Renata Hryniewicz

W Kunicach rządzi... bydło i trzoda

Owce gospodarza hasają sobie między innymi po posesji sołtyski Ewy Guzik, która mówi: Nie ma na to mojej zgody! Fot. Archiwum mieszkańców Owce gospodarza hasają sobie między innymi po posesji sołtyski Ewy Guzik, która mówi: Nie ma na to mojej zgody!
Renata Hryniewicz

Biegające po wsi owce czy goniące człowieka byki już nikogo tu nie dziwią. Mieszkańcy szukają pomocy wszędzie. - W was nasza ostatnia nadzieja. Może jak się problem nagłośni, to ktoś zwróci na nas uwagę - mówią

- Wyszłam wczoraj z koleżanką na spacer. W pewnym momencie usłyszałyśmy za sobą nieokreślone sapanie. Kiedy się odwróciłyśmy, zobaczyłyśmy biegnącego w naszą stronę byka! - relacjonuje Bożena Rocha, mieszkanka Kunic. - Zaczęłyśmy uciekać i uciekłyśmy. A gdyby tak na naszym miejscu była matka z dzieckiem? Przecież w życiu by nie zdążyła.

Jak mówią mieszkańcy, to byki jednego z gospodarzy. Ma on także krowy i owce. - Wiele razy jego krowy chodziły po naszym terenie. Tu nic nie można posadzić, bo wszystko niszczą, a jemu zwrócić uwagi nie można, bo potem się mści. Ostatnio specjalnie ciągnikiem rozjechał mi małe drzewko, które posadziłem przed domem - opowiada Bogdan Rocha, mąż pani Bożeny.

Do rozmowy przyłącza się sąsiadka. - Lubiłam dla zdrowia chodzić na kijki. Teraz już nie chodzę, bo mnie byki po skarpie goniły. Boję się. Z kolei owce obgryzają żywopłot. Kiedy poszłam do gospodarza z tym problemem, powiedział, żebym sobie murowany płot zrobiła. Obraża i wyzywa wszystkich, nawet nie chcę używać słów, jakie skierował do mnie i do mojego męża. Nie ma sensu z nim dyskutować - stwierdza Elżbieta Niegodzieńska.

Obraża i wyzywa wszystkich, nawet nie chcę używać słów, jakie skierował do mnie i do mojego męża

Wszyscy mają dość

Kunice to mała miejscowość w gminie Słubice. Około 35 domów. Wieś jest przepiękna. Dużo zieleni, ładne widoki, obok płynie Odra. Wydawałoby się, że tu musi być sielanka, tymczasem ludzie przeżywają horror. Umawiamy się na spotkanie z mieszkańcami. Przychodzi 15 osób. Reszta „jest w pracy albo się boi zemsty gospodarza”.

- Tu wszyscy mają dość. Nie ma rodziny, która by nie narzekała na to, że zwierzęta niszczą wszystko na prywatnych terenach, sadach, podwórkach. Boimy się wyjść z domu, bo nie wiemy, czy nas jakiś byk nie zaatakuje. Zwierzęta zdychają w różnych miejscach. Nie są utylizowane. Jest smród, brud i pełno much. Brak słów, żeby opowiedzieć, co się tu dzieje - mieszkańcy mówią jeden przez drugiego.

Jest smród, brud i pełno much. Brak słów, żeby opowiedzieć, co się tu dzieje

- Najgorsze jest to, że nikt nie chce nam pomóc. Zgłaszaliśmy już wszędzie: do burmistrza, do weterynarza, na policję, do straży miejskiej... I co z tego? Mimo mandatów, upomnień, wytycznych, ciągle jest to samo. Już nie dzwonimy, bo to nie ma sensu. Ten człowiek czuje się bezkarny - wylicza Anna Federowicz. - My nie chcemy, żeby on zaprzestał swojej hodowli, ale niech wszystko ma ręce i nogi - dodaje Elżbieta Kiźło. - W was nasza ostatnia nadzieja. Może jak się problem nagłośni, to ktoś zwróci na nas uwagę – mówią zebrani.

Idziemy na podwórko gospodarza, żeby zapytać, dlaczego tak się dzieje. - Ja nie mam sobie nic do zarzucenia. Co z tego, że moje zwierzęta chodzą? Tam, gdzie chodzą, to sami właściciele mnie prosili, żeby jabłka odpady wyzbierały. Jak mi jakaś owca zdechnie, to chyba nie jest nadzwyczajne zjawisko. Zgłaszam to do tych, co utylizują. A że oni przyjeżdżają po kilku dniach, to już nie mój problem. Byki chodzą po żwirowni, której właściciel pozwolił na to. Po co ktoś tam chodzi? Teren nad Odrą też mam wydzierżawiony i zwierzęta mogą sobie tu chodzić - odpiera wszystkie zarzuty gospodarz.

- Ten pan zawsze znajdzie argumenty. Owce wchodzą na moją posesję niemal codziennie i nigdy takiej zgody nie wyraziłam. Mieszkam w najbliższym sąsiedztwie - podkreśla sołtyska Ewa Guzik. - Nikt takiej zgody nie wyraził. To kłamstwo. Chodzą wszędzie, dosłownie. Pani patrzy - wskazuje palcem Tadeusz Rzepa. Faktycznie, koło świetlicy przechodzi akurat stadko owiec. Kawałek dalej widać kolejne.

Bardzo specyficzny gospodarz

Skontaktowaliśmy się ze wszystkimi urzędami, które mogłyby mieć wpływ na zmianę sytuacji w Kunicach. - Z informacji, jakie przedstawiacie, wychodzi na to, że jest to notoryczne nękanie mieszkańców. Takie sprawy należą do kompetencji straży miejskiej, policji, a nawet prokuratury. Można to też zgłosić do Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami - uważa Jan Kędziora, doradca burmistrza Słubic do spraw gospodarczych. - Jest wszczęte postępowanie o wykroczenie w stosunku do tego gospodarza - informuje Ewa Mumryło, rzeczniczka powiatowej policji w Słubicach.

Jest wszczęte postępowanie o wykroczenie w stosunku do tego gospodarza

Ze strażą miejską nie rozmawialiśmy, ponieważ osoba, która mogłaby coś powiedzieć w tej sprawie, jest na urlopie. Zadzwoniliśmy do powiatowego inspektora weterynarii. - Znam temat. To bardzo specyficzny gospodarz i gospodarstwo. Mieliśmy zgłoszenia, ale wszystkie incognito. Ja wysłałem tam inspektora. Po kontroli dałem wytyczne, do których gospodarz się dostosował - mówi Wiesław Sierszulski. - Jeśli nadal są problemy, i to w takiej skali, to najrozsądniej byłoby, gdyby pani sołtys i może ze dwóch przedstawicieli z wioski spotkali się ze mną i inspektorem od dobrostanu. Porozmawiamy i ustalimy, czy i jakie podjąć kroki. Porozmawiamy z policją, a przede wszystkim z burmistrzem, bo w ich kompetencjach leżą decyzje o ewentualnym odebraniu zwierząt gospodarzowi. Ja jestem otwarty i zawsze chcę pomóc, jeśli taka pomoc jest potrzebna.

Nie taki był cel wizyty

W środę do Kunic wybrali się inspektorzy z Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Słubicach. - Dostaliśmy zgłoszenie na niewłaściwą gospodarkę obornikiem. Wieś wygląda sielsko. Rzeczywiście chodzą luzem owce, kaczki, gęsi i kury, ale nic nie wskazuje na to, że coś strasznego się tam dzieje. Zrozumiałe jest, że wyrywkowa kontrola nie zobrazuje sytuacji. Trzeba by było być tam codziennie, a najlepiej żyć i mieszkać, żeby cokolwiek stwierdzić - mówi Jadwiga Caban-Korbas, szefowa sanepidu w Słubicach.

Po wizycie inspektorzy sporządzili notatkę, w której czytamy: „Drewniane ogrodzenie obejścia jest niekompletne, co umożliwia wychodzenie zwierząt poza jego teren. Na terenie obejścia widoczny był ogólny nieporządek. W przymurowanej stodole, w odległości 15 m od Odry, na nieutwardzonym gruncie znajduje się pryzma obornika, na pryzmie zauważono skórę owcy. Nie stwierdzono zastojeń gnojowicy. Wkoło gospodarstwa nie były wyczuwalne odory pochodzenia zwierzęcego ani wystąpienia zwiększonej ilości owadów. Nie widzę zasadności zgłoszonej interwencji w sprawie niewłaściwej gospodarki obornikiem, bo taka ilość hodowli nie wymaga budowy szczególnej ilości pryzm”.

Jadwiga Caban-Korbas tłumaczy, że w notatce nikt nie odnosi się do zwierząt, bo nie taki był cel wizyty.

Nie ma na to prawa?

Policja wszczęła postępowanie, weterynarz jest otwarty na pomoc mieszkańcom, sanepid zrobił to, co było w jego kompetencjach, doradca burmistrza podpowiada, by problem zgłosić do służb mundurowych bądź prokuratury. A mieszkańcy nadal są bezradni.
- Przecież problem zgłaszamy notorycznie od lat. Przyjeżdża policja, przyjeżdża straż miejska, a on dalej robi, co chce. Czy naprawdę nie można nam pomóc? Czy nie można gospodarzowi nakazać, by dbał o gospodarstwo jak należy? Nie ma na to prawa? - pytają zrezygnowani ludzie.

Renata Hryniewicz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.