Złote orły na Fontannie Neptuna. Gdańsk w drugiej połowie lat 30-tych

Czytaj dalej
Fot. archiwum rodzinne
Barbara Szczepuła

Złote orły na Fontannie Neptuna. Gdańsk w drugiej połowie lat 30-tych

Barbara Szczepuła

Dość mam podejrzeń, że my, gdańszczanie nie jesteśmy prawdziwymi Polakami! - mówi mi Marek Krzysztof Gliszewski, wnuk Ignacego Kurzyńskiego zamordowanego przez Niemców działacza Polonii Gdańskiej.

Marek Krzysztof Gliszewski lubi Fontannę Neptuna na Długim Targu. Ostatnio często ma okazję przyjrzeć się z bliska bogu mórz, bo bierze udział w organizowanych przez KOD i Obywateli RP manifestacjach w obronie demokracji. Do Neptuna ma rodzinny sentyment. Ściślej - do złotych orłów na ozdobnym ogrodzeniu fontanny. Niemców w Wolnym Mieście Gdańsku te polskie orły strasznie drażniły. Bojówkarze z Hitlerjugend zerwali je w pewną zimową noc w grudniu 1935 roku, a dziadek Marka Krzysztofa, Ignacy Kurzyński, który był członkiem Rady Miasta z polskiej listy o orły się upominał i domagał się przywrócenia ich na miejsce.

Jaki był Gdańsk w drugiej połowie lat trzydziestych?

Okropny - opowiadała synowi Janina Gliszewska, de domo Kurzyńska.

- Chłopcy z Hitlerjugend rzucali w nas kamieniami i wymyślali od najgorszych. Pluli… Wspominała wyjazd dzieci z Polonii Gdańskiej na obóz do Polski. Smarkacze w mundurkach z hakenkreuzem na rękawach robili na dworcu wszystko, by je zastraszyć. Krzysztof pokazuje mi zdjęcie zrobione na gdańskiej ulicy: Janka z koleżanką i mniejszym dzieckiem na trójkołowym rowerku, w tle hitlerowskie flagi ze swastykami na kamienicach. Podobnych zdjęć z ulicy Długiej obwieszonej czerwono-czarnymi flagami, z Ołowianki czy pobrzeża Motławy jest mnóstwo. Carl Burckhard, wysoki komisarz Ligi Narodów w Gdańsku notował: „Niemal codziennie przeciągały przed naszym domem niekończące się kolumny formacji paramilitarnych, szła zmęczona młodzież hitlerowska, powłócząc w rytm nogami i śpiewając koszmarną pieśń „Dziś należą do nas Niemcy, jutro cały świat”.

Dreszcz przechodzi po krzyżu…

W maju 1933 roku wybory do Volkstagu (parlamentu) Wolnego Miasta Gdańska wygrywa NSDAP. W dwa lata później naziści, którym przewodzi gauleiter Albert Forster przysłany z Rzeszy przez Hitlera, uznają konstytucyjne organy władzy za zbędne. Ogłaszają przedterminowe wybory, które mają im dać dwie trzecie miejsc pozwalające na zmiany w konstytucji. „Kampania wyborcza była farsą - ocenia Marek Wąs w książce „Gdańsk wojenny i powojenny”.

- Podczas gdy NSDAP organizowało wiec na stadionie, na który dowieziono osiemdziesiąt tysięcy ludzi, partie opozycyjne nie miały szans na organizowanie spotkań, ponieważ nie udostępniono im lokali. Podczas wyborów, zwłaszcza w powiatach wiejskich, doszło do licznych fałszerstw i prowokacji. Mężów zaufania, którzy nie byli członkami NSDAP nie wpuszczano do lokali, dla Polaków zabrakło krzeseł, nie dopuszczano ich do liczenia głosów, przed lokalami bojówkarze opluwali ich i obrzucali kamieniami, wznosząc okrzyki „Pollacken raus”… Zakładanego celu nie udało im się jednak osiągnąć, NSDAP zdobyła 43 mandaty na 72 miejsca. W noc powyborczą Forster podobno płakał. Zmiana konstytucji legalną drogą okazała się niemożliwa”.

Stosunki między Polakami a Niemcami stają się coraz gorsze. Nasilają się antypolskie incydenty, prześladowania działaczy i organizacji polskich. Gauleiter Forster nadaje ruchowi nazistowskiemu nową dynamikę. „O dyskusji z nim nie było mowy. Argumentem był krzyk i wrzask, nauczył się tego od swego najwyższego władcy” - charakteryzował Forstera Carl Burckhard.

Tę nową dynamikę odczuwało się w Technische Hochschule, w której studiowało wielu Polaków. Od roku 1934 uczelnią rządzi nowy rektor, profesor Ernst Polhausen, członek NSDAP. Studenci niemieccy ogłaszają, że studenci polscy nie są satisfaktionsunfahig, czyli nie mają zdolności honorowej. Polacy na znak protestu występują z Deutsche Studentenschaft i zakładają własne stowarzyszenie - Bratnią Pomoc. W soboty w Kleinhammerpark koło dworca we Wrzeszczu studenci niemieccy i polscy siadali oczywiście osobno, w swoich czapkach korporacyjnych, pili piwo i śpiewali swoje piosenki. Potem korporanci niemieccy napadali na korporantów polskich, Polacy nie pozostawali oczywiście dłużni…

Ulubionym lokalem polskich studentów była Café Langfuhr. Często wstępowali tam wracając z wykładów do domu akademickiego położonego przy Heeresanger (dziś ulicy Legionów). Któregoś wieczoru w listopadzie 1938 roku zauważyli kartkę przyklejoną do szyby: „Hunden und Polen-Studenten der Eintritt verboten”, czyli „Psom i polskim studentom wstęp wzbroniony”. Był też dopisek: „Biedne psy”. W polskim domu akademickim zawrzało, układano rezolucje, protesty, redagowano informacje do gazet. W trzy miesiące później niemieccy studenci przy aprobacie rektora wyrzucili z uczelni polskich kolegów. Nie ze wszystkimi poszło im gładko. Okrętowcy zabarykadowali się w swojej kreślarni i stoczyli z Niemcami regularną bitwę na przykładnice i krzesła.

Wspominam o Technische Hochschule, bo przed laty pracując nad książką „Przystanek Politechnika” rozmawiałam z polskimi studentami z Wolnego Miasta, wtedy już bardzo wiekowymi. Ich opowieści o tym, co się działo w mieście nad Motławą, zapadły mi w pamięć. Jako memento. Starsi panowie opowiadali także o zwolnieniach profesorów pochodzenia żydowskiego, w tym znakomitego architekta, profesora Carstena, który na początku XX wieku budynki Technische Hochschule zaprojektował.

Ignacy Kurzyński przyjechał do Gdańska z Chełmna w 1919 roku, zaraz po maturze. Pracował w polskim Banku Związku Spółek Zarobkowych. Ożenił się z gdańszczanką, Marią Frost. Po ślubie Kurzyńscy zamieszkali vis-à-vis dworca w Gdańsku, w jednej z reprezentacyjnych kamienic z wykuszami, balkonami, wieżyczkami, po których nie pozostał żaden ślad. Mieli troje dzieci, Tadeusza, Janinę i Aleksandrę. Janka urodziła się już po przeprowadzce na Jaśkową Dolinę w roku 1926.

Aktywność Kurzyńskiego nie ograniczała się do banku. Uczestniczył w życiu Polonii Gdańskiej, działał w polonijnych organizacjach. Przez lata walczył o rozbudowę polskich szkół i był członkiem zarządu Macierzy Szkolnej. Piastował także wysokie funkcje w Gminie Polskiej Związku Polaków. Ze skąpych informacji, jakie posiadamy, wynika, że umiał mediować między skłóconymi związkami i stowarzyszeniami. Zasiadał w Radzie Miasta Gdańska, występując w obronie praw ludności polskiej oraz zabytków świadczących o polskości Gdańska. W latach 1936-39 był już jedynym przedstawicielem tego gremium wybranym z listy polskiej.

Czym była tamta Rada Miasta? Doktor Jan Daniluk, specjalista od historii Wolnego Miasta Gdańska, wyjaśnia, że był to rodzaj zgromadzenia obywatelskiego, pod względem kompetencji coś pośredniego między dzisiejszą radą miasta a radą dzielnicy, słowem - podmiot doradczy, którego członkowie wybierani byli w wyborach powszechnych.

Skąd się wzięły złote orły na ogrodzeniu fontanny Neptuna? Fontanna powstała z inicjatywy burmistrza Bartłomieja Schachmanna i rady miejskiej. Zaprojektował ją architekt i rzeźbiarz Abraham van den Blocke, który jest też między innymi autorem ołtarza w kościele świętego Jana. Bóg mórz stoi przodem do kamienic królewskich, w których rezydowali polscy królowie podczas odwiedzin Gdańska. Pochyla głowę, co symbolizuje oddanie pokłonu władcom zamieszkującym kamienice. Uruchomiona została w 1633 roku. Rok później otoczono ją kutą żelazną kratą.

- W osiemnastym wieku na zwieńczeniu jej bram umieszczono pozłacane orły, świadczące o związkach miasta z Koroną - mówi mi profesor Andrzej Januszajtis, który o Gdańsku wie wszystko. I właśnie te polskie orły strasznie uwierały hitlerowców. Ich usunięcie przez „nieznanych sprawców”, wywołało oburzenie Polaków mieszkających w Wolnym Mieście. Był to bowiem bez wątpienia wrogi akt polityczny, chęć zniszczenia polskich śladów. Już wcześniej zdarzały się przypadki zamalowywania polskich białych orłów na czarno.

Nie tylko o polskie orły upominał się Ignacy Kurzyński. Także „popularyzował wśród miejscowych rodaków wiedzę o Gdańsku i w swych wystąpieniach podkreślał prawa Polski do tego miasta. Za swą działalność został odznaczony Srebrnym Krzyżem Zasługi - pisał Stanisław Mikosz w pracy „Pomorscy patroni ulic Trójmiasta”.

Tuż przed wojną, w obawie przed aresztowaniem Kurzyńskiego władze banku, w którym pracował, przeniosły go do Gdyni. Ale nie uchroniło go to przed zemstą hitlerowców. W dniu kapitulacji Gdyni został aresztowany, uwięziony w piwnicy miejscowego sądu i torturowany. Przez jakiś czas przetrzymywano go w obozie na Grabówku w tak zwanej kompanii karnej, następnie został przewieziony do więzienia w Gdańsku. Tam ostatni raz widziała go żona. Potem ślad po Ignacym Kurzyńskim zaginął.

- Babcia podejrzewała, że został zamordowany w Piaśnicy, ale nigdy nie zdołała zdobyć żadnego potwierdzenia - wzdycha Krzysztof Gliszewski.

- A po wojnie? - pytam.

- Babcia, mama i jej rodzeństwo niezbyt chętnie przyznawali się do obywatelstwa Wolnego Miasta Gdańska. Gdańszczan uważano po wojnie za Niemców. Do dziś słychać jeszcze echa tamtych oskarżeń - denerwuje się Gliszewski. - Starszy brat mamy został siłą wcielony do Wehrmachtu, uciekł stamtąd, przedostał się do Belgii do Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. W 1947 roku skończył w Anglii polskie liceum i wrócił do Polski. Jako człowiek „skażony” zgniłym Zachodem (do Wehrmachtu oczywiście się nie przyznał) nie został przyjęty na Wydział Budowy Okrętów Politechniki Gdańskiej, o którym marzył. Na szczęście pozwolono mu studiować na wydziale mechanicznym. Potem zrobił karierę w Instytucie Morskim. Moja mama jako dwunastoletnia dziewczynka została wywieziona na roboty do bauera. Wróciła z Austrii w 1945 roku. Miała więc kilka lat opóźnienia w stosunku do rówieśników z Generalnego Gubernatorstwa, którzy podczas okupacji uczyli się „na kompletach” i musiała zaczynać szkołę od początku. Do tego dochodził ciągły strach przed oskarżeniami o „opcję niemiecką” jak to teraz mówią „prawdziwi Polacy”.

Z czasem nastawienie władz PRL się zmieniało. Działacze polonijni z WMG zostali docenieni, ich nazwiskami nazywano ulice Gdańska. Pod koniec lat sześćdziesiątych jedną z uliczek w Oliwie nazwano - ulicą Ignacego Kurzyńskiego.

- Tymczasem dziś znowu pojawiają się jakieś niecne spekulacje. Gdańszczanie są podejrzewani o „ukrytą opcję niemiecką”. Jestem tym oburzony. Nasze rodziny tak wiele wycierpiały - mówi Marek Krzysztof Gliszewski. - Uważam, że obecnie demokracja w Polsce jest zagrożona, więc wspieram ją jak mogę - pod sądami i pod Neptunem, bo historia Gdańska dowodzi, czym to pachnie.

Artykuł powstał: 2019-08-23

Barbara Szczepuła

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.