Wszystkie oblicza Jacka Sautera

Czytaj dalej
Fot. Jakub Nowak
Jakub Nowak

Wszystkie oblicza Jacka Sautera

Jakub Nowak

Koledzy samorządowcy mówią o nim: luzak. Większość mieszkańców: bardzo dobry burmistrz. Jacek Sauter rządzi niewielkim miasteczkiem już od 24 lat. To rekord, jeśli chodzi o województwo lubuskie.

- Wie pan, tak szczerze, to ja nie mam chyba żadnych kwalifikacji. Raz wypełniałem CV, i nie za wiele mogłem tam wpisać... – mówi mi Jacek Sauter, gdy pytam go o to, co mógłby robić w życiu, gdyby nie był burmistrzem.

- Ha, ha, cały Jacek! – śmieje się z kolei jeden z samorządowców, gdy opowiadam mu o samokrytyce burmistrza. - Ten gość jest dziś prawdziwym guru dla wielu wójtów i burmistrzów w regionie. „Młodzi”, którzy dopiero rozpoczynają rządy, jeżdżą do niego po rady, a „starzy” liczą się z jego zdaniem. Doświadczony samorządowiec, ale prywatnie też fajny facet – słyszę.

Swoje rządy rozpoczął w roku 1992, co sprawia, że jest najdłużej urzędującym burmistrzem w woj. lubuskim. - 24 lata... Nawet nie wiem, jak to przeleciało – opowiada. Do Bytomia Odrzańskiego przyjechał w roku 1983, przeprowadzając się z rodzinnej Nowej Soli. - Wszystko przez te kobiety – śmieje się po latach. Jeszcze na studiach poprosił o praktyki w tutejszym urzędzie. - Ówczesny naczelnik zgodził się pomóc, pamiętam, że swoją pracę magisterską pisałem po godzinach w Urzędzie Stanu Cywilnego – opowiada.

Po raz pierwszy wystartował na burmistrza Bytomia Odrz. w roku 1990. Miał zaledwie 29 lat (nie było jeszcze wtedy powszechnych wyborów). - Nie udało się. Pamiętam, że bardzo dotkliwie odczułem tę porażkę – przyznaje. Po przegranej zdecydował się zrezygnować z pracy w urzędzie. - Już podczas konkursu zapowiedziałem, że w razie porażki odejdę, by nowy burmistrz nie czuł zagrożenia z mojej strony. Uznałem, że tak będzie uczciwie – opowiada. Na dwa lata zaczepił się u swoich teściów. Pracował, „wożąc pietruszkę” do ich sklepów...

W roku 1992 spróbował ponownie. Tym razem udało się. - To był specyficzny czas. Uczyliśmy się kapitalizmu na żywym organizmie - wspomina. Rządy rozpoczął twardą ręką. Od razu zwolnił z urzędu kilkanaście osób. - Wiem, że zrobiłem im krzywdę, wiele osób ma do dziś żal, ale innego wyjścia nie było. Wiele etatów nijak się miało do rzeczywistości, generowały jedynie koszty – opowiada.

Kolejne oszczędności dotknęły już bezpośrednio mieszkańców, za co niemal natychmiast próbowano go usunąć ze stanowiska. Likwidacja działań kulturalnych w gminie, wyłączenie oświetlenia i tzw. budżet monotematyczny, skupiający się tylko na jednej poważnej inwestycji, spowodowały, że szybko zorganizowano referendum. Inicjatorom nie udało się jednak z powodu zbyt słabej frekwencji.

Ostatecznie, chcąc nie chcąc, pozwolono mu więc działać. Reformy były drastyczne. - Miasto było ciemne, głuche i zadłużone. Sam nie wiem, jak udało mi się ostatecznie przekonać ludzi do takiego zaciskania pasa. Może chcieli spokoju po wcześniejszych niekończących się kłótniach, gdy sesje trwały np. po dwa dni? – zastanawia się. Aby mieć szansę na jakikolwiek rozwój, zdecydował się na podjęcie bezprecedensowej wówczas decyzji, czyli... zastawienia niemal wszystkich gminnych budynków, by uzyskać kredyt na inwestycje. - Nie było wtedy Unii Europejskiej, pomocy z zewnątrz. Zaryzykowaliśmy – wspomina.

Powoli udawało się realizować założenia. Najpierw wybudowano oczyszczalnię ścieków i kanalizację. - Kosztowało nas to czterokrotność budżetu. Wycieczki jednak potem do nas z Polski przyjeżdżały, by te oczyszczalnię zobaczyć. Dziś to standard, wtedy to był kosmos – mówi z satysfakcją. Po oczyszczalni przyszedł czas na szkołę, później zrobiono remizę, przeprowadzono także gazyfikację. - Drogi i ulice były strasznie rozkopane, ludzie latami musieli znosić ten syf. Do dziś jestem im wdzięczny, że przetrwali ten najtrudniejszy okres. Wie pan, że latarnie zapaliliśmy dopiero po dziewięciu latach oszczędzania prądu? – opowiada J. Sauter.

Mieszkańcy zaczęli doceniać to, co działo się w gminie. Wybrali go w pierwszych wolnych wyborach do samorządu w 2002 roku. Cztery lata później nie miał już żadnego kontrkandydata i uzyskał rekordowy wynik w skali Polski - niemal 95 proc.

W roku 2007 stracił jednak swoje stanowisko na ponad miesiąc. Wszystko przez to, że spóźnił się ze złożeniem oświadczenia o działalności gospodarczej żony. I choć taka sytuacja miała miejsce w wielu samorządach, w związku ze zmianami w prawie podczas rządów Prawa i Sprawiedliwości, postanowił honorowo ustąpić. - Prawo jest prawem. Musiałem ponieść konsekwencje - opowiada. Radni nie chcieli się zgodzić na odwołanie, w końcu jednak ustąpili, ale przed głosowaniem oficjalnie... przeprosili za to wyborców. Sam burmistrz zapowiedział z kolei, że z własnej kieszeni pokryje koszty ponownych wyborów. To właśnie wtedy, na tym 35 dniowym bezrobociu, napisał swoje CV. - To był jeden z najgorszych okresów w moim życiu - wspomina. Później oczywiście wrócił na stanowisko.

Choć sam bardzo krytycznie podchodzi do swojej oceny, wybory w kolejnych latach potwierdzały, że ludzie w gminie uważają go za dobrego włodarza. By nie być gołosłownym: 84 proc. w roku 2010 i 86 proc. cztery lata później. Co ciekawe, podczas tych ostatnich w mieście nie zawisł ani jeden plakat wyborczy... - To mała miejscowość, każdy się zna. Zresztą co miałem napisać? Że jestem piękny i młody? - opowiada. Ludzie w gminie mówią o nim w większości dobrze. - Swój chłop - słyszę. - Zapyta co słychać, z ludźmi na „ty” jest. Nie wywyższa się - słyszę.

Wiele osób frustruje jednak jego słynna, owiana legendami oszczędność. Zrobiło się o niej głośno w całym kraju, gdy swego czasu ogłosił, że nie zamierza wydawać pieniędzy na odśnieżanie. Z drugiej strony trudno odmówić mu rozmachu, jeśli chodzi o inwestycje. Po latach, gdy gmina wyszła już z finansowego dołka, Bytom Odrz. mógł pozwolić sobie m.in. na piękny port, czy boiska i świetlice na małych wioskach. Wizytówką miejscowości jest także wszechobecna zieleń - magistrat za darmo oddawał kwiaty mieszkańcom, pod warunkiem, że będą o nie dbać. W większości rozwiązał także problem dróg. Tylko w tym roku na 120 remontów w województwie dofinansowanych z Unii Europejskiej, 21 będzie właśnie w jego gminie. I co najważniejsze, Bytom Odrz. nie ma dziś praktycznie zadłużenia. W tym roku będzie ono mierzone w jednocyfrowej skali.

- Wszystko odbywa się jednak kosztem czegoś - opowiada sam Sauter. Jak zaznacza nienawidzi np. wydawania pieniędzy na konsumpcję. - Dlatego nie organizujemy żadnych dni miasta itd. Zamiast 50 tys. zł na „gwiazdę” wolę przeznaczyć to na nową drogę - opowiada.

Do partii nie należał nigdy. Ani za komuny, ani w wolnej Polsce. - Nie namawiali pana? - pytam. - Namawiali, namawiali... - opowiada, przytaczając przy okazji pewną anegdotę. - Kiedyś przyjechała do mnie delegacja jednej z nieistniejących już prawicowych partii, prosili, bym wystartował z ich listy. Ja, dla jaj, powiedziałem, że jak dadzą mi kilka milionów na inwestycje w gminie, to się zgodzę. Myślałem, że od razu powiedzą, żebym spadał na drzewo, a tymczasem oni... zareagowali poważnie. Teksty w stylu „panie Jacku, oczywiście, pomyślimy po wyborach”. Wtedy zrozumiałem, że, po pierwsze, nie mogę tak żartować, a po drugie, jak już wołać, to nie kilka, ale kilkanaście milionów - śmieje się.

Teraz nikt go już nie nagabuje. Sam, pomimo swojej bezpartyjności, nie lubi jednak podziałów. - Co za różnica, czy ktoś jest czerwony, czarny czy zielony - pyta retorycznie. - W latach 90. zatrudniłem byłego pierwszego sekretarza, o co miano do mnie duże pretensje. Powiedziałem jednak wyraźnie: koniec z paleniem czarownic, koniec z dzieleniem społeczeństwa. Bytom jest zbyt mały, liczą się kompetencje - podkreśla.

Jak przyznaje, w swoich działaniach kieruje się przykazaniami dziadka, wielkiego społecznika i regionalisty, który doczekał się ulicy swojego imienia w Nowej Soli. - Czuję jego ducha nad sobą, opowiadał mi m.in. o pieniądzach publicznych, pokazał jak można się zakochać w małej miejscowości. On w Babimoście, ja w Bytomiu Odrz. On też był dla mnie inspiracją do tworzenia tożsamości lokalnej. Historia, jak widać, na koniec zatoczyła koło...

Jaki jest Jacek Sauter

Rozrabiaka
- Łatwym uczniem nie byłem - śmieje się po latach. W szkole nienawidził matematyki, pasjami jednak czytał książki i gazety.
- „Zielonogórska”, „Ekspres Wieczorny”, „Sport” i „Przegląd Sportowy” to były moje codzienne pozycje - opowiada. Na studiach we Wrocławiu w akademiku mieszkał z Pawłem Kukizem.
- Kontakt utrzymujemy do dziś. Wariowaliśmy, jak to studenci, nie brakowało ostrych imprez - opowiada z nostalgią. Całą brać studencką wspomina z ogromnym sentymenem. Gdy w stanie wojennym w 1982 roku milicja zamknęła go za udział w manifestacji na 48 godzin, po powrocie z więzienia już czekała na niego uzbierana przez kolegów kwota na grzywnę. - 16 tys. zł. Płakałem jak dziecko, bo moja matka wtedy 3 tys. zarabiała - opowiada.

Bytomianin
- Pierwszy raz do Bytomia Odrz. przyjechałem jako dzieciak, na dyskotekę z kolegami. Siłą mnie zaciągali, bo mówiłem, że nie chcę do takiej „dziury” jechać - wspomina ze śmiechem. Potem jednak się zakochał. W swojej żonie, którą tu poznał, a później w samym Bytomiu.

Burmistrz
Gminą rządzi od 24 lat. Jak opowiada, najbardziej barwne były lata 90. - To była „wolna amerykanka” w samorządzie. Panowała zasada: „co nie jest zakazane, jest dozwolone”. Wiele rzeczy powstało bez pozwoleń, dokumentacji... Dopiero później to unormowano prawnie - mówi.

Luzak i fanatyk rocka
- Rozbawia towarzystwo - mówią koledzy. Uwielbia rocka, sam mówi o sobie, że jest fanatykiem Dżemu, był na ponad 100 koncertach. Jest też bywalcem Przystanku Woodstock i festiwalu w Jarocinie. - Kiedyś jeździłem pod namiot, teraz lata już nie te, dlatego nocuję w hotelu - żartuje.

Jakub Nowak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.