Urodziłam się w Auschwitz, ale miałam szczęśliwe dzieciństwo

Czytaj dalej
Fot. Anna Kurkiewicz
Malgorzata Szlachetka

Urodziłam się w Auschwitz, ale miałam szczęśliwe dzieciństwo

Malgorzata Szlachetka

- Powiedziałam wyraźnie „co się stało, że mnie nie szukałaś?”. Słowo „mama” nie przeszło mi przez usta - wspomina Jadwiga Wakulska.

O tym, że jest adoptowana dowiedziała się od sklepowej. Miała 14 lat. - Rozpacz i to wielka. Przyszłam do rodziców, rozpłakałam się. Mama na początku nie chciała mi tego potwierdzić. Zdziwiła się, że wiem. Zaczęłam pytać moje babcie. Nikt nie chciał się przyznać, ale drążyłam dalej. Mama widziała, że ze mną nie wygra. Miałam 17 lat, kiedy razem pojechałyśmy do Auschwitz - tak swoją opowieść zaczyna Jadwiga, po mężu Wakulska.

Na nasze spotkanie przynosi kilka fotografii. Na tym z placu Litewskiego jest pucułowatą kilkulatką w białej sukience. Stoi pomiędzy rodzicami. - Miałam szczęśliwe dzieciństwo. Mama była księgową, a tata dyrektorem. Zatrudniali nianię. Co roku mama wysyłała mnie na wakacje do swojej mamy, babci z Janowa. Rodzice mieli wielu znajomych. Byłam kochana, to się czuje - podkreśla pani Jadwiga.

Urodziłam się w Auschwitz, ale miałam szczęśliwe dzieciństwo
Archiwum Jadwigi Wakulskiej Bohaterka filmu. Państwowe Muzeum na Majdanku przygotowało dokument, w którym m.in. Jadwiga Wakulska opowiada o swoich losach. Premiera odbyła się w tym miesiącu. Na zdjęciu jako dziecko z rodzicami, którzy ją wychowali.

Przyznaje, że nie brakowało głosów, żeby nie szukała tej, która ją urodziła. Po latach powie: „to naturalne, że adoptowane dzieci chcą poznać swoich rodziców”. W czasie pierwszej wizyty w muzeum Auschwitz udało się znaleźć poobozowy dokument z numerem matki. Mama, która ją wychowała powiedziała wcześniej, że ta biologiczna ochrzciła ją z wody i dała imię Jadwiga Teresa. W sierocińcu przy ulicy Dolnej Panny Marii w Lublinie podała też swoje nazwisko i datę urodzenia córki: 14 września 1944 roku.

W latach 70. w Kurierze Lubelskim został opublikowany artykuł, przez który Jadwiga szukała matki. Po kilku miesiącach zadzwonił telefon z komendy wojewódzkiej w Lublinie, że jest ktoś, kto może nią być. Pierwsze spotkanie na milicji i trwało jakieś pół godziny. Kobieta przyszła z synem. - Bardzo do mnie podobna. Wypisz, wymaluj. To już było od razu w oczach, że to jest moja matka. Przyrodni brat też był bardzo podobny do mnie. No i rzuciła mi się na szyję, zaczęła płakać. Takie słowa były powiedziane: „Myślałam Teresko, że ty nie żyjesz” - wspomina Jadwiga Wakulska. - Zapytałam się, dlaczego mnie nie szukała. Powiedziałam wyraźnie „co się stało, że mnie nie szukałaś?”. Słowo „mama” nie przeszło mi przez usta. Odpowiedziała w ten sposób: „ja byłam w tej ochronce, ale usłyszałam, że ciebie nie ma”. I, że pomyślała, że ja nie żyje - kontynuuje Wakulska. - Dla mnie to była obca osoba - nie ukrywa. Dodaje, że biologiczna mama powiedziała, że zostawiła ją na chwilę w Lublinie, bo nie wiedziała, co zastanie w domu na Zamojszczyźnie. W chwili ich pierwszego spotkania odnaleziona córka sama była już matką, potem były kolejne.

Z wizyty w domu brata zapamiętała to, że ich córki wyglądały jak bliźniaczki, obie z jasnymi włosami upiętymi w kucyki i piegami. Temat obozu pojawiał się rzadko. - Ona płakała cały czas. Nie mogła się uspokoić. Była bardzo nerwowa, wojenne przeżycia zrobiły swoje. Chora na serce, ale też przystojna. Wysoka, włosy kręcone. Nie była wylewna, raczej skryta - opisuje lublinianka. - Moja mama bardzo to wszystko przeżyła, bardzo. Ja jej współczułam. Ona się bała, że ja ją zostawię i pójdę do tej drugiej matki, a ja powiedziałam na to: „nie ta matka, co urodzi, tylko ta co wychowa”. I to było szczerze powiedziane - podkreśla Jadwiga Wakulska.

Samej ochronki nie pamięta. To druga mama powiedziała córce, że ta ukrywała się pod krzesłem, jak zobaczyła ją pierwszy raz. Trzeba ją było stamtąd wywabiać słodyczami. - Miałam trzy, cztery latka, jak zaczęłam mówić. To wszystko były te poobozowe sprawy - stwierdza Wakulska.

Wywabili ten numer

Po więcej informacji dzwonię do Heleny Kubicy z Centrum Badań Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau. To historyczka, która od lat bada losy dzieci, które były więźniami niemieckiego obozu Auschwitz-Birkenau. Zbiera ich relacje, dociera do dokumentów. Naszą rozmowę zaczyna od słów: „Historia pani Jadwigi jest wyjątkowa”.

- Kobiety były kierowane do Auschwitz-Birkenau od marca 1942 r., ale do połowy 1943 r. raczej nie było mowy o tym, aby urodzone w obozie dziecko zostało pozostawione przy życiu. Po tej dacie zaczęło się nadawanie numerów dzieciom nie-Żydówek. Zabijanie wszystkich żydowskich dzieci tuż po urodzeniu trwało do listopada 1944 r. - wyjaśnia Helena Kubica.

Od niej dowiaduję się więcej o transporcie z obozu w III Rzeszy do Auschwitz, w którym była matka pani Jadwigi. - Na liście transportowej przy jej numerze jest adnotacja, że była w ósmym miesiącu ciąży - mówi. Jednocześnie podkreśla: - To był transport przeznaczony przez Niemców na zagładę: w środku Żydówki z małymi dziećmi, kilka kobiet w ciąży, ale też umysłowo chore. Po przyjeździe na miejsce Żydówki od razu zostały skierowane do komór gazowych, pozostałe były zarejestrowane jako więźniarki.

W jakich warunkach odbył się poród małej Jadwisi? Jak jej matce udawało jej się przechodzić obozowe selekcje mimo zaawansowanej ciąży, a potem z niemowlęciem na ręku? - Raz tylko usłyszałam; „Dzięki tobie przeżyłyśmy, bo byłyśmy już w kolejce do zagazowania” - mówi Jadwiga Wakulska. Esesmanowi prowadzącymi selekcję spodobała się dziewczynka o niebieskich oczach i jasnych włoskach, dlatego wskazał jej matce stronę oznaczającą życie. - Myślał pewnie o zniemczeniu mnie. Wiadomo o co chodzi, nordycki typ urody - przypuszcza po latach.

Ile dzieci urodzonych w Auschwitz przeżyło obóz? - W przypadku dokumentów wychodzących na zewnątrz, na przykład aktów urodzenia i zgonu, informacja o miejscu narodzin dziecka była fałszowana. Wpisywano po niemiecku Oświęcim oraz „ulica Obozowa”. Ale już w obozowych aktach personalnych po prostu KL Auschwitz, czyli Koncentration Lager Auschwitz - podaje Helena Kubica. I mówi, że doliczyła się ponad 500 dzieci do 15 roku życia, które momentu wyzwolenia doczekały w obozie. Gdyby liczyć te do 18 roku życia, to ta liczba byłaby większa o ponad 300 nazwisk.

Liczba dzieci, które w ogóle przeszły przez Auschwitz jest nie do ustalenia z braku dokumentów. Mówi się o minimum 23 tysiącach i to tylko zarejestrowanych więźniów. - Szacujemy, że wyzwolenia doczekało około 60 dzieci urodzonych w obozie - podaje Helena Kubica. Opowiada o Józiu, żydowskim chłopcu, którego matka ukrywająca się na aryjskich papierach chowała w baraku. - Na górnej pryczy. Nie udałoby się to bez solidarności i pomocy ze strony innych więźniarek. Do czasu, gdy zapach dziecka wyczuł pies nadzorczyni i przyniósł zawiniątko w pysku. Padło pytanie: „czyje jest to dziecko”? A potem rozkaz, że matka z synem ma iść do krematorium. Jakimś cudem esesman kazał jej wracać do obozu kobiecego. Dlaczego? Tego nie wiadomo, ale dziecko zostało po tym fakcie oficjalnie zarejestrowane - relacjonuje historyczka z z Centrum Badań Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau.

Urodziłam się w Auschwitz, ale miałam szczęśliwe dzieciństwo
Archiwum Jadwigi Wakulskiej Fotografie z przeszłości. Zdjęcia z domowego archiwum Jadwigi Wakulskiej. Przedstawiają ją wspólnie z adopcyjnymi rodzicami. O tym, że nie jest ich biologiczną córka dowie się w wieku 14 lat. Plac Litewski w Lublinie.

Noworodki miały tatuowane na lewym pośladku, rzadko na rączce, obozowy numer. Ale nie wszystkie. - Nie dotyczyło to np. transportów ludności cywilnej kierowanych do obozu po upadku Powstania Warszawskiego - przypomina Kubica. To jej udało się, w jednym z krakowskich archiwów, odnaleźć numer umieszczony na ciele małej Jadwigi. - Nazwisko jej biologicznej matki w dokumentach PCK znalazło się na liście osób, które dostały papiery na dalszą podróż. Obok obozowego numeru kobiety był ten nadany jej córce oraz ich daty urodzenia - opowiada.

O obozowy numer zapytałam też panią Jadwigę: - Ja chodziłam w takich krótkich sukieneczkach i na tej nóżce cały czas był ten fioletowy numer. Płakałam i mówiłam „biudne, biudne”, jak to małe dziecko. No i mama chcąc nie chcąc, pojechała ze mną do Łodzi, tam był taki zakład kosmetyczny. Wywabili ten numer. Zostały kontury.

Odnalezieni

Pani Jadwiga nie jest jedynym dzieckiem z Auschwitz, które po poszukiwaniach odnalazło bliskich. Ostatni taki przypadek miał miejsce w 2008 r. i dotyczył mężczyzny z Białorusi. - Jego historię opowiedziałam ekipie z rosyjskiej telewizji, która u nas gościła. Dzięki programowi udało się odnaleźć siostrę tego byłego więźnia - cieszy się Helena Kubica.

Na terenie Birkenau do dziś jest barak nazywany dziecięcym, od rysunków zachowanych we wnętrzu. Przedstawiają dziecko z zabawkami oraz chłopca z tornistrem na plecach, który idzie do szkoły. - Dzięki relacjom byłych więźniów wiemy, że ich autorem był prawdopodobnie anonimowy więzień. Malunki powstały najpewniej jesienią 1944 r., za zgodą blokowej - mówi Helena Kubica. W tym czasie w baraku przebywały dziewczynki do 16 roku życia i mali chłopcy. - Dzieci uważnie śledziły każdy ruch artysty - dodaje Kubica. Nie przetrwał z kolei barak dla dzieci żydowskich z getta w Terezinie z namalowanymi postaciami z bajek Disneya.

Obie matki pani Jadwigi umarły w tym samym roku, w odstępie kilku miesięcy. Gdy ta pierwsza była już chora, córka po raz pierwszy powiedziała do niej „mamo”. - Czy miałam żal, że mnie zostawiła? W pierwszej chwili tak było, ale później się z tym pogodziłam. Usprawiedliwiłam ją. Było po wojnie, a ona zostawiła mnie w bezpiecznym miejscu. No i potem miałam wspaniałe dzieciństwo i wspaniałych rodziców - tak kończy swoją opowieść.

Malgorzata Szlachetka

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.