabawa…

I nauka…

Nauka także, ale luz jest chyba jednak na pierwszym miejscu. Kraków to też ludzie starsi, którzy już się nie śpieszą, mają wyścig szczurów za sobą. Widuję ich, jak spacerują Plantami, popijają kawę, chodzą do Rynku, dyskutują, obserwują. Tylko korki są już w Krakowie podobne do warszawskich i o dobrej jeździe po mieście nie ma mowy.

A gdzie w Krakowie pija pani kawę?

Jest taka mała cukierenka przy placu Wolnica. Zawsze sprawdzam, czy jeszcze działa, bo kawę, a także ciastka mają tam przepyszne, więc sobie nie odmawiam.

Patrząc na pani figurę, trudno w to uwierzyć.

Uwielbiam ciastka, zwłaszcza takie domowej roboty, bez ulepszaczy. Nigdy nie przejdę obojętnie obok sernika, jeśli tylko jest bez rodzynek. A chlebek bananowy to moja ulubiona przekąska; po treningu na przykład.

Co zdrowego miewa pani jeszcze na talerzu?

Śniadanie na przykład zazwyczaj składa się z owsianki na mleku migdałowym z owocami, miodem i nasionami chia. Do tego obowiązkowo cappucino. Kawy sobie nie odmawiam. Dwie dziennie to jednak moje maksimum. Uwielbiam też ziołowe herbatki, jak czystek czy rumianek.

Tata Radwański zawsze podkreślał, że obie jego córki są bardzo utalentowane sportowo, ale pani po prostu miała mniej szczęścia, jeśli chodzi o zdrowie. Niedawno pokonała pani jednego wirusa, a tu zaatakował nas kolejny. Znowu pech.

No właśnie. Mononukleoza, z którą się zmagałam, mocno osłabia. Odbudowanie siły trwa kilka miesięcy, ale może trwać kilka sezonów. Nawet wielkie gwiazdy, jak Roger Federer czy Andy Roddick walczyli kiedyś z tą chorobą, a ich powrót na kort zajął sporo czasu. Trzeba być cierpliwym. Tak jak teraz, gdy świat opanował koronawirus.

Nie mogę narażać siostry, rodziców, babci. Na święta zostanę u siebie. Zostają nam codzienne rozmowy przez telefon

I sparaliżował światowe imprezy sportowe. Odwołano Rolland Garros, nie odbędzie się Wimbledon.

Plany trzeba zatem zmodyfikować. Jest trudno, ale się nie poddaję. Zwłaszcza że mój organizm nareszcie pozwala mi na konieczny do dobrego przygotowania się wysiłek. Tego mi brakowało przez ostatnie lata; wejścia na wyższe obroty. Moje rywalki są silne i doskonale przygotowane, przede wszystkim fizycznie. Teraz mogę im pod tym względem dorównać.

Koronawirus przepędził jednak panią z kortu, ograniczył bieganie.

O grze nie ma mowy. Bieganie właściwie też odpadło. Mam jednak dostęp do salki fitness. Trenuję zazwyczaj raz dziennie od 1,5 do 2 godzin. Zajęcia siłowe przeplatam z wydolnościowymi na bieżni. Staram się podtrzymywać cykl, żeby nie stracić pracy, którą wykonałam od początku roku.

Ale jest też mały plus pandemii.

Odwołano Igrzyska Olimpijskie w Tokio, a więc mam jeszcze rok, by się na nie zakwalifikować. Gdyby odbyły się w terminie, nie miałabym na to szans.

Miniony sezon tenisowy był udany?

Obyło się bez kontuzji i chorób, które nękały mnie w poprzednich latach. Plan minimum zakładał poprawę rankingu na tyle, bym mogła zagrać w eliminacjach Australian Open. Udało mi się to na początku grudnia na Sycylii, gdzie awansowałam do finału imprezy ITF. W sezonie wygrałam w sumie dwa turnieje ITF we Francji i na Gwadelupie, pięć razy byłam w finale, obecnie plasuję się na początku trzeciej setki w rankingu światowym. Liczyłam, że w tym roku zbliżę się do setki. Nie tracę nadziei, że mi się uda.

Na razie tenisiści nie grają, ale kiedyś wrócą na korty. A tam nie będzie już siostry…

Takie jest życie. Agnieszka ma teraz własne priorytety, skupia się na innych aspektach życia.

Szykuje się już pani do roli cioci?

Prawdę mówiąc, jeszcze o tym nawet nie myślę. Trudno mi sobie nawet wyobrazić Agnieszkę w roli mamy i jej chyba też jest trudno. Ale czas płynie i jestem pewna, że obie sprostamy wyzwaniu. Ona mamy, a ja cioci. Cieszę się, że nasza rodzina się powiększy.

Dwa lata temu poznaliśmy panią od innej - niż tenisowa - strony. Okazało się, że Ula Radwańska ma też artystyczne i biznesowe zacięcie. Projektuje i sprzedaje pani torebki. Nosi je pani?

Oczywiście.

Bo…

Są funkcjonalne. Pasują i do kobiet biznesu i do tych aktywnych sportowo.

Takich jak pani?

Właśnie. Nigdy nie lubiłam wychodzić z domu z kilkoma torbami lub workami, a musiałam, bo do jednej nie mogłam zmieścić tego, co było mi w ciągu dnia potrzebne. Szukałam na rynku czegoś odpowiedniego, ale bez sukcesu.

Wymyśliła więc pani luksusową torebkę UR, która zmieści więcej niż inne.

Otóż to. Są w niej oddzielne kieszenie na buty lub na pudełko z jedzeniem. Wprowadziłam też kilka innych funkcjonalnych rozwiązań. Na przykład karabińczyki na klucze w moich torbach są krótkie. Dzięki temu nie wywracam zawartości torebki do góry nogami, gdy muszę otworzyć drzwi. A wiadomo, że klucze zawsze lądują na samym spodzie torby, nawet jeśli wrzucimy je jako ostatnie. Podobne rozwiązanie jest też w torbach męskich. Tak jak osobna przegroda na laptop. Można go wygodnie przenosić także w damskiej torebce Happy. Z kolei mała kieszeń zasuwana na zamek, która jest wewnątrz, przydaje się do przechowania biżuterii. No, a dzięki temu, że zastosowaliśmy skórę również w podszyciu paska, torba, nawet jak jest pełna, przyjemnie układa się na ramieniu i daje uczucie miękkości. Rączki - aby uniknąć ewentualnych uszkodzeń - zostały dodatkowo wzmocnione.

Doceniono panią w kaletniczym biznesie.

Podczas VIII Gali Polish Buisnesswoman Awards organizowanej przez czasopismo „Business Woman & Life”, dostałam nagrodę w kategorii „Lider funkcjonalnych i eleganckich torebek”.

Koleżanki z kortu też zaaprobowały pani pomysły?

Torebki, które zaprojektowałam, nosi siostra - wiadomo - ale też Andżelika Kerber, Karolina Woźniacka, a nawet Wenus Williams.

Naprawdę?

Znalazła moją ofertę w Internecie i napisała, że torby są świetne, że się jej bardzo podobają. Akurat trwał zeszłoroczny turniej Rollanda Garrosa więc wysłałam jej jedną - z napisem Wenus - do Paryża. A ona zabrała moją torbę na kort. Zadzwoniła z tą wiadomością Agnieszka. To była niespodzianka i superreklama.

Tenisistki gratulują pani zaangażowania się w biznes?

Głównie tego, że miałam odwagę stworzyć coś swojego. Własny biznes wiąże się przecież z inwestowaniem pieniędzy i precyzyjnym rozplanowaniem czasu, zwłaszcza gdy jest się czynną zawodniczką. Tenisistki często są twarzami różnych marek. Ja jestem twarzą marki, którą sama wymyśliłam. Jestem dumna, że dałam radę.

fot. archiwum Urszuli Radwańskiej Ula: Projektowanie pozwoliło mi myśleć o czymś innym niż tylko o tym, że spadam w rankingu

Kto zaprojektował pani znak firmowy UR?

To mój pomysł. Tak jak wszystkie modele torebek damskich i toreb męskich. A ostatnio także kosmetyczek.

Proszę opowiedzieć, jak powstaje torebka marki UR?

Najpierw robię szkic w zeszycie. Puszczam wtedy wodze fantazji, wdrażam pomysły, które mam w głowie, korzystam przy tym z własnego życiowego doświadczenia. Potem pokazuję szkice plastykowi, który przenosi je do komputera, a następnie całość trafia do szwalni.

Torebki są robione ręcznie?

Wyłącznie. I są produkowane w Polsce. Kolekcja jest limitowana. Używamy skóry garbowanej roślinnie, czyli ekologicznie, nie chemicznie. Około roku testowałam jej grubość. Zależało mi, żeby to był produkt ładny, ale też wytrzymały. Moje torebki mają dobre gatunkowo podszewki, które nie są przyszyte do dna, więc gdyby coś się wewnątrz wylało, można podszewkę ręcznie wyprać.

To też skutek pani własnego doświadczenia?

Tak jest. Wylał mi się kiedyś w torebce sok. Podszewka była przyszyta, więc zostały plamy. Torba była nie do noszenia.

Adrenalina, która była podczas rozkręcania biznesu, zastępowała tę, która towarzyszy pani na korcie?

Trochę tak. Ale z drugiej strony projektowanie pozwoliło mi myśleć o czymś innym niż tylko o tym, że nie gram i co rusz to spadam o kolejne kilkadziesiąt miejsc w rankingu. Przerwa w startach i wyjazdach na turnieje dała mi czas na wymyślenie kilku fasonów do pierwszej własnej kolekcji, na ustalenie strategii, nawiązanie kontaktów branżowych i na wykonanie papierkowej roboty.

Odnalazła się pani w świecie mody?

Myślę, że tak.

Pisze pani też „torebkowego” bloga. Często siedząc na wygodnej kanapie. Czyli jakiej?

Wygodnej, bo mojej własnej. Nie jest jakoś specjalnie zaprojektowana, po prostu czeka na mnie. Całe życie podróżuję, więc doceniam czas spędzony w domu. Także ten na kanapie właśnie.

Przez te wszystkie lata grania w tenisa zjeździła pani świat w tę i z powrotem. Gdzie pani jeszcze nie było?

Nie byłam na przykład w Grecji…

A to przecież nie jest daleko.

Nie odbywają się tam poważniejsze turnieje tenisowe, a gdy kończył się nasz sezon na granie, zwykle w listopadzie, w Grecji temperatura była już dość niska, a ja jestem ciepłolubna i szukałam na urlop miejsc, gdzie mogłabym się opalać i wylegiwać w słońcu. Nie byłam też w Ameryce Południowej.

Czy ma to związek ze strachem przed pająkami?

Ma. Potwornie się ich boję, a na południowej półkuli pająków nie brakuje. Zbieram jednak siły, żeby przemóc strach.

Agnieszka zawsze mówiła, że lubi tańczyć. Wzięła nawet udział w „Tańcu z gwiazdami”. Pani też lubi?

Bardzo. Podczas gdy mieszkałyśmy kilka lat temu w Krakowie, chodziłyśmy na zajęcia taneczne. Na przykład na dancehall.

Co to jest?

To taki hiphopowy taniec wywodzący się z Jamajki. Bardzo szybki i rytmiczny. A poza tym chodziłyśmy do szkoły tańca brzucha. To było takie przyjemne uzupełnienie naszego treningu tenisowego. Niestety, nigdy nie trwało długo, bo trzeba było wyjeżdżać na turnieje.

A ulubione pani buty to szpilki czy trampki?

Na korcie - wiadomo - konieczne jest obuwie sportowe, a szpilki po prostu uwielbiam. I to wysokie.

Pani najwyższe miały…

Czternaście centymetrów. Ale takie buty zakładam na krótsze imprezy, bo całej nocy bym w nich nie przetańczyła.

Jest pani dobrym kierowcą?

Uważam, że jestem bardzo dobrym kierowcą. Lubię depnąć na gaz.

Jakiego auta?

Teraz mam czerwone bmw, nisko zawieszone. Kocham sportowe auta.

Porsche jakieś się pani nie marzy?

Agnieszka podarowała porsche 11 tacie, auto jest w rodzinie, więc nie muszę o nim marzyć, bo jak jestem w Krakowie, tata daje mi się nim przejechać.

A najszybciej jak pani jechała…

O nie, nie mogę się przyznać. Zostańmy przy tym, że jeżdżę przepisowo.

Czyli mandatów nie było? A może trzeba się było uciekać do wdzięku osobistego, żeby skończyło się na pouczeniu?

Czasami wdzięk osobisty się przydawał… jak źle zaparkowałam. Bo nie jestem przecież żadnym piratem drogowym.

A przesądy na korcie? Co pani przynosi szczęście?

Jeśli wygrywam mecz na jednym korcie, a następny gram na tym samym, to zajmuje tę samą ławeczkę, co poprzedniego dnia.

I to działa?

Działa, proszę sobie wyobrazić. Gorzej, gdy mecz jest na innym korcie niż ten zwycięski. Wtedy muszę sobie radzić bez szczęśliwej ławeczki.

Gdy dochodziła pani do siebie po wirusie, wspierała panią rodzina i chłopak. Wciąż ten sam?

Tak. Ten sam od sześciu lat.

To może pójdzie pani w matrymonialne ślady Agnieszki?

Zobaczymy. Na razie cieszę się, że jest przy mnie i w dobrych, i gorszych chwilach.

Jaką cechę charakteru ceni w nim pani najbardziej?

Piotr (Gadomski, jej trener tenisa, a prywatnie chłopak tenisistki - przyp. red.) ma poczucie humoru i silny charakter. Ja też taki mam.

To często u was iskrzy, jeśli takie dwa silne charaktery chcą postawić na swoim?

Czasami, ale wtedy liczy się też siła argumentów, a nie tylko siła głosu.

Zarabia pani w tenisie duże pieniądze?

Duże pieniądze to pojęcie względne. Ale te naprawdę duże zarabia pierwsza pięćdziesiątka w światowym rankingu. Bardzo trudno się do niej dostać. Na szczęście tenis to dyscyplina, którą da się lubić nie tylko na poziomie zawodowym, ale i amatorskim. Można ją uprawiać w każdym wieku. To sport z klasą.

Teraz, przez pandemię, znowu ma pani więcej czasu na zajęcie się firmą.

Wykorzystuję go i sporządzam plan na najbliższą przyszłość, przygotowuję drugą kolekcję. Nie jestem obciążona czynszami czy pensjami dla pracowników, więc myślę, że we mnie wirus aż tak bardzo nie uderzy. A firma będzie funkcjonowała tak jak do tej pory. Oczywiście mam też sporo obaw, świat sportu stanął i my też nie zarabiamy. Chyba wszyscy modlą się o lepsze czasy. Choćby takie, jak te sprzed wirusa.

Czy torebki to pomysł na siebie po zakończeniu kariery sportowej?

Być może, choć na sportową emeryturę się jeszcze nie wybieram.

Majka Lisińska-Kozioł

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.