Zwierzaki. One od zawsze towarzyszyły politykom

Czytaj dalej
Fot. PA/Press Association/East News
Dorota Kowalska

Zwierzaki. One od zawsze towarzyszyły politykom

Dorota Kowalska

George Bernard Shaw powiedział kiedyś: „Im bardziej poznaję ludzi, tym bardziej kocham zwierzęta”. I coś w tym jest. Zwłaszcza w polityce, która bywa bezwzględna, warto mieć obok siebie przyjaciela, który kocha nas bezwarunkowo

Psy w życiu Elżbiety II były obecne właściwie od dziecka, monarchini szczególnie upodobała sobie rasę corgi, której miłośnikiem był również ojciec Elżbiety II - Jerzy VI. Jej pierwszy pies nazywał się Dookie, potem była suczka o imieniu Jane, wreszcie Sue, którą później zaczęto nazywać Susan. Susan była Elżbiecie II szczególnie bliska - towarzyszyła jej przez długie lata życia.

Zwierzaki. One od zawsze towarzyszyły politykom
PA/Press Association/East News

„Zawsze bałam się, że ją stracę, ale jestem bardzo wdzięczna, że jej cierpienie było tak krótkie” - napisała według BBC królowa po śmierci Susan w 1959 roku. Od Susan miało wywodzić się niemal 60 psów corgi i kilka dorgi, które królowa hodowała przez osiemdziesiąt lat.

Na dworze Elżbiety II, po jej śmierci zostały dwa czworonogi rasy corgi, dorgi (skrzyżowanie corgiego i jamnika) i cocker spaniel - Candy, Lissy, Muick i Sandy. Co teraz z nimi będzie? - zastanawiały się brytyjskie media.

Królewska biograf Ingrid Seward, autorka książki „Century of Royal Children” („Stulecie królewskich dzieci”), spekulowała, że teraz królewskie psy mogą trafić do któregoś z członków rodziny.

- To prawdopodobnie może być książę Andrzej, ponieważ to on dał je królowej - powiedziała „Newsweekowi”.

Rzecznik księcia Yorku potwierdził, że corgi Muick i Sandy rzeczywiście trafią pod opiekę Andrzeja i jego byłej żony, księżnej Sary. A pozostałe czworonogi? Mogą zostać oddane członkom personelu rodziny królewskiej, którzy opiekowali się zwierzętami od wielu lat.

Królowa Elżbieta II nie jest wyjątkiem - zwierzęta, tak psy jak koty, obecne są w światowej polityce od zawsze, może dlatego, że od zawsze towarzyszą człowiekowi.

„Moim tatą jest ambasador Brzezinski. To on pisze posty, ja rządzę relacjami” - można przeczytać na profilu instagramowym Teddy’ego - owczarka niemieckiego należącego do Marka Brzezinskiego, ambasadora Stanów Zjednoczonych w Polsce. Na profilu czworonoga widać m.in. relację ze spotkania z Bąblem - psem Rafała Trzaskowskiego, prezydenta Warszawy..

Teddy’ego widać również na profilu amerykańskiej ambasady na Facebooku. Z wpisów wynika, że pies coraz lepiej czuje się w Polsce.

Miłośnikiem czworonogów jest prezydent Irlandii Michael Higgins. Misneach, po irlandzku „odwaga”, siedmiomiesięczny berneński pies pasterski, towarzyszy mu niemal wszędzie. Misneach, to jeden z dwóch psów należących do irlandzkiej pary prezydenckiej. Do dość zabawnej sytuacji doszło w maju ubiegłego roku, kiedy prezydent Higgins udzielał wywiadu irlandzkiej państwowej telewizji. Misneach, który stał obok, podgryzał mu dłoń, trącał łapą, chował głowę pod marynarkę swojego właściciela. Higgins starał się zachować powagę, dzielnie odpowiadał na pytania irlandzkiego dziennikarza. Na nagraniu widać jednak, że od czasu do czasu odpowiadał na zaczepki czworonoga, na przykład przytrzymując jego łapę. Co tu dużo mówić, zwierzak dodaje nam pewności, nawet jeżeli czasami przysparza kłopotów.

Harry Truman podkreślał, „jeśli chcesz mieć przyjaciela w Waszyngtonie, weź psa.” Prezydenci Stanów Zjednoczonych wzięli sobie tę radę do serca. Terier Fala Franklina Delano Roosevelta towarzyszył swojemu właścicielowi na dyplomatycznych salonach. Lucky, uroczy psiak rodziny Reaganów, lubił ganiać się z gośćmi swoich właścicieli i podgryzać im stopy. Reaganowie nie mogli okiełznać Lucky’ego, dlatego ostatecznie piesek na stałe zamieszkał na ich ranczo w Kalifornii. Oprócz Lucky’ego były jeszcze Victory, Peggy, Taca, Fuzzy oraz kotki z kalifornijskiego rancza: Cleo i Sara. Najbardziej znanym z tej gromadki był jednak Rex, pies rasy cavalier king charles spaniel, która stała się dzięki niemu niezwykle popularna w latach 80. w USA. Następca Ronalda Reagana, George H. Bush również uwielbiał zwierzęta. Bushowie do Białego Domu wprowadzili się ze swoją pupilką rasy springer spaniel, Millie. Później w Białym Domu zamieszkała też Ranger, której matką była Millie.

Do historii przeszło jednak zdjęcie Sully, labradora leżącego przy trumnie George’a H.W. Busha. Pies towarzyszył 41. prezydentowi USA w ostatnich miesiącach jego życia.

Zwierzaki. One od zawsze towarzyszyły politykom
EVAN SISLEY/AFP/East News

„Misja ukończona” - podpisał zdjęcie rzecznik prezydenta Jim McGrath.

Labrador Sully, szkolony do pomocy weteranom i niepełnosprawnym, reagował na dwustronicową listę komend, wśród których znajdowały się m.in. odbieranie telefonu i przynoszenie wskazanych przedmiotów. Pies, po śmierci prezydenta George’a H.W. Busha, wrócił do pracy z weteranami w Wojskowym Centrum Medycznym im. Waltera Reeda.

„Chociaż nasza rodzina będzie tęskniła za Sully, cieszymy się, że pies przyniesie tę samą radość co nam ludziom w swoim nowym domu” - napisał na Instagramie syn zmarłego prezydenta, George W. Bush.

Socks został gwiazdą w Białym Domu, kiedy zawitał w nim Bill Clinton. Kot uwielbiał pozować do zdjęć, był dość żywiołowy, wystarczy wspomnieć, że bywał zarówno na pulpicie w James S. Brady Press Briefing Room, jak i w Gabinecie Owalnym. Potem w Białym Domu pojawił się labrador Buddy. I cóż, zwierzęta, najdelikatniej mówiąc, nie dogadywały się ze sobą. W każdym razie w jednym z wywiadów Bill Clinton przyznał: „Lepiej sobie poradziłem w godzeniu Palestyny z Izraelem niż w przypadku Buddiego i Socksa”. Gdy Clintonowie wyprowadzili się z Białego Domu, Socks przeniósł się do Betty Currie, sekretarki prezydenta.

George W. Bush, podobnie jak jego ojciec, również wprowadził się do Białego Domu z ulubionymi pupilami: Spottem, Barneyem i Miss Beazley, szkockimi terierami. Barney był z tej gromadce najbardziej niesforny - ugryzł dziennikarza agencji „Reuters”, gdy ten chciał go pogłaskać.

Bo i Sunny zamieszkały w Białym Domu wraz z rodziną Obamów i niemal natychmiast stały się psiakami wszystkich Amerykanów. Bo pojawił się w komiksie wydawnictwa Marvel „Lockjaw and the Pet Avengers”, w książkach dla dzieci i na kartach bejsbolowych.

Nie tylko amerykańscy przywódcy otaczali się zwierzakami. W 2017 roku Władimir Putin został właścicielem szczeniaka owczarka środkowoazjatyckiego. Gospodarzowi Kremla podarował go w czasie swojej wizyty w Rosji prezydent Turkmenistanu Kurbankuły Berdymuchammedow.

Putin był już wtedy właścicielem dwóch czworonogów: psa japońskiej rasy akita o imieniu Jume, którego dostał w 2012 roku od gubernatora jednej z japońskich prefektur jako wyraz wdzięczności za pomoc Rosjan w likwidowaniu skutków tsunami, które nawiedziło Japonię w 2011 roku.

Rok wcześniej Putin otrzymał w prezencie od ówczesnego premiera Bułgarii Bojko Borisowa kilkumiesięcznego owczarka Baffi. Najbardziej znanym psem Putina była jednak labradorka Connie, prezent od Siergieja Szojgu.

Zostając na chwilę przy Putinie - swego czasu gospodarz Kremla był oskarżany o próbę zastraszania Angeli Merkel. Była kanclerz Niemiec została w młodości pogryziona przez psa i do dziś boi się tych zwierzaków. Inni politycy doskonale o tym wiedzą, mimo tego na spotkaniu w Soczi Putin przyjął Angelę Merkel w towarzystwie czarnego labradora.

„Pies rasy labrador odegrał wtedy pewną rolę, przemykając bez smyczy między politykami podczas konferencji prasowej. Merkel czuła się wyraźnie nieswojo” - sugerował portal RND.

Podczas wywiadu udzielonego wiele lat później dziennikarzowi „Spiegla” Alexandrowi Osangowi Angela Merkel została zapytana o sławny epizod.

- Czy Putin chciał pani sprawić radość? - zapytał Osang.

- No cóż - westchnęła była kanclerz - błogosławiony, kto w to uwierzy.

Ale żeby nie było smutno kotom - Larry, to z kolei ikona brytyjskiej sceny politycznej, od dekady urzęduje na Downing Street w Londynie.

Zwierzaki. One od zawsze towarzyszyły politykom
123RF

Biało-szary kot został adoptowany z londyńskiego schroniska dla zwierząt Battersea Dogs & Cats Home i 15 lutego 2011 roku zamieszkał w rezydencji brytyjskich premierów przy Downing Street 10 w Londynie. Otrzymał oficjalny tytuł Chief Mouser. Larry podczas wizyt państwowych nie wszystkim okazuje życzliwość. Wprawdzie pozwolił się pogłaskać Barackowi Obamie, ale w przypadku Donalda Trumpa zablokował odjazd opancerzonej prezydenckiej limuzyny, siedząc pod spodem i uparcie odmawiając wyjścia.

Larry ma nawet oficjalne konto na Twitterze, @ Number10cat, które śledzi prawie 450 tys. ludzi. AFP udało się nawet w prywatnej wiadomości uzyskać komentarz Larry’ego na temat jego długiej kariery na Downing Street 10.

„Kluczową rzeczą, o której trzeba pamiętać, jest to, że ja tu mieszkam na stałe, politycy po prostu mieszkają u mnie tymczasowo, dopóki nie zostaną zwolnieni” - zaznaczył Larry.

Najsłynniejsze polskie polityczne zwierzaki, to te par prezydenckich. Sunia Saba przez lata była pupilem prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. I choć Kwaśniewski na kongresie Lewicy kpił: „Ludwiku Dorn i Sabo, nie idźcie tą drogą”, to sam na punkcie swojego psiaka miał, jak twierdzą jego współpracownicy, hopla. Pies był traktowany przez prezydenta jak członek rodziny. I choć na salonach pałacowych nie bywała, to zdarzały się sytuacje, kiedy podczas oficjalnych uroczystości Saba była niemal gościem honorowym prezydenta. Jak ważnym była dla Aleksandra Kwaśniewskiego stworzeniem niech świadczy fakt, że funkcjonariusze BOR-u na spacer podwozili ją limuzyną. Ale to niejedyny pies Aleksandra Kwaśniewskiego, którym zajmowali się ochroniarze. Następcy Saby, dwa młode owczarki niemieckie, również doznały zaszczytu opieki przez borowców.

Wraz z Lechem i Marią Kaczyńskimi do Pałacu Prezydenckiego przenieśli się z kolei suka Lula, ale też terier szkocki Tytus, którego para prezydencka nieoficjalnie nazywała „tyfusem” ze względu na grozę, jaką siał wśród funkcjonariuszy BOR, gości i dziennikarzy. Gryzł im buty, zaatakował nawet Martę Kaczyńską, ciężko spotkanie z Tytusem zniosła także Hanna Foltyn-Kubicka, którą ten ugryzł, gdyż ośmieliła się w jego towarzystwie pogłaskać Lulę. Tytus wyglądał identycznie jak pies amerykańskiej pary prezydenckiej Laury i George’a Bushów, stąd też, gdy Kaczyńscy gościli Bushów w Juracie, Tytus odegrał znaczącą rolę w ociepleniu stosunków polsko-amerykańskich. Maria Kaczyńska zamówiła nawet w Ćmielowie dwie psie figurki: Tytusa i Barneya - teriera Bushów. Potem panie wymieniały się zdjęciami swoich pupilków. Tytus odszedł w Juracie, po tym, jak dostał zawału, 13 listopada 2009 roku i wówczas na stronie internetowej Kancelarii Prezydenta ukazało się oświadczenie Marii Kaczyńskiej: „Nie pamiętam, by pogonił jakiegoś kota na ulicy”.

Lulę z kolei znalazł Lech Kaczyński, gdy był jeszcze ministrem sprawiedliwości. Wracał z Warszawy do domu w Sopocie i po drodze, na stacji paliw w Mławie, ujrzał, jak zabiedzony kundel o ułańskiej urodzie, czyli okropnie krzywych nóżkach, zlizuje olej silnikowy z asfaltu. Prezydent miał przy sobie kanapki, poczęstował nimi pieska. I kiedy kundel się najadł, Lech Kaczyński pomyślał, że nie ma wyjścia, trzeba go zabrać. Kiedy stanął z psiakiem w drzwiach sopockiego mieszkania, powiedział: „Marylka, tylko mnie nie zabij”. Bo w domu był już przecież Tytus. Ale Maria Kaczyńska od razu wzięła sukę pod opiekę, a potem mówiła nawet, że to żaden kundel, tylko prawdziwy jack russel. Po śmierci Tytusa, Lula nie została sama: po pałacu kręcił się Rudolf, kocur, którego Lech i Maria Kaczyńscy wzięli ze schroniska. To Maria Kaczyńska nazwała go Rudolfem, od Valentino, bo czarny, z białą kamizelką, wydawał się tak samo piękny jak legendarny aktor. Przypadek Marii i Lecha Kaczyńskich potwierdziłby wyniki badań, z których wynika, że właściciele psów nie mają problemu, by zaopiekować się także kotem. Potwierdzeniem tej tezy jest także historia byłego premiera Donalda Tuska. Tusk znany z zamiłowania do psów, kazał odłowić i wyleczyć wałęsającego się po Kancelarii Prezesa Rady Ministrów kota. Dzikiego i wyraźnie chorego zwierzaka w kancelarii znaleźli współpracownicy ówczesnego szefa rządu. Nikt nie wiedział, jak mu pomóc. Potrzebna była interwencja samego premiera. Na jego osobiste polecenie zaczęto szukać organizacji pozarządowych, które zajmują się bezpłatną pomocą dla poszkodowanych i chorych zwierząt. Wybór padł na Straż dla Zwierząt, której siedziba znajduje się nieopodal rządowych gmachów. Zresztą Donald Tusk - podobnie jak prezydent Lech Kaczyński - przeżywał kiedyś swój osobisty dramat związany z pożegnaniem wiernego zwierzaka. Jego pies Szeryf odszedł krótko przed objęciem przez Tuska teki premiera. Wilczur miał kilkanaście lat.

Z miłości do kotów znany jest prezes PiS Jarosław Kaczyński.

Wiadomo, że po jego mieszkaniu na Żoliborzu kręcił się na początku biały Buś, potem pojawił się Alik. Polityk zauważył kota w okolicach Wyszogrodu. Zwierzak został potrącony przez samochód, Jarosław Kaczyński natychmiast zawiózł go do weterynarza. Alik przeżył, choć jego stan był poważny, i przez kolejnych 12 lat nie odstępował prezesa Prawa i Sprawiedliwości - dosłownie, bo miał ponoć w zwyczaju wpijać się w nogę prezesa i nie puszczać, nawet gdy polityk chodził po mieszkaniu. Alik zmarł z powodu niewydolności organizmu, po nim pod swój dach Jarosław Kaczyński wziął kotkę Fionę.

A wracając jeszcze do psiaków, na kartach polskiej polityki zapisała się także inna, nie prezydencka Saba, nieżyjący już pies Ludwika Dorna. Czarna sznaucerka do polskiej polityki wkroczyła w maju 2007 roku. To właśnie wtedy ówczesny marszałek Ludwik Dorn przyprowadził ją do Sejmu, bo sama nie mogła zostać w domu. Posłowie innych partii byli oburzeni. Kilku z nich w geście protestu, że z parlamentu robi się zwierzyniec, też przyszło na Wiejską ze swoimi czworonogami.

Ostatecznie Saba stała się też bohaterką wyborczej reklamówki Lewicy i Demokratów. Właśnie tam pojawiła się informacja, jakoby miała pogryźć meble w MSWiA. Dorn - ripostując, że to kłamstwo - skierował sprawę do sądu. Później żartował, że pozew powinna była wytoczyć Saba, ale nie ma legitymacji procesowej, więc robi to on. Były marszałek Sejmu do końca walczył o honor sznaucerki i w końcu wygrał proces, a LiD musiał za spot przeprosić.

Andrzej Halicki, polityk Platformy, poszedł jeszcze dalej w swojej miłości do czworonogów. Razem z żoną prowadzą hodowlę dogów niemieckich, biorą udział w wystawach, także międzynarodowych, zapisali się do klubu miłośników dogów. Ich znajomi, to oczywiście właściciele dogów. Państwo Haliccy dla swoich czworonogów, przeprowadzili się pod Warszawę, żeby psiaki miały się gdzie wybiegać. Pasja posła Halickiego jest powszechnie znana, w każdym razie dziennikarze sejmowi mieli przyjemność poznać pupilów posła, bo w czasie wakacji Halicki przyszedł z nimi kiedyś do Sejmu, by zabrać z gabinetu swoje dokumenty.

Także Leszek Miller, były premier, były lider Sojuszu Lewicy Demokratycznej, nie wyobraża sobie życia bez zwierzaka obok, kiedyś tak opowiadał mi o swej Loli: „Bardzo kocham psy. Miałem dwa yorki, teraz mam jednego, a właściwie yorczycę. Ale to nie jest taki zwykły york - ta moja jest duża i waży aż sześć kilo. Nazywa się Lolita, dla znajomych i przyjaciół domu - Lola. Uwielbiam z Lolą wychodzić na spacery. Latem wychodzę już o 6 rano, zimą godzinę później. Spacerujemy też po pracy. Ale najbardziej cieszy mnie ten moment, kiedy pojawiam się w domu i moja Lola zaczyna swój taniec radości. Nieustannie nie przestaję się tym zachwycać. Irlandzki pisarz George Bernard Shaw powiedział kiedyś: „Im bardziej poznaję ludzi, tym bardziej kocham zwierzęta”. Podoba mi się ten aforyzm.”

I coś w tym jest. Zwłaszcza w polityce, która bywa bezwzględna, warto mieć obok siebie przyjaciela, który kocha nas bezwarunkowo.

Dorota Kowalska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.