W obecnym sporze o armię chodzi o politykę

Czytaj dalej
Fot. Adam Guz
Agaton Koziński

W obecnym sporze o armię chodzi o politykę

Agaton Koziński

Andrzej Duda otworzył sobie dwa fronty: z Antonim Macierewiczem i Zbigniewem Ziobrą.

Poprzednia rocznica katastrofy smoleńskiej. 10 kwietnia 2016 r. Andrzej Duda, który od początku swej prezydentury unika organizowanych cyklicznie przed pałacem miesięcznic, przy okazji szóstej rocznicy tragedii zabiera głos. Więcej - wygłasza płomienne przemówienie. Przypomina 200 tys. osób, które przyszły przed pałac niemal natychmiast po tym, jak usłyszały, co się stało pod Smoleńskiem. Podkreśla, że wszyscy tam się zgromadzili kierowani impulsem wygenerowanym przez tę tragedię. Przyszli tam bez względu na swoje poglądy polityczne.

Umieliśmy stanąć razem, ponad wszelkimi podziałami

- mówił wtedy Andrzej Duda.

Prezydent ciągnął tę myśl. Ubolewając, że później ta jedność pękła, podkreślał, że trzeba starać się ją odbudować. „Wybaczmy sobie to wszystko wzajemnie, wszystkie niepotrzebne słowa, wszystkie gorszące zachowania, wszystkie momenty poniżenia. Apeluję o to wybaczenie, bo jest ono nam i Polsce niezbędne” - zwrócił się do Polaków Andrzej Duda w przemówieniu. I jeszcze dodał, że trzeba wyjaśnić wszystkie aspekty katastrofy smoleńskiej, ale powinni to zrobić eksperci pracujący w spokoju, bez nacisków politycznych.

Słowa mocne i zaskakujące - wcześniej (ani przez długi czas potem) prezydent nie wysyłał żadnych sygnałów świadczących o tym, że zamierza w jakikolwiek sposób zachowywać się podmiotowo w polityce. Wtedy zresztą zaskoczył tymi sformułowaniami własne otoczenie. I spotkał się z szybką reprymendą. „Tak, przebaczenie jest potrzebne, ale przebaczenie po przyznaniu się do winy i po wymierzeniu odpowiedniej kary. To jest nam potrzebne” - polemizował z prezydentem Jarosław Kaczyński przemawiający kilka godzin po nim.

To był pierwszy sygnał, że sposoby myślenia prezydenta i jego macierzystej partii się różnią. Później ten zgrzyt uleciał w niepamięć - w miarę jak Andrzej Duda konsekwentnie podpisywał kolejne przesyłane mu z parlamentu ustawy. Generalnie prezydenta jakby nie było. Pojawiał się incydentalnie - a to przy szczycie NATO, a to przy jakiejś bardziej spektakularnej wizycie zagranicznej, a to podczas wizyty Donalda Trumpa w Polsce. Nie widać było natomiast żadnego konkretnego pomysłu, jaki Andrzej Duda ma na swoją prezydenturę.

Aż do teraz. Seria trzech wet (najpierw ustawy o Regionalnych Izbach Obrachunkowych, a potem legislacji dotyczących KRS i Sądu Najwyższego) postawiła go w zupełnie innym politycznym świetle. A fakt, że zdecydował się nie wręczyć nominacji na generałów oficerów wskazanych mu przez Antoniego Macierewicza (ten ruch już zaczęto nazywać „czwartym wetem”), wyraźnie pokazuje, że prezydent chce sobie wymościć solidny kawałek miejsca w polityce.

Andrzej Duda otworzył sobie dwa fronty: z Antonim Macierewiczem i Zbigniewem Ziobrą. W tych bataliach pewnie da radę walczyć. Ale ciągle brakuje pewności, jak zareagują inni potencjalni uczestnicy tej rozgrywki: Beata Szydło i Jarosław Kaczyński. Komunikat pani premier w sumie niewiele wnosi. Można go odebrać na dwa sposoby. Albo woli poczekać, aż i prezydent, i szef MON mocno się osłabią wzajemną walką, przez co ona się automatycznie wzmocni, albo jest zbyt słaba, by móc cokolwiek w tej sprawie powiedzieć.

Jeśli w grze jest ten drugi scenariusz, to krążące po korytarzach plotki o tym, że jesienią pani premier zostanie objęta rekonstrukcją, są pewnie prawdziwe. Ale nawet jeśli prawdziwy jest scenariusz pierwszy, to Beata Szydło nie może pozwolić, by Andrzej Duda i Antoni Macierewicz grillowali się nawzajem zbyt długo - przy okazji bowiem grillują cały obóz władzy. Wiadomo od dawna, że wyborcy alergicznie reagują na tego typu wewnętrzne napięcia - najlepiej przekonała się o tym PO w drugiej kadencji rządów, gdy nie zdołała opanować walk frakcji wewnątrz partii i w konsekwencji nie umiała skutecznie walczyć z PiS w wyborach w 2015 r. Poza tym przeciągająca się batalia może w pewnym momencie wymknąć się całkowicie spod kontroli.

Na pewno ma to na uwadze Jarosław Kaczyński. Ciągle jednak nie jest jasne, w jaki sposób on widzi swoją rolę w obecnym konflikcie. Czyją stronę w nim trzyma? Wcześniej przyzwyczaił do sytuacji, że jest bezstronnym arbitrem w sporach w swoim obozie - trzyma się ponad nimi i włącza się do gry, podejmując ostateczną decyzję wtedy, gdy uzna, że sytuacja tego wymaga. Nie ma pewności, czy w obecnej sytuacji ten scenariusz jest możliwy. Po pierwsze, Andrzej Duda wygląda na naprawdę zdeterminowanego - więc zatrzymać go będzie naprawdę trudno. Po drugie, poważnie trzeba brać pod uwagę sytuację, w której Jarosław Kaczyński trzyma stronę Antoniego Macierewicza. Wtedy prezydent jest całkowicie sam, skazany na porażkę.

Najlepsze rozwiązanie dla obozu władzy tego konfliktu? Andrzej Duda otrzymuje obszar działań, w których jest numerem jeden, może to być wojsko, polityka zagraniczna czy wymiar sprawiedliwości - wtedy sytuacja się klaruje, każda ze stron ma jasno zakreślony obszar kompetencji i czuje się jak pełnoprawny partner (do tej pory prezydent nie miał podstaw, by tak się czuć). Rozwiązanie najgorsze? Gdy w tym konflikcie górę nad kalkulacjami wezmą emocje. Właśnie na to czeka teraz opozycja - bo zwycięstwo w najbliższych wyborach będzie miała podane na srebrnej tacy, na której będą wygrawerowane dwa napisy: Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej i Ministerstwo Obrony Narodowej.

Agaton Koziński

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.