Andrzej Kozioł

Zastaw się, a postaw się, czyli polska rozrzutna natura, która nie pozwalała na skromne życie

Stefano Della Bella, Wjazd Jerzego Ossolińskiego do Rzymu w 1633 r. (fragmenty) Fot. archiwum Stefano Della Bella, Wjazd Jerzego Ossolińskiego do Rzymu w 1633 r. (fragmenty)
Andrzej Kozioł

Obyczaje polskie konie z poselstwa Jerzego Ossolińskiego gubią złote podkowy na rzymskim bruku. Dla krakowskich mieszczan jedwab to rzecz zakazana. Król Zygmunt III utrzymuje ogromny dwór, co naśladują magnaci w Rzeczpospolitej.

Chociaż minęło nieomal czterysta lat, w zbiorowej polskiej pamięci ciągle tkwi jeszcze wspomnienie wjazdu polskiego poselstwa do Rzymu w roku 1633, kiedy to do końskich kopyt przymocowano - umyślnie niedbale! - podkowy z najprawdziwszego złota. Gapili się Rzymianie na świetny orszak, rzucali na złoto, a po świecie poszedł hyr o niezwykłym polskim bogactwie. Jak pisał prof. Stanisław Grzybowski: - Jerzy Ossoliński

... do swojego orszaku wybrał (...) majętnych młodych magnatów, którzy sami koszta wyjazdu ponosili. Nic dziwnego, że wypadł on imponująco i długo jeszcze w całej Europie krążyły wieści o koniach sarmackich gubią-cych na rzymskim bruku złote podkowy.

Mówiąc najprościej i najkrócej - zastaw się, ale postaw się...

Historia jest ciągłą walką postu z karnawałem. Z jednej strony zawsze chcieliśmy mieć jak najwięcej, nie bacząc na dookolną biedę, z drugiej - walczyliśmy, przynajmniej niektórzy z nas, ze zbytkiem. Walczono zaś w dwojaki sposób, albo wprowadzając ograniczenia prawne, albo odwołując się do zdrowego rozsądku i sumienia utracjuszy.

W Krakowie zbytek ograniczano od dawna. Już w 1336 roku miejskie władze określały dokładnie, jakie stroje powinni nosić krakowscy mieszczanie i jakie wydawać uczty. Kilkadziesiąt lat później w miejskim wilkierzu można przeczytać:

Ktokolwiek wesele wyprawić zamierza, i dla siebie jako i dla przyjaciół nowe ubrania sprawić chce; takowe sprawienie ubioru może być tylko dla czterech mężczyzn i tyluż kobiet.

Zżymał się Mikołaj Rej na kosztowne pojazdy, na jadło przedziwne. Zżymał się też na ubiory modne

Mało tego, bo na wesele można było zaprosić tylko osiem osób ze strony nowożeńca i osiem ze strony narzeczonej. W rzeczywistości mogło ich być więcej, ponieważ ośmioosobowy limit nie obejmował żon zaproszonych, ich dzieci oraz domowników i przybyszów spoza miasta.

Przez osiem dni poprzedzających ślub i osiem po ślubie nie wolno było wyprawiać biesiad, a więc żadnych kawalerskich wieczorów, żadnych poprawin...

I tego mało, bowiem do stołu można było zasiąść tylko raz, a na stół podać nie więcej niż pięć potraw. Po odejściu od stołu można było prosić do tańca panny i mężatki, pod jednym wszakże warunkiem - że będzie do niego przygrywało tylko czterech muzykantów.

W wilkierzu jest jeszcze mowa o jedwabiu (zakazanym), o jedwabnych czepcach (zakazanych), srebrnych i złotych pasamonach (oczywiście także zakazanych) i innych zbytkach.

Walka z skłonnościami do bogatych ubiorów i wykwintnych uczt, budzących zazdrość urodzonych (czy nie dość łykom, że mogą chodzić przy szabli, jak szlachta?) trwała bardzo długo i nigdy nie została do końca wygrana, bowiem krakowscy mieszczanie pozwalali sobie na kosztowne zakupy.

A sami panowie bracia? A magnaci, nie bez powodu zwani karmazynami? To zupełnie inna historia.

Zżymał się pan Mikołaj Rej na kosztowne pojazdy, na jadło przedziwne. Zżymał się też na ubiory modne, drwiąc z nich bezlitośnie:

Ja wierzę, by kto, pozłociwszy, rogi na łeb włożył, tedy nie wiem, by nie powiedzieli, iż to tak czyście, by się jedno co pojawiło, czegochmy wczoraj nie widzieli. A co na to „czyście” wynidzie, to już tam mieszek niech responduje.

Trzeba wyjaśnić, iż „czyście” to pięknie, a „respondujący mieszek” - to martwiąca się kieszeń...

Kpił pan Mikołaj z bogatych czuch (cuch, jak powiedzieliby górale, którzy do dzisiaj zachowali te peleryny, skracając je sporo), kpił z falsaruchów, stradyjotek z dziwnymi kołnierzami, czyli z kurtek. Z sajanów (też kurtek), obercu-chów (płaszczy), z dziwnych pontalików (klamer lub sprzączek), pstrych bieretków (no, nareszcie zrozumiało słowo, beret), z forbo-tów czyli koronek, z teperelli - jak w XVI wieku zwano krezy. I tak dalej, i tak dalej...

Marcin Kromer, mniej więcej współczesny Rejowi, też zauważał odzieżowy zbytek:

Coraz większy zbytek zaznacza się także w sposobie ubierania się oraz w ilości i rozmaitości strojów, a także w ich cenie. I nie tylko przyjął się zwyczaj ozdabiania odzieży zagranicznymi tkaninami i skórami egzotycznych zwierząt, ale i przywdziewanie na siebie szat jedwabnych i purpury, strojenia się w srebro, złoto, perły i drogie kamienie...

I dodaje Kromer, że w ten sposób stroją się nie tylko najbogatsi, ale także małpujący ich mniej zamożni panowie bracia.

Jedwabie i purpura, skóry egzotycznych zwierząt i drogie kamienie, a pod spodem? Oddajmy głos Kajetanowi Koźmianowi, który, opisał wesołe zabawy szlachty pod koniec XVIII stulecia:

Michał Granowski, sekretarz wielki koronny (...) dobrze już cięty, począł wykrzykiwać: „Ja Amerykanin! Kto mnie kocha, to samo robi, co ja” - i z kielichem w ręku wyszedł półnago na ulicę, z koszulą zawiązaną u pasa. Gdy przyjacielem przystojnie ubrani i schludnie noszący się, zaczęli na to hasło zrzucać z siebie ubiory, poczęła się dezercja tych wszystkich, szczególnie uboższej szlachty, którzy poczuwali się do nieporządku i niechlujstwa, pod długą polską suknią ukrytego, ale hajducy i lokaje na rozkaz pana chwytali uciekających, obnażali, a sami współbiesiadnicy służącym pomagali. (...)

Co za widok osobliwszy i gorszący! Do 80 osób na pół nagich, wielu potrząsających brudnymi łachmanami...

Tak było w Lublinie, tak bywało zapewne w całej Polsce...

Przykład, jak zawsze, szedł z góry. Szaraczkowy szlachetka naśladował bogatego szlachcica, bogaty magnata, magnat króla. A król, w tym przypadku Zygmunt III, otaczał się niezłym splendorem. Oprócz dworskich dygnitarzy, otaczali go liczni dworzanie. Szesnastu służących na „sześć koni”, czyli posiadających własną stajnię i gromadę własnych służących. Siedmiu „na cztery konie”, czech „na dwa konie”. Królewskie łoże ścieliło czterech służących, pętało się po dworze siedemnaście pacholąt i pięćdziesięciu pokojowych. A w dokumentach figuruje jeszcze tajemniczy „Paweł do kubka”, figuruje „przełożony nad chłopiętami” i wielu Polaków oraz - sądząc po nazwiskach - cudzoziemców, którzy nie mieli żadnych obowiązków, ale byli opłacani z królewskiej szkatuły. Czerpał z niej także słynny ksiądz Skarga, otrzymując na tydzień pięć złotych strawnego, siedem złotych „na wino, chleb i piwo”, cztery złote na siano i dwieście złotych zasług.

Rejestr królewskich dworzan i sług można by ciągnąć jeszcze bardzo długo. Od doktorów i kapelanów, poprzez muzykantów (ponad trzydziestu), stolników, woźniców (czterdziestu), aż po „Ma-tiasza od szorów”.

A ponieważ - jak się rzekło - przykład szedł z góry, władcę naśladowali co możniejsi poddani. Dziwili się temu obcy. Aleksander Gwagnin pisał:

Dworzan i sług taką wielkość mają Sarmatowie, żeby kto nieświadomy rzekł, iż ich nigdy wyżywić nie mogą. (...) Każdy sługa ma kilka sług, a słudzy mają swoje chłopięta, chłopięta zaś mają swych chłopiąt.

Dziwowali się obcy, a Polsce także szydzono z licznych dworów, z wielkopańskich zadęć, na przykład tak pisał Opaliński:

A cóż ci po tych sługach,
co po pachołkach?
Chcesz, aby tylko jeden
na drugiego patrzał?
Usługi mniej, im więcej
takich posługaczów.
(...)
Zgoła tylko jeść a pić.
Nie omieszkać pewnie
Gdy zatrąbią na obiad,
bieży jako ogar
Do psiarnie...

Tyle o przepychu w strojach i o dworskiej obfitości, a za tydzień zapraszam do stołu, na którym będzie więcej dań, niż pozwalał średniowieczny krakowski wilkierz.

Andrzej Kozioł

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.