Zdrady, alimenty, przestępstwa pracownicze i gospodarcze, czyli detektyw napisał książkę

Czytaj dalej
Fot. fot. Wojciech Wojtkielewicz/ Polska Press
Izabela Krzewska

Zdrady, alimenty, przestępstwa pracownicze i gospodarcze, czyli detektyw napisał książkę

Izabela Krzewska

„Warstwy podskórne” to tytuł debiutanckiej powieści kryminalnej białostockiego detektywa Marcina Silwanowa. Książka ukazała się nakładem wydawnictwa Czarna Owca, a jej premiera odbyła się 12 października. Ile jest w niej prawdziwych doświadczeń z pracy detektywa?

Głównym bohaterem pana powieści jest Piotr Rajski, prywatny detektyw w Białegostoku. Ile w nim Marcina Silwanowa?
Tyle ile być musi, aby skupić się – jako początkującemu pisarzowi – na konsekwentnym i dość rozciągniętym w czasie poprowadzeniu akcji.
Ale wybór gatunku literackiego był chyba dość oczywisty?
O tyle, że dobrze znam arkana zawodu i warsztat pracy prywatnego detektywa. Zamiast na researchu i konsultacjach, mogłem się skupić na samej fabule.
O czym są „Warstwy podskórne”?
Główny bohater to nieco znudzony swoją pracą detektyw. Zajmuje się głównie sprawami rodzinnymi i rozwodowymi, które nie leżą u szczytu jego ambicji zawodowych. Zamiast – jak w amerykańskich filmach – śledzić prawdziwych kryminalistów, zajmuje się tropieniem niewiernych małżonków. Pewnego dnia białostocki biznesmen, który wybudował galerię handlową, zlecił mu ustalenie przedwojennych właścicieli działki, na której stanęła, i ich ewentualnych spadkobierców. Niedługo potem do biura Rajskiego przyszła młoda klientka, która chciała sprawdzić wiarygodność swojego narzeczonego. Kilka dni po tym spotkaniu dziewczyna ginie, a podejrzenia policji padają na Piotra Rajskiego.
Tu postawmy kropkę, żeby nie zdradzać czytelnikom za wiele. Ale mnie proszę coś zdradzić. Tajemnice z przeszłości, władza, brudne interesy, zbrodnia… Czy inspirował się pan własnymi zleceniami i historiami swoich klientów?
Z pewnością wpłynęły one na konstrukcję bohaterów, natomiast nie są to „kalki” osób realnie żyjących. Jeśli ktoś dopatrzy się podobieństwa, to nie było ono zamierzone.
Skąd w ogóle pomysł na napisanie książki?
W młodości pisałem wiersze do szuflady. W czasie studiów z kulturoznawstwa na UwB pojawiły się pierwsze próby prozatorskie. Moje krótkie opowiadania ukazały się nawet w ogólnopolskich periodykach. Po studiach przyszło dorosłe życie i trzeba było inaczej zarabiać na przysłowiowy chleb. To pisanie cały czas miałem jednak z tyłu głowy, a materiał zbierał się sam.
Ma pan swoich ulubionych autorów kryminałów?
Cenię klasykę i „Przygody Sherlocka Holmesa” Doyle’a. Z polskich autorów moim faworytem jest zdecydowanie Marek Krajewski i jego książki z cyklu ze Lwowa i Wrocławia.
Marek Krajewski uczynił z tych miast bohaterów drugoplanowych. Akcja pana książki osadzona jest w Białymstoku. Jaki on jest w pana powieści? Mroczny, zaściankowy, wielokulturowy, nacjonalistyczny…?
Przede wszystkim mam nadzieję, że miasto zostanie odebrane jako wielowarstwowe. Mimo, że jest stosunkowo duże, to jednak wszyscy się tu znają. Tą pajęczynę wzajemnych powiązań starałem się pokazać w książce. Na etapie redakcji powieści spotkałem się parę razy z zarzutem, że zbyt dużo w niej przypadków. Ale ja to przeżywałem. Zdarzały się sytuacje, które nie mieszczą się w głowie, ale jednak miały miejsce. W Białymstoku to możliwe.
To niewątpliwie gratka dla mieszkańców stolicy woj. podlaskiego, że mogą śledzić losy bohaterów z wizją realnych miejsc przed oczyma. Jakich?
Pojawia się ulica Marii Skłodowskiej-Curie, a przed wojną Piwna. Znajdziemy ulicę Warszawską, Kilińskiego, Suraską, jest Pałac Branickich, opera przy Odeskiej i dawny cmentarz żydowski.
Tytułowe warstwy podskórne odnoszą się też do człowieka jako istoty?
Zgadza się. Chodzi o warstwy niewidoczne „na dzień dobry”, mroczne, nie zawsze uczciwe interesy.
Ukrywanie intencji, fałszywa tożsamość, działanie „pod przykrywką” to chyba codzienność detektywa. Jak to się u pana zaczęło?
Wcześniej zajmowałem się różnymi rzeczami. Przy okazji zakupów padłem ofiarą oszustwa internetowego. Przy całym szacunku dla policji uważam, że postępowanie – przynajmniej na początkowym etapie – nie było prowadzone zbyt umiejętnie. Postanowiłem działać na własną rękę. Szukałem śladów w sieci, przeglądałem fora internetowe, portale aukcyjne, analizowałem numery IP, adresy mailowe, nicki, loginy. To była żmudna praca, ale udało się. Podałem na komisariacie imię i nazwisko sprawcy. Już wtedy usłyszałem pytanie, czy nie chciałbym wstąpić do policji. Nie chciałem, ale postanowiłem zostać prywatnym detektywem. Licencję zdobyłem około 8 lat temu.
W czym się pan specjalizuje?
Zacząłem od wywiadu gospodarczego, ale zajmuje się też sprawami cywilnymi, rodzinnymi, bo to dyktuje rynek.
Zacznijmy od wywiadu gospodarczego. Na czym polega?
Generalnie w świecie biznesu to informacja daje pieniądze. Sprawdzam więc wiarygodność finansową potencjalnych kontrahentów, ryzyko transakcji, ustalam składniki majątku w przypadku dłużników. Na drugim biegunie są na przykład przestępstwa pracownicze, jak kradzieże czy nieprawidłowości wykorzystania zwolnień lekarskich.
Rozumiem, że chodzi o to, że pracownik bierze L4, ale – zamiast się kurować – pracuje w innej firmie lub wyjeżdża na wakacje. Jakiś przykład?
Niedawno miałem podręcznikowy przykład. W grę wchodził dosyć długi okres zwolnienia, 2-3 miesiące. Faktycznie okazało się, że „chory” pracownik rano wsiada do samochodu i jeździ do lasu pracować przy wycince drzew. Pojechałem za nim. Dokumentowanie oszustwa było o tyle kłopotliwe, że w lesie trudno się ukryć. Ale znalazłem na to sposób. Trochę interesuję się historią, a w okolicy znajdował się powojenny cmentarz. Było więc pole do rozmowy.
Wspomniał pan też o sprawach rodzinnych. Mogę się domyślać, że chodzi o zbieranie dowodów zdrady.
Czasami to tylko podejrzenie zdrady. Jeżeli dowody świadczą o niewierności małżonka, raport często staje się dowodem w sprawie rozwodowej przed sądem.
Czy te podejrzenia często się sprawdzają?
Nie ma tu reguły.
Ustalenie faktów z pewnością wymaga obserwacji. Jak długo śledzi pan „cel”?
To zależy od determinacji klienta, dobrego zaplanowania działań, trochę od szczęścia. Obserwacja może trwać 30 minut i już mam jednoznaczny materiał, a czasem może trwać 3 tygodnie.
Jest jakieś zlecenie, które szczególnie utkwiło panu w pamięci?
Miałem do czynienia z mężczyzną, który zapomniał, czy się rozwiódł. Wziął ślub około 30 lat wcześniej, małżeństwo się rozpadło. Klient wyjechał za granicę. Zaczął nowe życie, po latach poznał kogoś i chciał sformalizować związek. Wtedy przypomniał sobie o wydarzeniach sprzed trzech dekad.
I jak się skończyła ta historia?
Odnalazłem byłą żonę. Okazało się, że rozwód był.
To brzmi jak anegdota, ale podejrzenia o zdradę to wstęp do rozpadu rodziny i ludzkie tragedie.
Bywały i sytuacje, kiedy moimi mocodawcami nie byli współmałżonkowie, a kochankowie. Co więcej, okazało się, że kochanka była zdradzana z jeszcze inną kochanką.
Praca prywatnych detektywów wymaga dyskrecji. Raczej rzadko mówią publicznie o swojej pracy i metodach działania. Przez to zawód ten owiany jest aurą tajemniczości. Sporo też pewnie mitów, bo źródłem naszego wyobrażenia są bohaterowie seriali z arsenałem szpiegowskich gadżetów: kamerkami w długopisach, podsłuchami itd. Czy ma to coś wspólnego z rzeczywistością?
Przekazem medialnym rządzą zupełnie inne prawa niż te, regulujące nasze codzienne życie. Zazwyczaj w tym co się dzieje nie ma żadnego elementu show, a żmudna i trochę też niewdzięczna praca.
Technologia XX i XXI wieku na szczęście przyszła detektywom z pomocą, ponieważ wiele zleceń wymaga bezpośredniego kontaktu z osobą poddawaną obserwacji w okolicznościach, które nie sprzyjają posługiwaniu się w sposób jawny aparatem fotograficznym. Dlatego na co dzień używamy przedmiotów posiadających zakamuflowane kamery i aparaty: długopis, okulary, zegarek, a nawet kubek, bo i takie rzeczy są. Ich wybór zależy od danej sytuacji, przyzwyczajeń i preferencji.
Pan posiada takie urządzenia?
Tak.
Myślę sobie, że w pana zawodzie przydają się też stalowe nerwy i zdolności aktorskie.
W tego rodzaju działaniach ważna jest wiedza z różnych dziedzin życia i ciekawość świata. Nigdy nie jestem w stanie przewidzieć, z kim przyjdzie mi pracować. Przerabiałem przypadki, w których chodziło o mechaników samochodowych czy przedstawicieli zupełnie innych profesji, łącznie z uzdrowicielem.
Uzdrowicielem?
Chodziło o mężczyznę zajmującego się, nazwijmy to, medycyną alternatywną. Miałem – na zlecenie byłej żony – ustalić jego zarobki w celu zabezpieczenia alimentów. „Uzdrowiciel” działał w szarej strefie, pacjentów przyjmował w swoim mieszkaniu. Musiałem jako przypadkowa osoba uzyskać niezbędne informacje. Na szczęście niektóre pojęcia medycyny alternatywnej byłymi mi znane. „Kupiłem” tego człowieka. Zawsze warto się do takiego spotkania przygotować, wymyślić pretekst, być gotowym na różne scenariusze i możliwe pytania z drugiej strony. W języku służb specjalnych to tzw. „legendowanie”.
Nie każde zlecenie wiąże się z obserwacją czy bezpośrednim spotkaniem. Pracuje pan też na dokumentach i archiwach poszukując zaginionych członków rodziny, miejsc pochówku, spadkobierców.
Geneza mojego zainteresowania zagadnieniami związanymi z historią i archiwami – szeroko rozumianymi sprawami genealogicznymi – dotyczyła sprawdzenia działki w Białymstoku, co do której zachodziło podejrzenie, że spadkobierca właściciela z czasów wojny wciąż żyje.
To wątek, który pojawia się w pana powieści. I tak wracamy do książki. Jej promocja będzie wiązała się m.in. ze spotkaniami z czytelnikami, a nie ukrywa pan, że jest prywatnym detektywem. Czy ujawnienie swojego wizerunku nie wpłynie negatywnie na pana pracę?
Zastanawiałem się nad tym i ważyłem, co będzie dla mnie lepsze. Doszedłem do wniosku, że rozpoznawalność mojej twarzy – przy aktualnym charakterze moich zleceń – jest bez znaczenia. Poza tym uznałem, że moment, w którym zostanę rozpoznany przez obserwowanego jako autor książki, to będzie sukces. Będzie świadczył o tym, że powieść się przyjęła i ludzie ją czytają.

Izabela Krzewska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.